Nadmuchiwanie szkół

MEN chce łączyć przedszkola z podstawówkami, a gimnazja z liceami. Podobno ma od tego przybyć miejsc pracy, gdyż dyrekcja zespołu kilku placówek mogłaby przerzucać nauczycieli z jednego miejsca w drugie i w ten sposób zapewniać im etaty.

Pierwsze słyszę, aby łączenie dwóch instytucji dawało dodatkowe miejsca pracy. Gdyby tak było, już dawno połączylibyśmy się w jeden totalny organizm i w ten sposób rozwiązalibyśmy problem bezrobocia. Niestety, po połączeniu dzieje się odwrotnie – miejsc pracy ubywa, a ludzi się zwalnia. Owszem, ci pracownicy, którzy zostaną, będą mieć więcej zadań do wykonania. A zatem pracy przybędzie, ale etatów ubędzie.

Jeśli w dwóch szkołach mamy obecnie dwóch dyrektorów i dwóch zastępców, to po połączeniu co najmniej jedną osobę można będzie zwolnić. Superdyrektor na obie połączone placówki i jego dwóch zastępców (po jednym na każdą) w zupełności wystarczą. Tak samo można będzie przerzedzić administrację (po co dwie księgowe?), personel sprzątający (po co tyle woźnych?), a w końcu także nauczycieli. Potem można będzie jeden budynek opróżnić, bo przecież jak się dobrze upchnie, to wszyscy zmieszczą się razem. I do tego właśnie zmierza MEN – chce zniszczyć struktury małych szkół, a powołać kombinaty.

Totalizacja szkół nie zabezpieczy ani miejsc pracy, ani nie poprawi jakości edukacji. Na pewno zaś da korzyść w postaci oszczędności. I o to w pomyśle rządu chodzi – aby mniej wydawać na edukację obywateli. W ten sposób, czyli w grupach, funkcjonują placówki prywatne, bo taki system daje wymierne korzyści finasowe dla właścicieli. Pracowałem jakiś czas temu w prywatnym liceum. Gdy tylko bieda zajrzała nam w oczy, prezes dołączył do liceum gimnazjum. Finanse szkoły się poprawiły, ale jakość edukacji spadła na łeb na szuję, chociaż przez pewien czas mieliśmy złudzenie poprawy. A potem zespół połączonych szkół padł.

Mam wrażenie, że minister edukacji znalazła się „w ciemnym lesie, gdzie proste ścieżki są zagubione” (to Dante), dlatego wymyśla rozwiązania, które są z piekła rodem. Nie bez powodu nauczyciele mówią: „Hall to Hell”. Śmiałem się z tego, bo to przecież żart, ale teraz mam grobową minę.