Kontrola zarządcza w szkole
Szkoły przygotowują się do kontroli zarządczej. Nie ma od niej ucieczki, narzucona została wszystkim placówkom publicznym. W tym roku były tylko przymiarki, a od września pójdziemy na całość. Dyrektorzy próbują zrozumieć, na czym ta kontrola ma polegać, więc szkolą się na całego. Firmy edukacyjne znowu złapały Pana Boga za nogi, organizują szkolenia i nieźle na tym zarabiają. Potem dyrektorzy będą oświecać nauczycieli.
Dotychczasowe kontrole wyczerpały swój potencjał, wywołują wśród nauczycieli tylko strach i poczucie bezsensu. Przychodzi bowiem urzędnik do szkoły, guzik wie o pracy nauczycieli, szuka dziury w całym, patrzy, do czego by tu się przyczepić. Zaspokaja tylko swoje potrzeby, a szkole potrzebny jest jak wrzód na tyłku. Dyrektor zachowuje się podobnie, czyli czyha na potknięcia nauczycieli, opisuje je i każe się podpisać, aby mieć dowód, że czuwa nad swoimi pracownikami. Im więcej takich kontroli, tym szkoła bardziej się rozsypuje, a im mniej, tym lepiej działa.
Z wielką sympatią podchodzę do idei kontroli zarządczej, ponieważ wychodzi ona naprzeciw niezaspokojonym potrzebom wielokrotnego odradzania się w pracy. Tradycyjne kontrole tropią przeszłość i wyciągają na światło dzienne brudy sprzed lat. Nieraz ze strachu przed takimi kontrolami przeglądaliśmy dzienniki z ostatnich kilku lat, aby uzupełnić wyimaginowane braki. Uczniowie dawno odeszli, może już nawet pokończyli studia, a my poprawialiśmy zapisy, które ich dotyczyły. Cały nasz wysiłek skupiał się na poprawianiu odległej przeszłości. Kontrola zarządcza odwraca perspektywę, stawia na teraźniejszość i przyszłość, dlatego czuję do niej sympatię.
Martwi mnie tylko obawa, że dyrektorzy mogą opacznie pojąć ideę kontroli zarządczej. Jak wiadomo, nie są oni menadżerami, a wymaga się od nich, aby prowadzili kontrolę menadżerską. Z całym szacunkiem dla pracy dyrektorów, ale to tak, jakby wymagać od kucyka, żeby zachowywał się jak rasowy ogier. Kilka procent dyrektorów polskich szkół może poczuć zew krwi i naprawdę wykazać się talentem menadżerskim, jednak większość tylko ośmieszy ideę kontroli zarządczej. Dochodzą do mnie głosy, że niektóre dyrekcje rozumieją, iż w kontroli zarządczej chodzi o to, aby bardziej przyglądać się pracy nauczycieli, aby pilniej śledzić ich każdy krok i dokładniej patrzeć im na ręce. Ma to być taka sama kontrola jak dotychczasowe, tylko sumienniej przeprowadzana. Nic bardziej błędnego. Ale jak to wytłumaczyć kucykom?
Komentarze
Gospodarz
Czy są znane cele tej kontroli ?
Drogi Gospodarzu, niech Cie głowa nie boli nadaremno:-)
Moze Twój dyrektor tym ogierem sie okaże.
No, chyba, że wziąłes na siebie ciężar kochania i cierpienia katusz za miliony:-)
ync,
a po co komu jakieś cele? Celem kontroli jest kontrola i tyle. A później skontrolowanie kontrolujących. Że już o szkoleniach dla kontrolerów taktownie zmilczę.
Za Giertycha były te trójki, teraz coś takiego, jako żywo sprawdza się stwierdzenie Koheleta, że ‚to, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem’.
Zaś nazwa urocza – można pod nią podłożyć tyle różnych znaczeń. Samograj, prawdziwy samograj.
Spokojnie, 6to tylko następny kretynizm. Zapewne, jeszcze nie raz i nie dwa, urzędnicy wymyślą coś bardziej zbędnego, coś co bardziej będzie przeszkadzać. Ale oni COS MUSZĄ ROBIĆ!!! A nic tak dobrze nie wygląda jak nowa kontrola, zanczy się pracuje. Bo po coś zatrudniono ich w ministerstwie, OKE, CKE i gdzie jeszcze , gdzie?
>Dyrektorzy próbują zrozumieć, na czym ta kontrola ma polegać, więc szkolą się na całego. Firmy edukacyjne znowu złapały Pana Boga za nogi, organizują szkolenia i nieźle na tym zarabiają.<
A może min.KatarzynaHall i jej szefowa gabinetu politycznego Ligia Krajewska jakoś to mają z firmami szkoleniowymi „dogadane”?;-)
W każdym rządzie najgorszy minister to ten od oświaty.
