Wojna o ferie

W Łodzi zaczęły się ferie zimowe. Przyjaciele już do mnie dzwonili, aby powiedzieć, że ja to mam dobrze. Tego jednego, czyli wolnych dni, zazdroszczą nauczycielom wszyscy. Co do innych właściwości naszego zawodu, to nikt nam ich nie zazdrości.

Z doświadczenia wiem, że po feriach nauczyciele będą mówili, iż trwały za krótko. Łatwo bowiem zmarnować czas, który się otrzymało do dyspozycji, a potem narzekać, że było go za mało. Gdyby ludzie posłuchali, jak nauczyciele narzekają na krótkie ferie, to udusiliby nas gołymi rękami. Dlatego przy osobach, które nie pracują w szkole, mówię, że ferie są za długie i że w wolne dni mam zawsze mnóstwo pracy do wykonania (sprawdziany, kartkówki, testy itd.). Tak na wszelki wypadek, nie chcę bowiem, aby mnie ludzie nienawidzili.

Jeśli ktoś nie chce zmarnować wolnych dni, powinien je zaplanować tak precyzyjnie, jakby chodziło o kampanię wojenną, którą koniecznie należy wygrać. Niezbędna jest więc wojenna strategia na ferie. Ja właśnie tak robię. Jeden dzień poświęcam na dokładne ustalenie, co chcę zrobić, a potem staram się po kolei realizować zaplanowane zadania aż do zwycięstwa i triumfalnego powrotu z wojny. Gdyby nie ten system, czułbym się w szkole po feriach jak po przegranej bitwie. Obawiam się, że sporo nauczycieli wróci do szkoły właśnie w takiej formie, jakby zostali pokonani. Odbije się to potem na uczniach.

Udane ferie zależą zatem od planu, jak nie zmarnować wolnego czasu. Ważne jest też, aby pracodawca nie dzwonił i nie zawracał głowy. Mam nadzieję, że dyrekcja byczy się tak samo jak ja i nie myśli, jak mi dokuczyć. Pogoda natomiast prawie wcale się nie liczy, ważniejsi są przyjaciele. Niestety, w ferie w grę wchodzą tylko przyjaciele pracujący w szkole. Inni albo są zajęci, albo z zazdrości na mój widok zgrzytają zębami. Pal ich sześć, w końcu jak im tak zależy na feriach i wakacjach, to niech zaczną się ubiegać o posadę w szkole.