Matura śmiechu warta

Trwają egzaminy ustne z języka polskiego. Maturzyści wygłaszają tzw. prezentację, czyli 15-minutowe przemówienie na wybrany rok temu problem. Potem odpowiadają na zadane przez komisję pytania. Pytać można tylko o teksty wybrane przez uczniów, zwykle są to 3-4 utwory, oraz o sprawy ściśle związane z tematem prezentacji. Trudno o łatwiejszy egzamin.

Być może dlatego uczniowie prawie się do niego nie przygotowują. Właściwie jedyny stopień trudności to trema. Znaczna część maturzystów ma problemy z publicznym mówieniem oraz w ogóle z rozmową na żywo z człowiekiem, który nie jest kolegą czy krewnym. Chociaż jest to egzamin z języka polskiego i rozmowa podlega ocenie, uczniowie na polecenie: „Proszę dowód osobisty (egzaminuje się obcych uczniów)”, odpowiadają: „OK.” (bardzo częsta reakcja). Gdyby zapisać błędy językowe, jakie są wtedy popełniane, można by ułożyć „Słownik polszczyzny egzaminowanej”, który stałby się bestsellerem na rynku książek.

Błędy to jednak nic w porównaniu ignorancją. Mimo że uczniowie sami wybierają lektury do prezentacji, w ogóle nie raczą się z nimi zapoznać. Jednak jakoś sobie radzą. Na przykład na pytanie polonistki, jak bohaterka się dowiedziała, że mąż ją zdradza, maturzystka odpowiedziała: „Przecież miała oczy”. A gdy zapytałem, w jakim kraju rozgrywa się akcja „Potopu” Sienkiewicza, usłyszałem: „W kraju mlekiem i miodem płynącym”. Czasem aż trudno uwierzyć, że uczeń może tego nie wiedzieć. W końcu komisja wymyśla pytania, na które odpowiedź nasuwa się sama. Niestety, okazuje się, że znalezienie takich pytań przekracza możliwości egzaminatorów.

Wszyscy wołają, że należy znieść maturę ustną z języka polskiego, gdyż jej forma ośmiesza system egzaminów. Zgadzam się, iż wymyślono maturę najgorszą z możliwych. Jednak jakaś forma sprawdzenia sprawności w mowie ojczystej musi być. Inaczej nie pozostanie nam nic innego, jak wyć, wyć, wyć.  Na razie na egzaminie jest śmiesznie, ale przecież to preludium tragedii.