Aktywność MEN (ewentualnie MENiS, zmiana co kadencja) skupia sie na wydawaniu rozporzadzeń potrzebnych jak… (tu wstawiamy jakieś barwne porównanko, o wrzodzie na …, łysym i grzebieniu), ja najbardziej lubię te o ocenianiu i klasyfikowaniu, bo nie można ich niestety zlekceważyć). W tym roku w czerwcu (obowiązuje od 15 VI) wyszło takież rozporządzenie, w wyniku którego arkusze ocen pierwszej klasy trzeba będzie pisać od nowa. Pamietam jak kilka lat temu wykreślałam oceny z klasyfikacji po pierwszym semestrze, a przy każdym skreśleniu umieszczałam notatkę, czemu to robię.
Wkurza mnie to za każdym razem niesamowicie taki pomysł, tak jak i przepisywanie tych wiekopomnych zmian (14 dni kalendarzowych na 10 roboczych albo odwrotnie, klasyfikacja końcoworoczna na roczną) do statutu.
A donośnie p.min.Hall… przypomina mi się stary nauczycielski dowcip: brzydki wyraz na H (samo H) – Handke…
do pomysłów firmowanych przez p. Hall pasuje jak ulał.
,,a od września pójdziemy na całość”
Trzymam Pana za słowo.
Problemem obecnej rzeczywistości jest to ze podstawowy człon Styropianu (trzon KORu) to odrzuty polityczne z PZPRu. To oni przekazali innym (S) ze kontrola dla kontroli jest podstawa życia narodu. Do tego doszli ludzie Watykanu, których hodujemy na własnej piersi. I gdzie nie spojrzysz to patriotycznie wszystko od tylu strony jest zrobione.
.
Po prostu ja,
A z jakiej racji i po kiego grzyba będziesz nanosić poprawki na wypełnione w uprzednich latach arkusze?
Nie pamiętam rozporządzeń, które jako jedyna zmianę wprowadzałyby to o czym wspominasz, możesz przypomnieć mi ich datę?
PS. Nie jestem fanem p. Hall.
Niestety pełna zgoda z Valaną. Celem kontroli jest kontrola. Znalezienie błędu, który pogrąży dyrektora i jego nauczycieli. Np. błędny zapis „ocena z zachowania” zamiast „ocena zachowania”. Ścieżka edukacyjna wpisana, ale nie podkreślona na zielono. Dokumentacja przechowywana w odrębnych koszulkach, a nie po kilka, tematycznie. Czy pieczątka została odbita dokładnie. A gdy już kontroler znajdzie tą ścieżkę bez podkreślenia… no radość w oczach! Znalazł i jest się czym popisać, jest już powód do napisania protokołu, do nakazania przeprowadzenia diagnozy, działań naprawczych i ich ewaluacji. Raj.
O mojej przyszłości szkolnej zdecydowałam 11 lat temu, gdy z całą świadomością wybrałam specjalizację nauczycielską. Chciałam to robić. Dziś po 7 latach w zawodzie szukam innego, ale nie jestem pewna, czy chcę znów zaczynać od zera. Kto by chciał rzucić wszystko to co osiągnął? Jeżeli to co się dzieje w oświacie jest działaniem celowym i przemyślanym (a prawdopodobnie nie jest), to chyba tylko dlatego, aby nauczyciel coraz mniej oddawał się zadaniom nauczycielskim- biurokracja jest ważniejsza, za czym spadał poziom nauczania, z wyjątkiem wybranych szkół prywatnych/społecznych.
Urzędnicy to są tacy sami ludzie jak inni, jak my.
Urzędnicy MEN i kuratoriów oraz minister zachowują się bardziej prawidłowo niż nauczyciele. Oni wykonują swoje zadanie. Mają jednego pecha – zarządzają bierna masą 650 tysięcy nauczycieli, którzy boją się być partnerami, obywatelami, aktywnymi uczestnikami swojej pracy.
Każdy z was gdy zostanie urzędnikiem MEN lub kuratorium, lub ministrem będzie funkcjonował analogicznie jak obecni urzędnicy, bo nie napotka wśród nauczycieli partnerów do dialogu.
MEN, kuratorium i dyrekcja urządza nauczycielowi wszystko (co ma uczyć, jak ma uczyć, procedury, tabelki, statystyki, jak postępować gdy coś tam, tego nie wolno, itp.) Nauczyciel staje się biernym wykonawcą, ciągle goni, nie nadąża, nie ma czasu i siły na twórcze działanie, zatem trzeba nim sterować i zarządzać, więc staje się jeszcze bardziej bierny, itd. Efekt: komunikacja jednokierunkowa, nauczyciel niesamodzielny, sfrustrowany, niezadowolony z pracy, oczekujący biernie aż ONI opamiętają się, zreformują, uzdrowią, ostry podział na MY-dobrzy i ONI-źli, … .
