Dla kogo nie ma miejsca w szkole?
Jedna z nauczycielek łódzkiego liceum zakończyła rok szkolny oświadczeniem w prasie, iż jest lesbijką (zob. tekst). Przy okazji ukazała swoje miejsce pracy – opisała kolegów, podała nazwę szkoły, podpisała się pod tekstem.
Samo oświadczenie mało mnie obchodzi, równie dobrze koleżanka po fachu mogłaby stwierdzić, że wypisała się z Kościoła katolickiego albo że wyjeżdża do Izraela szukać przodków. Nie ekscytuję się takimi sprawami, ponieważ każdy ma prawo być tym, kim chce i może, także nauczyciel. Jeśli chce o tym opowiedzieć, to też ma do tego prawo. Ja mogę albo grzecznie wysłuchać, albo równie grzecznie odmówić. To moje prawo i także nikomu nic do tego. A zatem nie obchodzi mnie, że pewna nauczycielka jest lesbijką. Natomiast bardzo mnie obchodzi obraz szkoły, nauczycieli i dyrekcji, jaki nakreśliła w swoim tekście. Tu bowiem włos jeży się na głowie i szczęka opada.
Poniżej zamieszczam najważniejsze, moim zdaniem, obrazki szkoły:
Obrazek pierwszy – traktowanie koleżanki jak powietrze:
Na korytarzu mijam nauczyciela. „Cześć” – silę się na uśmiech. Nie odpowiada. Udaje, że mnie nie widzi.
Atmosfera jest taka, że omijam pokój nauczycielski, bo nikt się do mnie nie odzywa.
Obrazek drugi – mobbing stosowany przez dyrekcję:
„Jeśli pani nie odpowiada, to proszę złożyć wymówienie. Do końca maja” [słowa dyrektora].
Pani wicedyrektor ostentacyjnie odwraca głowę na mój widok. Odtąd nie ma mowy o „dzień dobry”.
Dostałam polecenie, by wszystkie sprawy załatwiać „przez sekretariat”. Zaczęła się wymiana pism. Zapytałam o powody takiego postępowania, pani wicedyrektor odpisuje, że „ma prawo czuć się bezpieczna”.
Pani wice pisze, że nauczyciele zobowiązali się dyżurować przy niej, by nie naraziła się na bezpośredni kontakt ze mną. Pisze: „w przypadku, gdy nikogo spośród nauczycieli nie będzie, [nauczyciele] uznali za właściwe, bym zamykała się w gabinecie w celu uniknięcia Pani agresywnych zachowań i ich ewentualnych konsekwencji”.
Obrazek trzeci – wykluczenie z grupy:
Jedna z nauczycielek organizuje nawet petycję przeciwko mnie, podobno ma ją podpisywać młodzież.
„Za młoda jesteś. Musisz zrozumieć, jak to wszystko działa, albo wyjechać na Zachód ” – słyszałam.
Bałam się czytając napisy na szkolnych ławkach „Konarzewska to lesba”.
Nie będę rozdzierać szat i ubolewać nad stanem polskiej szkoły, ponieważ każdy, kto uczy, wie, ile w edukacji produkuje się pustosłowia i pozerstwa. Lata pracy powodują, że przywykamy do najbardziej pospolitego zachowania, a największe głupoty zaczynamy uznawać za objawienie. Bardziej niż moralność interesuje mnie łamanie prawa, jakie ma miejsce w tej szkole.
Przypomnę, że pracownik nie może być dyskryminowany z powodu orientacji seksualnej. Jeśli tak się dzieje, winę ponosi dyrekcja. Zadaniem przełożonego jest dyscyplinowanie nauczycieli, aby nie okazywali wrogości koleżance. Nieodzywanie się, nieodpowiadanie na „dzień dobry” to ewidentne przejawy wrogiego zachowania. Pozostawianie na ławkach obraźliwych napisów przeciwko nauczycielowi („Konarzewska to lesba”), niereagowanie na tego typu zachowania uczniów jest niedopuszczalne. Okazuje się, że dyrekcja nie tylko nie podejmuje kroków, aby wyeliminować takie przejawy wrogości, ale w tym jawnie uczestniczy. Mobbing stosuje zarówno naczelny, jak i wice. Nauczyciele zachowują się tak, jak im na to pozwala dyrekcja. Przełożeni bowiem wyznaczają wzorzec postępowania, w tym wypadku antywzorzec.
