Nauczyciel nie dorobi

Tym razem trafiło na nauczycieli ze Zgierza, ale przecież mogło na każdego. Radni tego pięknego miasta, które znał nawet Mickiewicz („Mieszkał Mazur blisko Zgierza, Któremu zginęła suka”), wytknęli belfrom, że nielegalnie zarabiają na dzieciach. Sprzedają podręczniki w szkole, biorą prowizję, a nie odprowadzają podatków. Nauczyciele – jak donosił „Dziennik Łódzki” – poczuli się zniesławieni, dlatego chcą pozwać radnych do sądu. Jak było w Zgierzu, czy uczniów golono z pieniędzy, czy też nie, rozstrzygnie zapewne sąd. Chyba że nauczyciele popyszczą na radnych, ale żadnego pozwu do sądu nie złożą.

Zarabianie na dzieciach jest coraz bardziej niebezpieczne. Nauczyciele powinni dmuchać na zimne i nie łaszczyć się na żadne pieniądze. Ponieważ mam dużo do stracenia, tj. dobre imię, trzymam się w szkole z dala od wszystkiego, co wiąże się pieniędzmi. Czasem uczniowie proszą mnie, abym np. sprowadził im podręczniki przez internet, bo będzie taniej. Zawsze odmawiam – niech sami sobie sprowadzają albo niech poproszą rodziców. Podobnie zachowuję się w sprawach wycieczki, wyjść do teatru czy do kina. Ja nie zbieram na nic pieniędzy, bo nie chcę narazić się na zarzut, że zarabiam na uczniach.

Unikam jak ognia, ale i tak od czasu do czasu ktoś mnie niepostrzeżenie wplątuje w dwuznaczną moralnie sytuację. Zaprowadziłem kiedyś uczniów do kina, a potem w nagrodę przysłano na moje nazwisko zaproszenie do kina na dowolny seans. To nie było pierwszy i ostatni raz. To się zdarza. Nie będę się rozpisywał o licznych korzyściach, jakie miałem dzięki pracy w szkole, bo sam nie mam pojęcia, czy wszystko było stuprocentowo etyczne. Diabli wiedzą.

W każdym razie odmawiam, a jak ktoś nalega, to wysyłam do dyrekcji. Niech szef tak pokieruje sprawą, aby zarobiła szkoła jako instytucja. Ewentualny zysk będzie przecież dla dzieci – np. na nagrody. Czytam swojej córce książkę, która moja żona otrzymała w nagrodę za dobrą naukę w pierwszej klasie. Cieszę się, że parę takich nagród mam w swoim zbiorze, motywują bowiem one córkę do nauki. W moim liceum zwykle brakuje pieniędzy na nagrody, a wielu uczniów zasługuje na nie. Zbyt wielu, niestety. Z braku funduszy obowiązują nas limity, np. pięć książek na nagrody na klasę. W każdym roku jest inaczej, raz limity są większe, a innym razem mniejsze. Wszystko zależy od środków, jakie szkole udało się pozyskać. Bo przecież gmina nie daje ani grosza na nagrody. Warto, aby radni pamiętali o tym, obrażając nauczycieli. Jeśli koledzy ze Zgierza napychali swoje prywatne kieszenie, to źle, jeśli jednak zarabiali dla szkoły, to – moim zdaniem – jest OK. Kto wytłumaczy dzieciom na koniec roku, że nie dostaną nagród za bardzo dobrą naukę, bo szkoła nie ma na to pieniędzy? Może radni wpadną do szkół, staną przed dziećmi i wszystko wyjaśnią. Zapraszam, rozmawianie z dziećmi nie boli.