Książki, pralki i komórki
Narzekamy na coraz mniejsze zamiłowanie Polaków do książek, wręcz upadek czytelnictwa, a przecież nie chodzi o narzekanie, lecz o znalezienie przyczyn. Fakty są takie, że przeciętny Polak czyta mało (zob. tekst „Polacy nie lubią książek„). Ciekawe dlaczego?
Książka to wprawdzie nie to samo, co pralka czy telefon komórkowy, ale przy wyborze tych wszystkich rzeczy kierujemy się podobnymi zasadami. Chodzi o to, aby nie były zbyt trudne. Pralka prostsza w obsłudze wygrywa z pralką, z którą nie wiadomo, jak się obchodzić. Jak do jakiegoś telefonu komórkowego dołączona jest kilkudziesięciostronicowa instrukcja obsługi, to większość ludzi takiego telefonu nie chce. Wybieramy sprzęt, którego zasady można pojąć na podstawie kilkustronicowej instrukcji. Ideałem jest towar, którego zasady funcjonowania można zrozumieć nawet bez czytania instrukcji. Jak producent nie rozumie, że należy produkować sprzęt prosty w obsłudze i łatwy w użytkowaniu, to bankrutuje.
Mieliśmy wielu autorów powieści historycznych, np. Kraszewskiego, Sienkiewicza, Parnickiego, Kossak-Szczucką. Powieści historyczne pisali też m. in. Prus, Żeromski i Reymont. Który z nich cieszył się największą poczytnością i sława ta nie straciła na aktualności? Oczywiście najprostszy z nich, czyli Sienkiewicz. Parnicki być zbyt inteligencki, dlatego jego doskonała powieść „Aecjusz – ostatni Rzymianin” poszła w zapomnienie. Dzieło piękne, ale trudne, więc jedzą je mole. Czasem przeczyta filolog, ale zwykły człowiek ucieka od takich dzieł jak od zarazy.
Ludzie będą czytać książki, jeśli będą one proste i zrozumiałe. Film wygrywa z książką nie dlatego, że ludzie wolą obrazki od liter. Filmy są o wiele prostsze od literatury, dlatego znajdują odbiorców. Bardzo rzadko zdarza się człowiekowi nie wiedzieć, o czym jest film, natomiast przy czytaniu książek normą jest, że czytelnik nie rozumie tego, co czyta. Męczy się i w końcu rzuca książkę w kąt. Traci zainteresowanie literaturą, bo jej nie rozumie.
W szkolnym kanonie lektur są nieomal same trudne utwory. Dlatego od wieku szkolnego dzieci się przekonują, że książek nie warto czytać, ponieważ są trudne. Im stają się starsze, tym trudniejsze rzeczy każe im się czytać. Po co uczniowie mają poznawać tyle dzieł romantycznych? Do tego większość w całości! Na co komu znajomość „Pana Tadeusza” w całości? Przecież to bardzo trudne dzieło. A obowiązek czytania trudnych dzieł zabija w nas chęć sięgania po książki. Wyobraźmy sobie, że kazano by nam prać ubrania w pralce, która jest bardzo trudno w obsłudze. Jak miałbym się męczyć z takim urządzeniem, to wolałbym wyprać swoje brudy ręcznie. Każdy normalny człowiek woli już nie czytać nic, niż męczyć się przy trudnej literaturze.
Nie ma co narzekać, trzeba działać. W szkołach powinno się omawiać w całości dzieła łatwe, zaś utwory trudne należy czytać tylko w małych fragmentach, czyli tak, aby nie zabić w uczniach chęci do czytania. Nie łudźmy się, nadmierna ambicja, która skłania pedagogów do tego, aby omawiać z dziećmi trudne lektury, prowadzi do skutku odwrotnego od zamierzonego. Zamiast rozwijać miłość do książek, zabija. Do trudnych książek trzeba dojrzeć. Swoim uczniom często mówię, że tę lub inną książkę powinni przeczytać koniecznie, ale dopiero na emeryturze. Bo przed osiągnięciem wieku seniora, jest się głupim i niewiele się rozumie. Ja też pewnych książek na razie nie tykam, gdyż mógłbym ich nie zrozumieć i przez to źle ocenić. Poczekam, aż nabędę rozumu, a wtedy po nie sięgnę. Szczerze natomiast podziwiam ludzi, którzy mimo młodego wieku sięgają po trudną literaturę. Taka mądrość to wyjątek.
