Komu potrzebne są gimnazja?

PiS czaruje wyborców obietnicą zlikwidowania gimnazjów i przywrócenia ośmioletniej szkoły podstawowej oraz czteroletniego liceum. Katarzyna Hall ripostuje, że to powrót do systemu gomułkowskiego, i obiecuje, że gimnazja będą kształcić polską młodzież na najwyższym poziomie. Szkoda, że na blogu minister edukacji nie można poczytać, co o tym sądzą internauci – bowiem na tym blogu forum nie istnieje.

Wojna polityczna między PiS i PO o gimnazja mnie nie interesuje. Odrzućmy wyborcze slogany, a podyskutujmy o konkretach. Komu potrzebne są gimnazja?

Niejedno liceum już by padło z powodu braku naboru, gdyby nie możliwość utworzenia gimnazjum. Powstaje coraz więcej takich zespołów – cieszą się nauczyciele, gdyż mają zagwarantowane etaty. Gdy w jakimś liceum robi się mało uczniów, dyrekcje natychmiast kombinują, jak otworzyć gimnazjum i uratować placówkę. MEN zapalił zielone światło dla takich rozwiązań.

Publiczne, bezpłatne gimnazja, w których źle się dzieje, napędzają klientów gimnazjom społecznym i prywatnym, czyli takim, gdzie płaci się czesne. Sam jestem rodzicem i gdybym już dziś miał posyłać córkę do gimnazjum, to wolałbym zapłacić niż ryzykować. W Łodzi nie widzę dobrej szkoły publicznej tego typu (wyjątki pewnie są, ale trzeba szukać ze świecą). Natomiast dobrych niepublicznych gimnazjów jest sporo. Dużo moich uczniów, zdolnych, utalentowanych, jest po niepublicznych gimnazjach. Do liceum już przyszli publicznego – w Łodzi jest w czym wybierać, natomiast gimnazja publiczne to piekła. Być może fakty są inne, ale plotka swoje robi.

Wiele prywatnych podstawówek oraz liceów, także zagrożonych upadkiem, pootwierało gimnazja i dzięki temu przetrwało. Sam pracowałem jakiś czas temu w społecznym gimnazjum, które zostało przyszyte do liceum, aby uratować tę właśnie szkołę.

Gimnazja przyczyniły się do podniesienia poziomu bezpieczeństwa w szkołach podstawowych. W ogóle podstawówki pracują obecnie na wyższym poziomie niż dawniej właśnie dzięki temu, że pozbywają się wyrostków, wypychając ich do gimnazjów. Problem mają z głowy.

Kto jest przeciwko gimnazjom? Największymi przeciwnikami są nauczyciele pracujący w tych szkołach. W zespołach gimnazjalno-licealnych co roku odbywa się walka między nauczycielami o to, aby mieć jak najwięcej godzin z licealistami i jak najmniej z gimnazjalistami. Podjęcie pracy w gimnazjum nazywane jest przez samych nauczycieli samobójstwem. Nie idą do tych szkół księża, wypychając tam świeckich katechetów, a ci przeżywają katusze i proszą Boga o pomoc (zob. dyskusję katechetów o pracy w gimnazjach). W moim liceum pracuje czterech księży – nie trzeba chyba tłumaczyć, dlaczego tutaj podjęli służbę. Do piekła z własnej woli nikt nie pójdzie.

Przeciwko gimnazjom są także nauczyciele przedmiotów maturalnych pracujący w dobrych liceach. Marzy im się dodatkowy rok na przygotowanie uczniów do matury. Ich szkoły na razie nie są zagrożone likwidacją, więc nie myślą, że gimnazjum może im być kiedyś potrzebne. Nie toną, więc nie potrzebują koła ratunkowego. To jednak może się w każdej chwili zmienić. Mojemu doskonałemu liceum nagle tuż obok wyrosło dwóch groźnych konkurentów – szkoły przy Uniwersytecie Łódzkim oraz przy Politechnice Łódzkiej. Kto wie, co się będzie działo za kilka lat. Dziś jeszcze nie, ale jak przyjdzie pora, otworzymy gimnazjum.

Niestety, gdy rozmawiamy o konkretach, więcej argumentów jest za niż przeciw. Cierpienie nauczycieli pracujących w gimnazjach to też konkret, ale – z całym szacunkiem dla koleżanek i kolegów – jakby trochę mniejszy.