Atak na edukację

Maturę krytykuje się od lat, jednak w tym roku kopie ją, kto tylko może. W nieprzebranym mrowiu krytycznych głosów warto zwrócić uwagę na tekst Łukasza Guzy, zastępcy kierownika działu Praca „Dziennika. Gazety Prawnej” (zob. materiał). Według autora, problem mają nie ci, którzy matury nie zdali, ale osoby, które zdały. Wyniki bowiem o niczym nie mówią, przypadkowo są lepsze z tego, a gorsze z innego przedmiotu. W efekcie ludzie studiują to, co na podstawie tak przypadkowych wyników mogą studiować. Guza mówi wręcz o pułapce egzaminu dojrzałości, który zachęca do pójścia na łatwiznę. Nauka w liceum polega na wyborze tych przedmiotów, które łatwiej się zdaje.  Prowadzi to do tłumienia zainteresowań i niszczenia pasji.

„Złe wyniki tegorocznych matur przyćmiły prawdziwy kryzys egzaminu dojrzałości. W obecnym kształcie nie spełnia on podstawowego zadania, czyli prawidłowej selekcji na studia. Premiuje szczęśliwców, którzy wybiorą prostszy egzamin lub wpasują się w klucz odpowiedzi, zamiast osoby konsekwentnie wybierające przedmioty, w których chcą się specjalizować.”

Zgadzam się w pełni z Łukaszem Guzą. Obserwuję od lat, że uczniowie uczą się nie tego, co lubią, i wybierają na maturze nie te przedmioty, które ich pasjonują. Edukacja przechodzi kryzys, ponieważ w całej rozciągłości zachęca uczniów, aby szli na łatwiznę. W końcu taki styl pobierania nauki młodym ludziom wchodzi w krew. Im szybciej dziecko pozbędzie się złudzeń, że szkoła jest po to, aby pomagać mu w rozwoju, tym będzie lepszym uczniem i z lepszym wynikiem zaliczy wszystkie egzaminy. Studiowanie także polega na szukaniu najłatwiejszych dróg i zabijaniu w sobie pasji.

Tak pojęta matura jest gorsza niż jej brak. Lepiej od razu nastawić się na kształcenie zawodowe. Od siebie dodam, że od pewnego czasu obserwujemy odwrócenie kierunku kształcenia. Dawniej słabsi uczniowie szli do zawodówek, kończyli je, potem niektórzy dojrzewali i kontynuowali naukę w szkołach średnich dla dorosłych. Następnie część z nich studiowała. Nawet na polonistyce spotkałem osoby, które przeszły drogę od zawodówki po uniwersytet. Obecnie jest odwrotnie. Słabi uczniowie idą do liceum ogólnokształcącego. Robią maturę, studiują, zostają licencjatami bądź magistrami, potem z braku pracy dokształcają się w jakimś zawodzie, do wykonywania którego nie potrzeba żadnych studiów. Ostatnio dowiedziałem się, że wielu kierowców tirów to ludzie po studiach, magistrowie. Jak tak dalej pójdzie, to na tirach pracować będą osoby z tytułami doktorów. W sumie czemu nie?