Troska o przeciętniaka

Raporty o stanie szkół nie pozostawiają wątpliwości, że edukacja skierowana jest do uczniów przeciętnych, natomiast osoby ze specjalnymi potrzebami otrzymują figę. Ostatnio alarmowała o tym zjawisku Helsińska Fundacja Praw Człowieka (zob. info), ale przecież wiadomo o czymś takim od lat. Jak dziecku Bozia dała za mały bądź za duży rozum, to szkoła nie wie, co z nim zrobić. Pożądana jest bowiem przeciętność na umyśle i ciele.

We wnioskach raportu HFPC czytamy, iż nauczyciele są nieprzygotowani do pracy z uczniem nieprzeciętnym (innym na plus bądź na minus), dlatego mają problemy z uczeniem jednocześnie różnych dzieci w klasie. Przydaliby się więc lepsi fachowcy. W szkołach powinna pracować nieprzeciętna, wszechstronna kadra, która potrafiłaby na lekcjach wykonywać dziesięć rzeczy równocześnie. W obecnych warunkach pracy jest to niestety marzenie ściętej głowy. Samo przeszkolenie nauczycieli nie wystarczy.

Można oczywiście marzyć, ale fakty są takie, że na lekcjach nauczyciele mają tłum. Uczniowie są ściśnięci niczym sardynki w puszce. Może nie jest tak w każdej placówce, ale w przeważającej większości szkół warunki pracy urągają higienie umysłowej. Najwięcej czasu zajmuje nauczycielowi zapewnienie spokoju, bezpieczeństwa i subordynacji. Można sobie wymyślać wzniosłe priorytety, ale w obecnych warunkach pracy, przy tak przeładowanych klasach, subordynacja jest najważniejszym zadaniem. Aby osiągnąć stan podporządkowania i uległości, uczniowie muszą zostać sprowadzeni do jednakowego poziomu. Jednakowość gwarantuje karność. Gdy zaczynamy różnicować pracę z uczniami, traktujemy ich na miarę zdolności, dzielimy i zaspokajamy ich indywidualne potrzeby, subordynacja pryska niczym mydlana bańka.

Troszczę się o przeciętnego ucznia, ponieważ w ten sposób zapewniam całemu tłumowi na moich lekcjach bezpieczeństwo i jako taką edukację w trudnych warunkach polskiej szkoły. Co z tego, że nieprzeciętni zostaną przez to oszukani? Dlaczego mam się troszczyć o ich indywidualne potrzeby, jeśli państwo, organ prowadzący szkołę oraz mój pracodawca się o to nie troszczą? Żądając od nauczycieli, aby na przekór stworzonym warunkom pracy troszczyli się o nieprzeciętnych, traktuje się nas jak harcerzyków. Nie, nauczyciel to nie harcerzyk, aby w instytucji państwowej działał wbrew tej instytucji i poświęcał się sam dla idei.

Ostatnio rozmawiałem z doświadczonymi nauczycielami, z weteranami edukacji, o tym, że nigdy władza zwierzchnia nie zapytała (mam na myśli władzę od ministra po dyrektora), co może dla nas zrobić, abyśmy lepiej wypełniali swoje obowiązki. Natomiast jasno i wyraźnie wysyła do nas przekaz, że nic zrobić nie zamierza. Po prostu musimy w tych okropnych warunkach robić swoje, tzn. zajmować się przeciętniakami, bo to wychodzi najtaniej. A jeśli jakiś nauczyciel chce zatroszczyć się o potrzeby nieprzeciętnych, to droga wolna, ale niech na nic nie liczy.