Gdyby mnie coś takiego spotkało, nie ograniczyłbym się do tekstu w prasie, ale poprosiłbym o pomoc związek zawodowy oraz wystosowałbym skargę do Organu Prowadzącego, a w dalszej kolejności rozważałbym wystąpienie na drogę sądową przeciwko pracodawcy. Przejawy dyskryminacji i mobbingu należy tępić z całą surowością. Uważam, że dla takiej dyrekcji nie ma miejsca w szkole.
Natomiast Marcie Konarzewskiej mógłbym poradzić jedno: Jak najmniej opowiadać o sobie uczniom. Do orientacji można i nawet należy się przyznać (gdy uczniowie pytają). Nauczyciel bowiem nie może okłamywać uczniów. Jak twierdziła prof. etyki Ija Lazari-Pawłowska, „kłamstwo obarcza nauczyciela bardziej niż przedstawicieli innych zawodów”. Chęć mówienia prawdy o sobie nie oznacza jednak, że nauczyciel ma prawo do opowiadania uczniom o cudownej historii swojego życia. Cieszę się, że koleżanka pisze książkę o lesbijskiej miłości, w żadnym wypadku nie należy raczyć tymi opowieściami uczniów. Podobnie zresztą, jak nie należy uczniom opowiadać o własnych doświadczeniach w piciu alkoholu, zażywaniu narkotyków, przeżyciach religijnych, polityce etc.
Komentarze
Do orientacji należy się przyznawać, gdy uczniowie pytają?
Po pierwsze, moim zdaniem, nie powinni pytać. Po drugie, gdy już pytają, to trzeba zwrócić uwagę, że nie powinni pytać. Nie jestem konserwatywny w swych poglądach, ale jakoś pytania „czy jest pani lesbijką” sobie nie wyobrażam. Jeśli pani X zechce o tym rozmawiać z uczniami jej sprawa, ale uważam tak ogólne stwierdzenie za zbyt daleko idące…
Nie popadajmy ze skrajności w skrajność – zamiast totalnie „sztywnych” oficjalnych kontaktów nauczyciela z uczniami mamy przyjacielska troskę o to, czy pani profesor miała w weekend orgazm i ewentualnie z kim?
Obraz szkoły? Może jednak obraz społeczeństwa po prostu? Ludzie są różni, bez względu na profesję.
>Nie popadajmy ze skrajności w skrajność – zamiast totalnie ?sztywnych? oficjalnych kontaktów nauczyciela z uczniami mamy przyjacielska troskę o to, czy pani profesor miała w weekend orgazm i ewentualnie z kim?<
Od pytania o orientację(modny i medialny temat) do pytań o orgazm w weekend jest przepaść, nie sądzisz???;-)
Myślę sobie, że między pytaniem o to, czy jestem gejem, czy wolę kobiety, a tym, czy mi było w sobotę dobrze przepaści żadnej nie ma.
Obydwa dotyczą tej samej w 100% prywatnej sfery życia. Skoro nikomu nie wolno zmuszać mnie do określania swoich poglądów politycznych, religijności, czemu, jak napisał autor bloga, „należy” odpowiadać na pytania o orientację seksualną?
Bo temat modny?
😉
Cóż, to jest odwieczny problem młodych demokracji. Zanim ludzie się przyzwyczają do nowych, nieznanych z dzieciństwa norm, muszą być ludzie, którzy o te normy będą walczyć i narażać się na ostracyzm. Może byłoby łatwiej, ale homoseksualizm jest godzeniem w „wartości chrześciańskie”, o których wiele razy tu była mowa, a które szkoła ma na podstawie Konkordatu „chronić i ich przestrzegać”. Jak widać, niektórzy członkowie grona robią to w sposób bardzo nadgorliwy. Niszczą bezkarnie drugiego człowieka, bo wiedzą, że działają w imię „wyższej konieczności” i mają moralne prawo zwykłego prawa nie przestrzegać. Uczniowie mają darmową lekcję pokazowej tolerancji, a ich rodzice biją na alarm, że w szkole panoszy się zło. Myślę, że nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Dopóki Kościół ma taki wpływ na nasze codzienne życie i postępowanie przedstawicieli władz wszelkiego szczebla nic się w tej sprawie istotnego nie da zrobić. Na szczęście nie żyjemy „za żelazną kurtyną” i pewnie stopniowo to się będzie zmieniać.
