Nauczyciele żebrzą

Rodzice alarmują, że nauczyciele proszą ich o pieniądze na wszystko, co potrzebne szkole. Nie wystarczy już płacić na komitet rodzicielski, trzeba jeszcze zrzucać się na papier toaletowy i mydło, na papier ksero i toner do kopiarki, na książki do biblioteki i na firanki do sali, na magnetofon do nauki języka obcego i na piłki do gry w nogę itd. Dzisiejsza „Wyborcza” nawołuje (zob. tekst), aby nie płacić, gdyż „opłaty są groźne dla uczniów i samych szkół” (są bezprawne).

Popieram pomysł, aby nie płacić na publiczne szkoły. To zadanie tzw. OP, czyli Organu Prowadzącego (np. gminy, powiatu). Jednak warto wiedzieć, że OP od lat wymiguje się od obowiązku utrzymywania szkół i systematycznie stara się przerzucić część kosztów na rodziców. Dyrektorzy szkół i nauczyciele są przymuszani do żebraniny. Jak nie wyżebrzą, to nie będzie tuszu w drukarce, papieru do kserowania testów, mydła w mydelniczce, książek na nagrody dla uczniów, papieru na dyplomy itd. Na nic nie będzie, gdyż gmina wypina się na potrzeby dzieci w przedszkolach i szkołach.

Zgadzam się, że rodzice nie powinni płacić. Ale odmowa zapłaty to za mało. Rodzice – jako wyborcy i mieszkańcy tego miasta – powinni ruszyć do Wydziału Edukacji i domagać się pieniędzy na szkoły swoich dzieci. Jeśli bowiem sami nie dadzą ani grosza, ale nic nie zrobią więcej, swoim zachowaniem przybiją gwóźdź do trumny edukacji publicznej. Fakty są bowiem takie, że szkoły nie są już w stanie funkcjonować bez finansowego wsparcia rodziców. Nie wystarczy więc, że rodzice przestaną płacić, trzeba jeszcze przymusić OP do wywiązywania się ze swoich obowiązków.

Śmieszy mnie reakcja kurator Wiesławy Zewald: „Zdumiewająca sytuacja! Szkoła nie ma prawa pobierać od rodziców żadnych dodatkowych opłat, poza obowiązkowym ubezpieczeniem”. Jeśli pani kurator jest taka mądra, to niech sprawdzi, jaki sprzęt szkolny został kupiony za pieniądze rodziców. Proszę skontrolować łódzkie szkoły, a szydło wyjdzie z worka. Nawet pomoce niezbędne do przeprowadzenia matury, jak laptopy, rzutniki i odtwarzacze CD, zostały w znacznej mierze sfinansowane przez rodziców, bo OP nie przyznawał na te cele pieniędzy. Gdyby szkoły bazowały tylko na sprzęcie sfinansowanym przez OP, matura trwałaby pięć miesięcy albo i do Bożego Narodzenia. Tylko dzięki pieniądzom rodziców można było kupić sprzęt i przygotować kilka sal do przeprowadzenia egzaminu maturalnego.

Zamiast stroić się w piórka świętej, niechże pani kurator sprawdzi plan finansowy pierwszej lepszej szkoły, a zobaczy, że są w nim ujęte śmieszne kwoty albo wręcz żadne na zakup rzeczy niezbędnych do funkcjonowania szkół. Urzędnicy założyli bowiem, że za wszystko zapłacą rodzice. Wystarczy tylko, aby nauczyciele umiejętnie żebrali. Przeczytałem w „Wyborczej”, że „Zewald obiecuje, iż sprawę wyjaśni”. Ciekawe jak? Przecież prawdy nie ujawni, bo musiałaby się pożegnać ze stołkiem. Warto wiedzieć, że każdy dyrektor, który usilnie domagałby się pieniędzy od OP na finansowanie niezbędnych szkole pomocy, musiałby pożegnać się ze stanowiskiem. Dobry dyrektor to taki, który od OP nie chce ani grosza albo chce jak najmniej. A dobry nauczyciel to taki, który najwięcej wyżebrze od rodziców.

Trzeba się tej patologii przeciwstawić, ale tak, aby nie zaszkodzić dzieciom. Trzeba się dobrać do skóry prawdziwych winowajców, czyli OP, i wymusić na nich, aby wywiązywali się ze swoich obowiązków.