W politykę idziemy

Na przełomie września i października wpadają do liceum absolwenci, aby pochwalić się swoimi sukcesami. Jedni zaczęli studia, inni skończyli, ten się doktoryzuje, tamten jest na aplikacji radcowskiej, ktoś wyjeżdża z kraju, ktoś inny zostaje, bo wie, co tutaj ze sobą zrobić itd. Z każdym rokiem obserwuję, jak zmienia się u absolwentów pojęcie sukcesu. Bywało, że chwalili się studiami, pracą, rodziną, teraz coraz częściej chwalą się wejściem w politykę. A wejść chcą nawet najmłodsi absolwenci liceum, czyli świeżo upieczeni studenci.

Nie jest łatwo wejść na polityczne salony – opowiadają – ponieważ starzy zawłaszczają wszystko, co w polityce cenne i godne uwagi. Młodym pozostaje więc zbieranie się w jakichś obskurnych miejscach i prowadzenie dysput. Siedzą tam kandydaci na polityków, piją alkohol i dyskutują, jak przejąć władzę. To mniej więcej opowiadają mi dawni uczniowie. Zdarza się, że zanim absolwenci dotrą do mnie, wcześniej rozmawiają z młodszymi kolegami, czyli licealistami. I mieszają im w głowach.

Nic dziwnego, że gdy na lekcji o wierszu „Herostrates” Lechonia praktykanta zapytała, jaki jest najszybszy sposób zapewnienia sobie sławy, uczniowie odpowiedzieli: „zostanie politykiem”. Tymczasem dziewczyna miała na myśli zbrodnię. Po chwili wszyscy, tj. praktykantka i uczniowie, stwierdzili, że w sumie nie ma różnicy. A jak nie ma różnicy, to po co zostawać przestępcą, gdy można politykiem.

Picie alkoholu i snucie marzeń to czynności stare jak świat. Młodzi zawsze tak lubili spędzać czas. Bardziej niż picie alkoholu i snucie marzeń o przejęciu władzy martwi mnie tak bezceremonialne i oczywiste utożsamienie zbrodni z polityką. Obawiam się bowiem, że to pokolenie jest zarówno zdolne wyjść na ulicę i puścić z dymem parę samochodów czy kamienic, jak tumanić ludzi na wiecach wyborczych. A co będzie robić konkretnie, zależy od czystego przypadku. Chcą iść w politykę albo na rozróbę, w sumie to samo, byle z sukcesem.