A gdyby tak wysłuchać też drugiej strony?
Coming out pani Marty spowodował jedno: teraz to stała się nietykalna.
Chętnie jednak zobaczyłabym sprawę także od strony dyrekcji, innych nauczycieli, jak na to patrzą.
vuem,
ważne jest, jak zostało sformułowane pytanie. Jeśli uczeń zapyta, jakiej jestem orientacji seksualnej, to mogę odmówić odpowiedzi. Tak samo, gdy pyta o moje wyznanie, czy poglądy polityczne. Odmawiam, ponieważ nie chcę o tym rozmawiać. Co innego, gdy ktoś pyta: „Czy to prawda, że jest pan gejem?” albo „Czy to prawda, że jest pan niewierzący?”. Wtedy należy opdowiedzieć, ponieważ uczeń powziął podejrzenie, dowiedział się o tym od kogoś, wskazał, że się o tym mówi w szkole. Brak odpowiedzi też będzie odpowiedzią, np. wstydzę się, boję się przyznać itd. Dlatego, moim zdaniem, należy odpowiedzieć tak albo nie.
Pozdrawiam
DCH
Drogi Gospodarzu,
Czy fakt, iż „podejrzenie” lub „zainteresowanie” ucznia moją orientacją nie bierze się ze zwykłej ciekawości tylko z zasłyszanych plotek ma być „uprawnieniem” dla zadawanego pytania, a dla mnie zobowiązaniem, choćby moralnym, do udzielenia odpowiedzi?
Nie jestem do tego przekonany.
Zawsze istnieje możliwość odmowy odpowiedzi, argumentowana tym, że bez względu na „zasłyszane historie ja w wasze życie drodzy uczniowie w buciorach się nie ładuję”.
Gdy założymy, że takie pytanie jest postawione, to nie można zakładać jakiegoś uniwersalnego scenariusza, co należy, a czego nie należy robić. Pozostawiłbym to decyzji tej osoby.
Wg Ciebie należy, OK. Wg mnie można odmówić poruszania takich tematów.
Bo z zasady nie powinny być poruszane. Otwarcie można w szkole mówić o seksualności, nawet należy, ale nie w odniesieniu do preferencji seksualnych konkretnej osoby, bo to jej prywatna sprawa. I na dobrą sprawę nie powinna mieć znaczenia, czy to z punktu widzenia ucznia, dyrektora, czy współpracownika.
Panie Dariuszu, czy jeśli uczeń spyta: – Czy to prawda, że pokłócił się pan wczoraj z żoną? – także trzeba odpowiedzieć?
sensor,
wkraczamy w temat, czemu służą pytania. Na przykład pytanie ucznia o to, czy nauczyciel pokłócił się z żoną, jest formą obrony przed niesprawiedliwą oceną. Gdybym niesłusznie wstawiał uczniowi jedynkę, ten miałby pełne prawo zapytać, czy to wynik kłótni z małżonką. To jest pytanie z gatunku tych, na które nie trzeba odpowiadać słowami, tylko czynem.
Pozdrawiam
DCH
Tu nie ma reguł-nauczyciel powinien być sobą po prostu i mieć wyczucie. Nie może być sztywny i superzamknięty, nie może też się otwierać zanadto…;-)
Wśród społeczeństw zasługujących na miano cywilizowanych (w sensie cywilizacji zachodniej) pytanie dotyczące preferencji seksualnych, szczegółów stanu zdrowia, stosunków rodzinnych oraz stosunku do religii zadane w innej sytuacji niż ściśle prywatna „w cztery oczy” uchodzi jako przejaw chamstwa. Tak też należy odpowiadać przełożonym, współpracownikom, dziennikarzom, politykom, studentom i uczniom (a także innym ciekawskim) – zadanie takiego pytania świadczy o braku wychowania u pytającego.
