Kogo wyrzucić, kogo zostawić?

Amerykanie zastosowali radykalną metodę poprawienia wyników nauczania w pewnej szkole – zwolnili wszystkich pracowników, tj. dyrekcję, nauczycieli oraz psychologów. Pozostawili tylko woźnych (zob. tekst). Wprawdzie Polska to nie Ameryka, ale historię tę można potraktować jako pretekst do spekulowania, co by było, gdyby u nas zastosowano tę metodę.

Niejeden z nas jest przekonany, że wyrzucenie wszystkich i przyjęcie nowych, to jedyny skuteczny lek. Nie tylko zresztą w szkole. Pamiętam, jak kupowałem mieszkanie w pewnym bloku, ale blok nie powstawał, ponieważ inni chętni na mieszkania nie płacili kolejnych rat. Mniejszość, która płaciła, zażądała od prezesa, aby wyrzucił niesolidnych płatników i przyjął nowych. Jednak prezes przekonał nas, abyśmy byli realistami. Nigdzie nie ma lepszych płatników, dlatego zamiast ryzykować przyjmowanie nowych, którzy najprawdopodobniej okażą się jeszcze gorsi, lepiej zmotywować starych, aby wypełnili swoje zadania. I tak się stało. Blok powstał, bo ludzie w końcu zaczęli płacić.

Wyrzucanie wszystkich wydaje się jedyną naprawdę skuteczną motywacją do pracy. Także niejednemu nauczycielowi marzy się, aby zostali wyrzuceni wszyscy dotychczasowi uczniowie i przyjęci nowi, a wtedy wyniki nauczania znacznie się poprawią. Obawiam się jednak, że takie myślenie należy do pedagogicznej fantastyki. Kiedyś, jak czytamy w Biblii, Pan Bóg wyrzucił z ziemi wszystkich ludzi (oprócz Noego i jego rodziny), zsyłając na nich potop. Czy po potopie ludzkość była lepsza? Raczej jeszcze gorsza.

Koleżanka podjęła pracę w pewnej firmie i zorientowała się, że tam prawie wszyscy kradną. Szefowie radzili sobie z tym problemem w ten sposób, że od czasu do czasu zwalniali wszystkich, zarówno złodziei, jak i rzetelnych pracowników. Przyjmowali nowych, ale po pewnym czasie i oni zaczynali kraść. Więc sytuacja się powtarzała. Kto nie kradł, też był zwalniany w imię odpowiedzialności zbiorowej. Nic więc dziwnego, że kradli prawie wszyscy. Dlatego trzeba było coraz częściej wymieniać pracowników.

Polską szkołę dręczy rak, który polega na tym, że nie opłaca się być solidnym pracownikiem. Nie opłaca się w sensie finansowym, gdyż wyniki nie są premiowane. Jakiś czas temu zadano mi publicznie pytanie, dlaczego wykonuję swoje obowiązki, mimo że bardziej opłacalne i możliwe jest unikanie pracy. Nie zdążyłem odpowiedzieć, zrobił to ktoś inny w ten oto sposób:

„Ponieważ pan i wielu innych nauczycieli postępuje zgodnie z zasadami, które nie mają nic wspólnego ze stylem życia, o którym była tu mowa [chodzi o lenistwo i nieróbstwo – D. Ch.], ponieważ wpojono nam poczucie odpowiedzialności, dyscyplinę i chęć przyzwoitego wywiązania się ze swoich obowiązków.”

Wrzucanie wszystkich do jednego worka i sugerowanie, że trzeba dokonać totalnej wymiany ludzi, świadczy o braku pomysłu na naprawę systemu. Politycznie brzmi to fajnie i robi wrażenie na wyborcach, ale praktycznie nie ma sensu. Równie dobrze możemy w podobny sposób reformować służbę zdrowia (wyrzucić wszystkich lekarzy i przyjąć nowych), służbę publiczną (wyrzucić wszystkich urzędników i przyjąć nowych), uczelnie (wyrzucić wszystkich wykładowców i przyjąć nowych). W podobny sposób można uzdrowić cały nasz kraj: trzeba by tylko wyrzucić z niego wszystkich Polaków i znaleźć nowych.