CKE kontratakuje

Wiemy już, że Centralna Komisja Egzaminacyjna spaprała maturę. Testy zawierają błędy, zadania krążyły wśród uczniów już w marcu itd. Nie trzeba nikogo przekonywać, że CKE i związani z nią eksperci nie przykładają się do matury. To wiedza tak oczywista, że już zaczyna męczyć. Ile razy można dowiadywać się, że w testach były błędy? To już nikogo nie interesuje. Trzeba zająć się innym aspektem matury.

Dobrą okazję do zmiany frontu daje sama CKE. Otóż doszły mnie słuchy, że wyznaczeni egzaminatorzy sprawdzają prace maturalne pod kątem ich związku z internetem. Inaczej mówiąc, specjaliści ustalają, czy praca została napisana samodzielnie, czy też zerżnięta przez telefon komórkowy z internetu. Okazuje się, że wiele prac słowo w słowo zostało przepisanych z portali internetowych, nieraz są to kilkustronicowe wypracowania. Jak to możliwe?

„Gazeta Wyborcza” informowała (zobacz tekst) o możliwości wykorzystania telefonów komórkowych na maturze, ale nikt chyba nie zdaje sobie sprawy, jak znaczny może to być proceder. Oczywiście, na razie jest to dopiero ustalane. Jednak jeśli nadal będziemy psy wieszać na CKE, ta może oświecić nas wiedzą o tym, jak „troszczą się” o właściwy przebieg egzaminu nauczyciele. A wtedy błędy w testach maturalnych okażą się niewartym uwagi głupstwem, natomiast prawdziwym szwindlem będzie sam przebieg matur. Co z tego, że w testach zdarzy się błąd, jeśli i tak rozwiązuje się je z komórką w ręku? Obawiam się, że w sprawie egzaminów maturalnych jeszcze szydło nie wyszło z worka.