Dyskusja która się rozwinęła jest moim zdaniem obok problemu.
Gospodarz chciał do sprawy podejść od strony prawnej a blogowicze rozmawiają o tym o jakich sprawach ze swojego życia prywatnego można opowiadać uczniom.
Co do drugiej kwestii to uważam,że wolno o wszystkim jak się ma na to ochotę.
To bardzo indywidualna sprawa i zależy od poziomu obu stron rozmowy.
W sprawie prawnego aspektu opisywanej sytuacji to, że mamy do czynienia z dyskryminacją ze względu na orientacje seksualną też chyba nie budzi wątpliwości.
Ale problem leży w nietolerancyjności polskiej szkoły.
Nietolerancyjna szkoła nie może wychować tolerancyjnego społeczeństwa.
Symbolem tego braku tolerancji są krzyże które wiszą w polskich szkołach.
O tym czy jakieś środowisko jest tolerancyjne nie świadczy samopoczucie i deklarowana przez to środowisko tolerancja.
O tolerancyjności świadczy to jak mniejszości się w tym środowisku czują.
A jak się czują niech świadczy artykuł linkowany przez gospodarza.
Polecam przeczytać przed zabraniem głosu.
Uczeń może pytać o co chce. Zadaniem nauczyciela jest:
– ocena i decyzja jak odpowiedzieć
– uczyć ucznia jak i po co zadawać pytania
Bardzo dobrym kryterium jest stosowanie zasad SZACUNKU I DIALOGU.
A co ma zrobić nauczyciel gdy nie wie jak odpowiedzieć ?
Życie prywatne nauczyciela nie powinno być tematem rozmów z uczniami. Samo zadawanie przez nich pytań wkraczających w sferę prywatności nauczyciela jest objawem braku dobrego wychowania; nauczyciel powinien zbywać je milczeniem.
Nie interesuje mnie, z kim śpi pani Konarzewska, i oceniam, że ona, czyniąc z tego temat publicznej debaty, zachowała sie niesmacznie – no i popełniła olbrzymi błąd pedagogiczny.
Powinno być jak ync pisze, szacunek i dialog, a jak nie wiem to odpowiadam, nie wiem.
Tylko, że w koloni Watykańskiej, jaką z Polski zrobił Styropian to pobożne życzenie.
Moim zdaniem na fatalną sytuację w tej szkole złożyły się zarówno błędy bohaterki reportażu jak i dyrekcji oraz tzw „grona”. Sprawy prywatne nie powinny być w żadnym przypadku roztrząsane w miejscu pracy. Nauczycielka powinna trzymać język za zębami. Zastanawiam się tylko czy przestrzeganie tej elementarnej, psycho-higienicznej zasady jest możliwa w polskiej szkole – przesyconej wartościami „katolicko – rodzinnymi” i forsującej kolektywizm, nawet w sensie publicznego zainteresowania sprawami intymnymi członków owego szkolnego kolektywu. Ale jednym z celów wychowawczych – moim zdaniem – powinno być wbicie do głów młodzieży, że sprawy intymne są sprawami prywatnymi. Nie ma chyba lepszej metody by ten cel osiągnąć aniżeli twarda odpowiedź na głupkowate, niedyskretne pytania o np seks, wyznanie czy zdrowie – „To moja prywatna sprawa!”
Co do aspektu prawnego o ktorym pisze Parker. To oczywiste, że odpowiedzialność służbową za ewidentny mobbing ponosi dyrekcja. A odpowiedzialność moralną za szczucie to nieszczęsne „grono” jak z ciemnogrodu. Wstyd czytać takie artykuły.
Pozdrawiam
sensor
Gospodarz kiedyś prosił żeby w takich wypadkach emotikonów używać.
No to użyję najbardziej obelżywego.
🙂
Zjawisko marginelizacji stosowane jest chyba częściej przez grupy sfeminizowane, obserwuję to w klasach żeńskich a prawie wcale w klasach koedukacyjnych. Podobnie jest chyba z gronem pedagogicznym, im więcej kobiet w szkole tym więcej skłonności do zerkania „do łóżka i do garnuszka” innym.
