Patronat nad lekturami

Fajnie mają współcześni autorzy, gdyż nad ich tekstami obejmują patronat cieszące się uznaniem instytucje albo sławni ludzie. Na niejedną książkę nikt by nie zwrócił uwagi, gdyby nie informacja, że poleca ją Umberto Eco, „Polityka”, „Gazeta Wyborcza” czy też RMF FM lub Program 3 Polskiego Radia. I taka książka się sprzedaje, jest czytana, podziwiana i nagradzana. O wiele gorzej jest z lekturami szkolnymi, ponieważ nie stoi za nimi żaden sławny ojciec chrzestny ani żadna słynna matka. Jedyną osobą, która poleca lekturę, jest nauczyciel. Trudno się więc dziwić, że to na uczniów nie działa.

Lektur nie tylko nie polecają gwiazdy czy autorytety, ale nawet robią coś przeciwnego. Nieraz chwalą się publicznie, że w wieku nastoletnim lektur nie czytali, a maturę zdali dzięki ściąganiu. Młodzież nie jest głupia – skoro nikt, poza nauczycielem, lektur nie poleca, to po co je czytać? Uczniów traktuje się jak idiotów, każąc im czytać to, czego nikt nie czyta ani nigdy nie czytał. Przynajmniej nikt znany, bo różni przeciętniacy zapewne lektury czytali, ale w niczym im to nie pomogło. Czytali więc na marne.

Jeśli chcemy, aby lektury były czytane, trzeba nad nimi objąć patronat. Niejeden młody człowiek wziąłby do ręki Kochanowskiego czy Prusa, gdyby wiedział, że ktoś godny czci i szacunku to poleca. Uważam, że na okładkach lektur powinny być wydrukowane informacje – tak jak na nowościach – kto rekomenduje. Na przykład na „Przedwiośniu” Żeromskiego mogłaby widnieć informacja: „Ulubiona lektura Bronisława Komorowskiego. Prezydent szczególnie poleca marsz Cezarego na Belweder”. Nic, tylko brać, czytać i wcielać słowa w czyn.