Szkoły grzeją, ile wlezie

W szkołach zaczął się sezon grzewczy, dlatego otwieramy okna i wypędzamy gorące powietrze na zewnątrz. Kaloryfery są rozgrzane do czerwoności, ale nie można ich zakręcić, aby grzały słabiej. Nie mają żadnych czujników ani pokręteł. Grzeją więc tak, że aż ludzie mdleją. Gdy z powodu hałasu kazałem zamknąć okna, nie dało się w klasie wytrzymać. Musiałem otworzyć i przewiewać.

Szkoła płaci za ogrzewanie sto tysięcy zł rocznie. To kupa forsy. A jednak te pieniądze w znacznej części są wywiewane w powietrze, czyli marnowane. Płacimy za ogrzewanie, które w trzech czwartych jest nam niepotrzebne. Gdyby były czujniki oraz pokrętła, moglibyśmy decydować, jak mocno się ogrzewać. Dlaczego więc marnujemy publiczne pieniądze?

Zamontowanie czujników ograniczyłoby koszty o połowę. 50 tysięcy zł oszczędności rocznie to sporo. Jeśli jeszcze przemnoży się je przez liczbę wszystkich szkół (w Łodzi ok. 200), które tak samo marnują ciepło, okaże się, że moglibyśmy rocznie zaoszczędzić na samym ogrzewaniu jakieś 10 milionów zł. A ile w całym kraju? Dlaczego więc tego nie zrobimy? Dlaczego pozwalamy na takie marnotrawstwo? Dlaczego w całej Polsce ludzie ocieplają prywatne budynki, aby tylko zaoszczędzić na ogrzewaniu, a szkołami się nikt nie interesuje? W całej Polsce marnujemy publiczne pieniądze, że aż miło.