Cóż, jak większość z nas znam sprawę jedynie z tego, co przeczytałem w podlinkowanym artykule, te z kolei są, jakie są – może czytam nieuważnie, jednak nie dostrzegam w nim choćby śladu zastosowania starej, rzymskiej zasady audiatur et altera pars. Kto wie, jakie racje ma ta druga strona? Może je ma, może ich nie ma – ale tu mamy wyłącznie monolog jednej strony. Może jestem staromodny, jednak bardziej pasowało mi dziennikarstwo, które zmierzało do ustalenia prawdy, a nie zaprezentowania stanowisko jednej osoby.
Na mój rozum to przyczyną tej całej historii okazała się kwestia tych zdjęć roznegliżowanych uczennic oraz postawa nauczycielki, która stanęła w ich obronie. Samo sprzeciwienie się szkolnemu porządkowi pewnie by wystarczyło.
Ton wypowiedzi p. Konarzewskiej przywodzi mi na myśl postać z brytyjskiego serialu komediowego „Little Britain”, pewnego „jedynego geja w mieście”, przekonanego że cały świat sprzysiągł się przeciw niemu z racji jego orientacji. Może trudno w to uwierzyć, ale ludzie nie lubią innych ludzi z wielu możliwych powodów i nie ma powodu doszukiwać się przyczyn w homoseksualizmie.
Nie pracuję w szkole (i nigdy nie pracowałem), więc nie mam pojęcia, jakie relacje łączą nauczycieli z uczniami, jednak nie wyobrażam sobie, bym tego rodzaju kwestie omawiał z moimi studentami, informując każdego zainteresowanego, z kim i kiedy sypiam – albo o to samo ich się pytał.
„vuem,
ważne jest, jak zostało sformułowane pytanie. Jeśli uczeń zapyta, jakiej jestem orientacji seksualnej, to mogę odmówić odpowiedzi. Tak samo, gdy pyta o moje wyznanie, czy poglądy polityczne. Odmawiam, ponieważ nie chcę o tym rozmawiać. Co innego, gdy ktoś pyta: ?Czy to prawda, że jest pan gejem?? albo ?Czy to prawda, że jest pan niewierzący??. Wtedy należy opdowiedzieć, ponieważ uczeń powziął podejrzenie, dowiedział się o tym od kogoś, wskazał, że się o tym mówi w szkole. Brak odpowiedzi też będzie odpowiedzią, np. wstydzę się, boję się przyznać itd. Dlatego, moim zdaniem, należy odpowiedzieć tak albo nie.
Pozdrawiam
DCH”
Nie zgadzam sie z Gospodarzem. Powod? Skoro w naszej kulturze norma jest nieladowanie sie w prywatne sprawy innych, to nauczyciel powinien swoja postawa ta norme przekazywac. Dlatego na inaczej sformuowane pytanie „czy to prawda, ze jest Pan geyem?” powinien pouczyc ucznia, ze spotykaja sie w klasie na plaszczyznie hmmm…sluzbowej, na ktorej ludzie wzajemnie sie o prywatne sprawy nie pytaja.
Gdyby mlodzik byl zanadto opryskliwy dodalabym pytanie: „Czy to prawda, ze zaczales sie onanizowac ostatnio?” Podobna postawe powinna zajac oczywiscie rowniez dyrekcja. Bez jej wsparcia guzik, a nie kultura w szkole.
Tsubaki,
doskonała odpowiedź. Chylę czoło i przyjmuję argument. Naprawdę mnie przekonał. Szczególnie odpowiadanie pytaniem na pytanie.
Pozdrawiam
DCH
„Tsubaki,
doskonała odpowiedź. Chylę czoło i przyjmuję argument. Naprawdę mnie przekonał. Szczególnie odpowiadanie pytaniem na pytanie.
Pozdrawiam
DCH”
Znowu nie jestem pewna czy Pan serio czy ironizuje.
tsubaki
Gospodarz nigdy nie ironizuje na tym blogu. Ja również.