Bez Karty Nauczyciela?

Ważą się losy Karty Nauczyciela. MEN chce ją zlikwidować i w zamian utworzyć dokument (być może pod ta samą nazwą), w którym byłyby zawarte obowiązki nauczycieli, wymagania dotyczące kwalifikacji i awansu. Nie byłoby więc przywilejów, takich jak bezpieczeństwo zatrudnienia, pensum dydaktyczne i wysokość wynagrodzenia. Obecnie mamy to regulowane centralnie, czyli przez MEN. Po likwidacji Karty o wszystkim decydowałby samorząd oraz dyrektor szkoły. Takie są plany, a co z tego będzie, zależy także od nas – nauczycieli. Nawet bardziej zależy od nas, niż myślimy. Ponad pół miliona nauczycieli może zatrzymać te zmiany, o ile będzie się nam chciało chcieć.

Na likwidacji Karty Nauczyciela najbardziej zależy dyrektorom szkół. Już teraz dyrektorzy według własnego widzimisię traktują pracowników obsługi i administracji (ta grupa nie ma przywilejów). Lubię rozmawiać z ludźmi, więc doskonale wiem, jak to wygląda. Panie woźne skarżą się, że dyrekcja w rozmowach z nimi używa tylko jednego argumentu: „Ostrzegam, że się rozstaniemy”. Przełożeni nie stosują żadnej motywacji pozytywnej, ponieważ nie mają na to środków. Przecież nie mają pieniędzy na premie, nagrody, dodatki motywacyjne, a jeśli mają, to jakieś grosze, np. 50 zł na miesiąc. Stosują więc nagminnie zastraszanie, grożenie zwolnieniem. Jakie bluzgi rzucają pracownicy obsługi na dyrekcję, nie będę powtarzał, aby nie urazić czytelników. Zapewniam, że są one mocne.

Dyrektorzy szkół są mistrzami w stosowaniu motywacji negatywnej. Straszenie, grożenie, prowadzenie czarnych list, upomnienia, nagany – to norma w relacjach z woźnymi w wielu szkołach. Natomiast szefowie nie mają bladego pojęcia o stosowaniu motywacji pozytywnej. Poza tym nie otrzymują na tego typu zarządzanie prawie żadnych środków i otrzymywać nie będą, dlatego straszą i grożą. Karta hamuje dyrektorów przed stosowaniem podobnych metod w relacjach z nauczycielami. Dlatego szefowie nie mogą się doczekać likwidacji tego dokumentu. Bez Karty nasza pozycja zawodowa runie na łeb na szyję. Każdy problem będzie rozwiązywany metodą: „Bo będziemy musieli się rozstać”. Dyrektorzy chcą koniecznie absolutnej władzy nad nauczycielami, prawa do wyrzucania z pracy pod byle pretekstem. Duszę oddaliby diabłu, żeby tylko Karta została zlikwidowana.

Nie jestem idealistą, więc zdaję sobie sprawę, że prędzej czy później Karta Nauczyciela zostanie zlikwidowana. Najpierw jednak trzeba wszystkich dyrektorów przeszkolić z zakresu stosowania motywacji pozytywnej. Wszyscy powinni skończyć obowiązkowe kursy w tym zakresie, zakończone egzaminem przed niezależną komisją (nie żartuję, ponieważ na własnej skórze codziennie odczuwam, co to jest motywacja negatywna). Poza tym dyrektorom należy zapewnić środki na motywowanie nauczycieli, ale nie 50-100 złotych na etat, lecz tyle, aby to naprawdę było atrakcyjne i miało moc zachęcania do wydajności. Przecież z pustego i Salomon nie naleje, a jak w budżecie szkoły pustka, to dyrektor chodzi wściekły i patrzy wilkiem na pracowników, pokazuje kły i warczy. Swoją drogą nie dziwię się, że dyrektorzy straszą i grożą, bo przecież zostali pozbawieni innych instrumentów zarządzania personelem.

Oczywiście żadnych pieniędzy na motywowanie nauczycieli nie będzie. Szykuje się więc nam likwidację Karty Nauczyciela, aby dyrektorzy mogli nas wziąć za twarz i groźbą zwolnienia wymusić absolutne podporządkowanie się ich woli. Część nauczycieli chyba nie jest świadoma, jaki los nas czeka bez Karty. Ja nie wierzę w żadne obietnice, codziennie bowiem słyszę w szkole, jak bluzgają panie woźne. Bez Karty nauczyciel zostanie zepchnięty do roli woźnego albo i gorzej. Dlatego trzeba walczyć o Kartę, póki nie jest za późno. Bo później zostanie nam tylko jedna reakcja: gdzieś w kącie szkoły szybko wypowiedziane „k… mać”.