Głęboka kieszeń rodziców

Szkoły biednieją w zastraszającym tempie. Organ prowadzący na nic nie daje pieniędzy. Właściwie tylko pensje nauczycieli są gwarantowane, na wszystko inne środki są symboliczne albo żadne. Wydaje się, że jedynym wyjściem jest sięgnięcie do kieszeni rodziców. Z urzędnikami bowiem dyrekcja nie wygra, a rodziców można jakoś nakłonić do zrzucenia się na szkołę dziecka.

Niestety, rodzice też biednieją. A szkoła woła o pieniądze przy każdej okazji: na papier toaletowy i ksero – zrzutka, na toner – może by tak z rady rodziców, na komputery do sal – może większa składka na bal studniówkowy, więc zostanie trochę grosza i się kupi. Okazje do zrzutek się tworzy, okazji się szuka, bo inaczej szkoła nie mogłaby funkcjonować. Niestety, jak napisałem, rodzice się nie bogacą. Dlatego zrobili się nerwowi. Na sam dźwięk słów, że trzeba się na coś zrzucić, dostają białej gorączki.

Występuję w podwójnej roli: nauczyciela, który wymusza na rodzicach składanie się na szkołę, oraz rodzica, który zrzuca się na przedszkole swojego dziecka. Denerwuję się więc podwójnie: raz, gdy rodzice moich uczniów wpadają w nerwy i cynicznie stwierdzają, że utrzymanie szkoły to zadanie gminy. Drugi raz się denerwuję, gdy wychowawca mojego dziecka przypomina mi, że mam przywieźć papier toaletowy, bo się skończył i dzieci nie mają czym się podcierać. Przydałyby się też papierowe ręczniki, gdyż maluchy nie wycierają rąk, oraz chusteczki do nosa, bo wycierają w rękawy. Też mam ochotę powiedzieć, że przecież płacę podatki, płacę za przedszkole, płacę na komitet rodzicielski i fundusz grupowy oraz za gimnastykę korekcyjną, rytmikę i masę innych zajęć, zrzucam się na papier ksero i toner. Czy to mało?

Gdy występowałem w roli wychowawcy, paru rodziców się zbuntowało. Poszli do sekretariatu, aby wziąć statut szkoły. Chcieli sprawdzić, czy wymuszanie opłat jest zgodne z przepisami. Poszli, pogadali, pokrzyczeli, za głowę się złapali, ale przecież niczego nowego się nie dowiedzieli. Szkołę powinien utrzymywać tzw. organ prowadzący, czyli gmina, powiat. Jednak tego nie robi. I co można na to poradzić? Jako rodzic mam ochotę nie dawać żadnych pieniędzy, jako nauczyciel mam ochotę mieć w nosie to całe dziadostwo – niech się szkoła wali, niech nie będzie w niej niczego. Gdy pomyślę o swoim dziecku, to mi żal, więc płacę, ale co mam myśleć o tym wszystkim jako pracownik? Każde zebranie z rodzicami zaczyna się od proszenia o wpłaty i kończy się przypomnieniem, że trzeba zapłacić. Krew człowieka zalewa – i rodzica, i nauczyciela.