Jak rozmawiać z uczniami o śmierci?
Obecnie obowiązuje w szkolnictwie zasada, że jak uczniowie chcą rozmawiać o śmierci – tej prywatnej, a nie narodowej – to niech poproszą o to nauczyciela. Pokój pedagoga też stoi otworem, wystarczy przyjść i zapukać, a drzwi się otworzą. Gabinet dyrekcji także nie jest zamknięty na cztery spusty – jak ktoś chce, może się umówić, a zostanie wpuszczony.
Uczniowie nie proszą się o takie rozmowy. A śmierć się zdarza. Właściwie nie ma roku, aby społeczność szkolna nie była świadkiem jakiegoś nieszczęścia: albo jest to śmierć na śmierć, taka najprawdziwsza z prawdziwych, albo otarcie się o nią, wejście jedną nogą w tamten świat, nieraz z własnej woli lub z powodu choroby czy wypadku. Czasem dotyczy to samego ucznia, czasem kogoś bliskiego, innym razem nauczyciela, jego małżonka, rodzica, kiedy indziej zaś absolwenta – starego bądź takiego, który dopiero co skończył naszą szkołę. O tym się otwarcie nie rozmawia, o takich sprawach namiętnie się plotkuje.
My, nauczyciele, podobnie zresztą jak większość Polaków, znamy się na martyrologicznej symbolice, potrafimy zapalać znicze, mówić o drutach kolczastych, zasiekach, okopach i polach bitewnych. My lubimy rozprawiać o zakratowanych oknach i więziennych celach, o łańcuchach i kajdanach. Na wielkiej śmierci znamy się bardzo dobrze. Natomiast na tej codziennej, gdy umiera się bez glorii, bez symbolu w trumnie, bez defilad, tylko zwyczajnie na raka, w wypadku bądź od powieszenia czy przedawkowania leków – o takiej śmierci lepiej nie rozmawiać, szczególnie z dziećmi. Chyba że poproszą. Ale przecież nie poproszą, pewnie z obawy, że dorosły rzuciłby im koło ratunkowe podane w sosie patosu, cierpiętnictwa i rozdartych szat.
Komentarze
Swego czasu, w ramach ćwiczeń ze studentami, zadałam pytanie:
Co byście zrobili, gdyby juto było ostatnim dniem waszego życia? Dyskutowalismy do pólnocy. Była to jedna z najciekawszych dyskusji z młodymi ludźmi.
Moimi wychowankom, którzy stracili, czasm już drugiego rodzica, poza słowami pocieszenia pomagam projektować ich dalsze życie.
Daję im czas na przeżycie okresu żałoby [wg psychologów do roku czasu], tłumacząc, że musi boleć itp. Ustalamy jak mogą czcić pamięć rodzica.
Sama poszukuję w tym celu wskazówek/metod terapeutycznych.
Ostatnia moje lektura to „żAłOBA w RODZINIE. Jak pomóc cierpiącym dzieciom i ich rodzinom”. Pomocna. Literatura metodyczna dla tych bardzo smutnych powinności nauczyciela już jest w kilku tytułach dostępna.
Kiedyś ze śmiercią obcowaliśmy na co dzień.
Ludzie umierali w domach.
Śmierć była częścią naszego życia.
Dziś jest tematem tabu.
Umiera się w szpitalu,za parawanem.
Nie chcemy o niej słyszeć.
Chcemy być piękni,wiecznie młodzi i zdrowi.
Jak rozmawiać o śmierci z uczniami?
Jak z dorosłymi.
Mogę tylko powtórzyć za Managerem – trzeba rozmawiać poważnie jak z dorosłymi.
Tylko jak rozmawiać z dorosłymi? Chyba nie tak jak dziś widzę i słyszę.
Jak? Np. przeczytać wiersz Szymborskiej „Kot w pustym mieszkaniu”.
„Jak z dorosłymi.” – w Polsce oznacza to najczęściej „nie rozmawiać”.
O śmierci trzeba mówić tak, jak się mówi o życiu. Kilkanaście lat temu po śmierci żony dziękowałem na godzinie wychowawczej uczniom mojej ówczesnej klasy (była to ósma klasa, tzw. wyrównawcza) za to, że byli ze mną na pogrzebie, za kwiaty, za nieporadne słowa otuchy. Godzinę przegadaliśmy – i podczas tej godziny dowiedziałem się o nich dużo więcej, niż przez poprzednie kilka lat. Pokazali dojrzałość, mądrość, zdolność do empatii, emocje i łzy. Prawdziwe.
Moze warto jest, Panie Psorze, porozmawiac z mlodymi o tym:
http://orka2.sejm.gov.pl/IZ6.nsf/main/4D0917D9
Moje dziecko zapytalo- czy smierc boli? Powiedzialam, ze nigdy nie umieralam, wiec nie wiem, ale chyba nie. Mysle, ze bardziej boli zycie, choroby ale sama smierc nie. A potem zapytal czy dzieci moga umrzec. I tu zaczelismy dorosla rozmowe, ktora byla dla mnie bardzo trudna. Jemu pytania nie sprawialy takiego problemu, jak mnie- odpowiedzi. Musze przyznac, ze nawet z malymi dziecmi mozna rozmawiac o smierci dojrzale. Mozna pokonac ten prog milczenia, za ktorym bedzie juz tylko latwiej. I tak spokojne, po wyczerpujacej rozmowie – zasnelo. Ja jakos zasnac nie moglam.
Znowu wyjdę na stetryczałego złośliwca, ale naprawdę „uczniowie proszą się”? Do tej pory myślałem, że proszą się świnie, a ludzie mogą co najwyżej prosić (o coś). Ewentualnie uczniowie mogliby się dopraszać (czegoś). To tak się teraz uczy języka polskiego?
lordjohn,
„Do tańca nie daj prosić się
Wielką na to mam ochotę
Jak młode wino kręć mnie, kręć
Nie martw się co będzie potem”
http://www.tekstowo.pl/piosenka,wojciech_gassowski,do_ta_ca_nie_daj_prosic_sie.html