Kończę moim ulubionym cytatem: „Myślenie musi natrafić na opór – na sprzeciw. Myśl, która nie musi przebijać się z największym wysiłkiem, traci spoistość, twardość diamentu, wiotczeje i usycha. Każda myśl, pogląd, teza są podszyte swoim przeciwieństwem.”
Nauczyciele nie są asertywni wobec władz oświatowych, więc jak mogą uczyć asertywności swoich uczniów ???!!!
To jest najwygodniejsza postawa: ja nic nie mogę zrobić, bo ONI robią źle, są najgorsi.
Do ync
1.To nie urzędnicy są winni tylko mechanizmy w jakich funkcjonują.
2.Robiłem i zrobiłem w życiu wiele rzeczy w oświacie. Mam wysoką pozycję, dorobek etc.Dziś stwierdzam, że dziś, bardziej niż kiedykolwiek, nic nie mogę zrobić poza przejściem na emeryturę.
Urzędnicy wykorzystują pretekst, jakim jest bierność części nauczycieli, do drobiazgowej regulacji i kontroli wszystkiego. Ale to pretekst- tak naprawdę chodzi o władzę, ich władzę;-)
S-21 pisze:
2010-07-04 o godz. 14:26
Popieram S-21 w twierdzeniu, że to nie urzędnicy lecz mechanizmy sprawiają, że szkoła jest taka, jaka jest.
Dodam, że żaden bunt środowiska nauczycielskiego nie jest możliwy, bo oświata jest spauperyzowana, a proces pauperyzacji trwa wiele lat. W wielu prowincjonalnych miejscowościach status nauczyciela, to pewność zatrudnienia, zarobek nie do pogardzenia, stabilizacja. Jest to ważniejsze, niż wszystko inne, zwłaszcza w tak niepewnym, nowym dla osób po 40-tce świecie. Z drugiej strony zastane mechanizmy. W kraju najwięcej do powiedzenia mają „okazjonalni wyborcy” i środowiska kościelne. Inteligencja jest zubożała i niezaradna, a klasa średnia nie interesuje się polityką, bo wciąż jest na dorobku i wierzy, że zamiast wpływać na to co się dzieje w kraju wystarczy, że ma pieniądze i sobie przywileje dla siebie i swoich dzieci kupi. Takim przykładem kupowania sobie przywilejów jest finansowanie różnych zachcianek miejscowego proboszcza, a pomijanie lub „rzucanie ochłapów” szkole w swojej miejscowości. Na reformowanie szkolnictwa i nauki są potrzebne duże pieniądze. Nie ma na to zgody wyborców, ani świadomości lub niezależności wśród polityków. Wręcz przeciwnie, zgodnie z wiarą „prostego ludu” najpopularniejsze jest twierdzenie, że kreda i tablica oraz poświęcenie nauczycieli zupełnie wystarczy. Dlatego nakłady na szkolnictwo zawsze przegrywają, np. z potrzebami rolników. Niedawno oglądałem program, w którym podano, że nakłady na KRUS, to ponad 15 mld złotych rocznie (cytuję z pamięci), a zabezpieczenie podwyżek dla nauczycieli, to 2 mld złotych rocznie.
Wyniki prezydenckich wyborów, czyli testu na logiczne myślenie naszych obywateli wykazał „czarno na białym”, że dalej się nic nie zmieni. Co prawda, wygrał Komorowski czyli widać światełko w tunelu, ale ilość obywateli, którzy uwierzyli w magiczne myślenie i nie są w stanie samodzielnie wyciągnąć wniosków z ostatnich 5 lat jest zastraszająca.
„I słowo ciałem się stało” – niestety, obawy autora się potwierdzają w całej rozciągłości. Chociaż to chyba najmniej w tym winy dyrektorów. Odnoszę wrażenie, że kontrola zarządcza, która obecnie dopiero trafiła do warszawskich szkół, ma na celu głównie straszenie dyrektorów a w drugiej (a może pierwszej) kolejności potwierdzenie konieczności istnienia wielu bytów urzędniczych. Widziałem materiały, jakie dostali dyrektorzy z właściwej komórki Urzędu m. st. Warszawy. Oczywiście wszystko trzeba zrobić „na wczoraj”. Nie rozpisuję się bo nic to nie da i niczego to zapewne nie zmieni. Ale podzielę się refleksją – mam wrażenie, że idea kontroli zarządczej została wypaczona i ma służyć przede wszystkim następującym celom: rozrostowi kadry urzędniczej, dać zarobek firmom organizującym „szkolenia” i firmom przeprowadzającym audyty. A wydaje się, że to spora kasa. A na najniższym szczeblu słyszymy tylko o konieczności cięć. Pozdrawiam