Mury na Zielonym Romanowie

Zapadła decyzja, że osiedle, na którym mieszkam (łódzki Zielony Romanów, teren graniczący z Aleksandrowem), oddziela się od sąsiadów murem. Będzie nas to kosztować spore pieniądze: zapłacimy ponad sto tysięcy złotych za wybudowanie i co roku kilkanaście tysięcy za utrzymanie budowli. Przeciwników grodzenia było mniej, w tym ja, i nie udało nam się przekonać większości, aby zrezygnowała z pomysłu. Będziemy więc wszyscy żyć za murami, i ci, co chcą, i ci, co nie chcą. Jak dopadnie nas świńska grypa bądź inna cholera, to przynajmniej można będzie osiedle zamknąć i poczekać, aż wszyscy zginiemy.

A tak na poważnie, to skutki budowy muru będą jeszcze gorsze. Zabiegamy o to, aby nasze dzieci były przyjmowane do szkoły podstawowej w Aleksandrowie (inna gmina, więc to nie takie proste, ale szkoła jest o rzut beretem, po drugiej stronie ulicy). Najbliższa szkoła w Łodzi jest dużo dalej, poza tym nie umywa się do placówki naszych sąsiadów. Pragniemy swoim dzieciom stworzyć lepsze warunki do nauki, ale jednocześnie nie pozwalamy dzieciom z Aleksandrowa bawić się na naszych boiskach razem z naszymi dziećmi. Już o nas w Aleksandrowie mówią, że „wyżej sramy, niż dupę mamy”. Naprawdę rozumiem sąsiadów, że tak się krytycznie o nas wyrażają, ponieważ sami się o to prosimy. A przecież Zielony Romanów to zwykłe blokowisko, niczym się nie różni od blokowisk w Aleksandrowie, może tylko tym, że jest kilka lat młodsze.

Mur ma nas ochronić przed kradzieżami i wandalizmem. Podobno to wszystko sprawka sąsiadów z Aleksandrowa. Muszę przyznać, że parę rzeczy mi zginęło, coś mi też zniszczono, ale jestem pewien, że zrobili to ludzie z mojego bloku, a być może nawet z tej samej klatki. Wystarczy coś wystawić na klatkę, a ginie. Złodziejem nie jest nikt z daleka (osiedle jest monitorowane, więc wynoszenie czegoś z klatki na zewnątrz może zostać nagrane). Niestety, prawda jest taka, że zwalamy winę na sąsiadów z Aleksandrowa, a sami mamy skłonności do przywłaszczania sobie cudzych rzeczy.

Mur nie rozwiąże problemu, tylko go powiększy. Pieniądze, które chcemy przeznaczyć na ogrodzenie, powinniśmy wydać na integrację, na poznanie się, na naukę życia w grupie. Tymczasem my się w ogóle nie znamy i nie chcemy się poznać, a za bezpieczeństwo pragniemy płacić. Już wydajemy pieniądze na firmę ochroniarską (chodzą po osiedlu ochroniarze), na monitoring (pełno tu kamer). Zapłacimy też za budowę muru. Co dalej? Przecież na tym się nie skończy. Kogo jeszcze trzeba będzie zatrudnić, abyśmy poczuli się bezpiecznie? Co będziemy musieli wybudować, aby skończyły się kradzieże? Choćby mur był wysoki aż pod niebiosa, a ochroniarzy było więcej niż mieszkańców, i tak nie zapewnimy sobie bezpieczeństwa. Bo problem jest w nas, a nie na zewnątrz.

PS: Wszystkich sąsiadów z Aleksandrowa i innych ludzi, którzy poczują się budową muru dotknięci, przepraszam. Wstydzę się tego muru bardziej niż czegokolwiek na świecie. Proszę Opatrzność, aby nie pozwoliła nam odgrodzić się od sąsiadów. Jestem głęboko przekonany, że zamiast ogrodzenia powinniśmy zbudować ścieżkę rowerową, która łączyłaby nasze osiedla.