Uczyłem wszystkich

Cierpię na syndrom belfra, który ma wrażenie, że uczył wszystkich. Szesnaście lat pracy w kilkunastu szkołach oraz firmach oferujących kursy przygotowawcze do egzaminów plus praca ze studentami zrobiły swoje. Przez moje ręce przewinęło się, lekko licząc, jakieś 20 tysięcy uczniów i studentów. Więcej nazwisk chyba w Łodzi nie ma.

Kiedy słyszę jakieś nazwisko, zaraz przypomina mi się uczeń, czasem więcej niż jeden, który je nosił. Gdy poznaję całkiem obcą osobę, uważnie słucham, jak się nazywa, bo na pewno byłem nauczycielem kogoś z jej rodziny. Łódź, gdzie pracuję i mieszkam, niby milionowe miasto, ale jak przychodzi co do czego, to wokół same znajome gęby. Nie sposób gdziekolwiek się ruszyć, aby nie natknąć się na znajomego. Właściwie nie ma tu obcych.

Piszę o tym, ponieważ oglądałem ze znajomymi film obcojęzyczny, a na końcu usłyszałem, że przekładu dokonała Gałązka-Salamon. Natychmiast wyrwało mi się (zawsze tak robię, gdy słyszę znajome nazwisko), że uczyłem i Gałązkę, i Salamon (dwie różne osoby). A potem zaczęliśmy bawić się w rzucanie nazwisk i sprawdzanie, czy takich ludzi też uczyłem. Niestety, trudno znaleźć w Łodzi nazwisko, które byłoby dla mnie obce. Oczywiście działa to też w drugą stronę. Gdziekolwiek się ruszę, wszędzie ryzykuję, że trafię na kogoś, kogo uczyłem. A takie spotkanie różnie może się skończyć.