Kindermafia

Policja odnosi sukcesy w walce z kindermafią w szkołach. Słuchałem dzisiaj w radiu (zobacz), że kilkunastu uczniów zostało oskarżonych o terroryzowanie nauczycieli. Uczniom nie tylko postawiono zarzuty popełnienia wielu przestępstw, ale także na miejscu udowodniono każdemu dzieciakowi, iż jest winny. Mamy chyba do czynienia z rekordem w szybkości poskramiania młodych przestępców. Zastanawiam się, czy policja kiedykolwiek odniosła tak spektakularny sukces:

„Policjanci przesłuchali 17 uczniów dwóch szkół. Udowodniono im łącznie popełnienie 160 przestępstw, polegających na znieważeniu nauczycieli.”

Niestety, mamy w kraju za mało policjantów, aby wystarczyło dla wszystkich szkół. A przestępczość w placówkach oświatowych – jak widać – jest wielka. Proponuję wysłać do szkół wojsko. Niechże i wojskowi odniosą sukces w walce z bandytami i zapiszą się na kartach historii jako bohaterowie walk ze szkolną chuliganerią. Awanse, ordery i wyższe zarobki gwarantowane.

A teraz poważnie. Niepokoi mnie, dlaczego nauczyciele ustępują pola policjantom i – zapewne niedługo – żołnierzom. Nie wątpię, że sytuacja na lekcjach jest dramatyczna, skoro wychowawcy poczuli się zmuszeni do skorzystania z pomocy służb mundurowych. Jaki rak dręczy szkoły, że bez człowieka z pałką i kajdankami nauczyciel nie może już sobie poradzić?

Co po reformie, gdy trzeba wzywać do szkół policję i skazywać dzieci za znieważanie nauczycieli? Co po doskonałych programach nauczania, gdy do wdrażania ich potrzebny jest policjant? Co po pedagogice, która nie funkcjonuje bez pałki?

Jeden z prasowych tekstów został zatytułowany bardzo dramatycznie: „Nauczyciele postanowili przerwać uczniowski terror”. Jeśli to prawda, należy zapytać, dlaczego nie reagowano od razu? Wcale nie winię nauczycieli. Zwracam się z tym pytaniem do dyrekcji szkół. Dlaczego kadra zarządzająca dopuściła do tego, że w jej placówce rozwinął się uczniowski terror? Czy naprawdę o niczym nie wiedziała? A może motywowała nauczycieli słowami: „Musicie sobie jakoś poradzić”.

Wiem dobrze, jak to jest w szkołach. Dyrekcja zwołuje zebrania rad pedagogicznych, podczas których czyta się statystyki, a nie poświęca się ani minuty na rozwiązywanie bieżących problemów. Wypełnia się tony papierów, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistością lekcyjną. Szefowie potrafią kontrolować nauczycieli, czy wpisali temat do dziennika, i są całkowicie obojętni na to, czy pracownicy radzą sobie z klasowymi łobuzami.

Jestem głęboko przekonany, że nauczyciel wzywa policję tylko wtedy, gdy nie może zwrócić się do swojej dyrekcji po pomoc. Gdyby się bowiem przyznał, że uczniowie go znieważają, usłyszałby od przełożonego następujące słowa: „Jak to? Uczy pan/ pani tyle lat i nie radzi sobie z młodzieżą?” No nie radzi sobie, nie radzi, dlatego prosi o pomoc. A to, że jakiś nauczyciel radził sobie przez piętnaście lat, nic nie znaczy. Krótko mówiąc, gdy dyrekcja nie pomaga w wychowywaniu uczniów, musi pomóc policja i wojsko. Natomiast gdy dyrekcja wypełnia swoje obowiązki i prowadzi zarządzanie wspierajace, a nie terror wobec nauczycieli, tam policja nie musi intwerweniować