Szkoła bez Karty nauczyciela

„Dziennik Gazeta Prawna” przekonuje, że szkoła bez Karty będzie tania i dobra, bo pełna młodych nauczycieli (zob. tekst „Młodzi i tani nauczyciele w cenie”). Obecnie dyrektorzy mają związane ręce. Chcieliby zatrudnić młodych, ale nie pozwala im na to Karta nauczyciela. Starzy blokują miejsca młodym, biorą duże pieniądze, a do roboty się nie przykładają. Tak to mniej więcej przedstawia wspomniany artykuł.

Nie przeczę, że młodzi są wartościowymi pracownikami i powinni być obecni w szkole. Obecnie rzeczywiście starsi dominują. Jednak przesadą jest twierdzenie, że sama wymiana pokoleniowa poprawi jakość nauczania. Uważam, że najkorzystniejsza sytuacja jest wtedy, gdy grono pedagogiczne jest bardzo zróżnicowane, tak pod względem wieku, jak i płci. Źle jest, gdy jakaś grupa zdecydowanie dominuje. Zatem masowe zastąpienie starych młodymi tylko na chwilę poprawiłoby sytuację. Młodzi tracą zapał do pracy, szczególnie gdy jest ona słabo opłacana, równie szybko jak starsi, a może nawet jeszcze szybciej.

Władze szukają sposobu na tańszą edukację, dlatego próbują wmówić społeczeństwu, że likwidacja Karty nauczyciela uzdrowiłaby oświatę. Nie będę bronił Karty ani jej krytykował, gdyż to temat na odrębny wpis, pragnę jedynie zwrócić uwagę na przesadną wiarę w cud edukacyjny, jaki dokonałby się, gdyby nauczyciele stracili wszelkie przywileje i można ich było zwalniać z dnia na dzień. Takie pragnienie świadczy o tęsknocie za rządami silnej ręki, która czyni cuda. Gdy nie rozumiemy, co się dzieje wokół, dlaczego jest kryzys, dlaczego szkoły obniżają poziom, dlaczego rośnie bezrobocie, wierzymy, że sytuację uzdrowi silna władza, np. dyrektorów nad nauczycielami. Wyobrażamy sobie, ze sytuacja w szkołach wróci do normy, gdy stosunki pracy będą opierać się na strachu, wymuszonym groźbami posłuszeństwie, biernej akceptacji i braku alternatyw. Niestety, to tylko pobożne życzenia. Zamordyzm w pracy nie zlikwiduje kryzysu, tylko wywoła jeszcze większy.