Komentarze
„W szkolnym kanonie lektur są nieomal same trudne utwory. Dlatego od wieku szkolnego dzieci się przekonują, że książek nie warto czytać, ponieważ są trudne.”
Święte słowa!
Czasami trafiam na myśli, które gdzieś tam we mnie niejasnym kształtem siedzą, ale nie zostały nigdy wyartykułowane, bo chyba po prostu nie miały okazji. I kiedy nagle napotykam je w pełni sformułowane, jawią się tak oczywiste, że nie wymagają już żadnego przemyślenia, tylko okrzyku eureka.
Tak było właśnie przed chwilą. Cytowane zdania to teza, która powinna wisieć przed każdym osobnikiem chcącym kogoś innego sprowokować do czytania.
„Książka to wprawdzie nie to samo, co pralka czy telefon komórkowy…”
Na pozór niby nie. Rynek wydawniczy w obecnym kształcie zdaje się jednak przeczyć tej tezie.
a czy Gospodarz mógłby wymienić, których książek na razie nie tyka? pytam, oczywiście, z czystej, poznawczej ciekawości, ale może też być tak, że właśnie po nie sięgnę.
W szkolnym kanonie lektur są również czytadła w rodzaju Musierowicz, czy też C.S.Lewis czyli Narnia. Czyta się łatwo i przyjemnie. Jestem natomiast za eliminowaniem ze szkolnego kanonu lektur pozycji przestarzałych, takich jak Sierotka Marysia Konopnickiej (takie czary nie robią wrażenia na dzieciach które czytały/widziały film o Harrym Potterze) czy Ten obcy Jurgielewiczowej. To była książka mojego dzieciństwa, ale jakoś zupełnie nie podeszła mojemu synowi. Ma zupełnie inne problemy i tamte kompletnie go nie poruszają. Molnar porusza, a to nie. No ale Molnar to jest jednak wielka literatura. Nawiasem mówiąc w oryginale są to chłopcy z ulicy Pawła.
To chyba duża odwaga pisać takie rzeczy, choć oczywiście zgadzam się z Panem całkowicie. Przy wszelkich dyskusjach o zmianie kanonu lektur do każdego tytułu znajdzie się grupa oburzonych, że X czy Y wielkim poetą był, więc tego dzieła usunąć nie można, a prawda jest taka, że nawet najwytrwalsze kujony czytające od zawsze wszystkie lektury w liceum wymiękają gdzieś około romantyzmu- pozytywizmu… teraz, w klasie maturalnej, każdy z kolejno omawianych tytułów miały w rękach góra dwie osoby w klasie. „Pan Tadeusz” jeszcze jakoś wchodzi, ale przy „Nad Niemnem” albo „Potopie” można umrzeć. I po co to? Chyba po to, żeby wyrobić u młodzieży odruch bezwarunkowy, że od książek trzeba się wykręcać na wszelkie możliwe sposoby.
modem2,
genialny jest Mały Książę – tej pozycji nie tykam. Wszystko inne ma jakieś wady.
Pozdrawiam
DCH
Z drugiej strony nie można przecież w doborze lektur szkolnych kierować się kryterium „łatwości” bądź „przystępności” dzieła. Należy na wstępie zadać sobie pytanie, jakie zadanie ma spełnić nauczanie literatury w polskiej szkole. Czy ma rozbudzić chęć czytania? Nauczyć myśleć i argumentować? Wyrobić gust? Przecież jeżeli uczniowie stykać się będą jedynie z literaturą lekką, łatwą i przyjemną, (co nie oznacza, że gorszą, bo jest wiele książek nad wyraz przystępnych i wartościowych), nie będą przygotowani do odbioru trudniejszych tekstów. Póki co nie powstał chyba przewodnik wyjaśniający jaką książę należy przeczytać w jakim wieku. Byłoby to może użyteczne, ale jakże arbitralne!
Czy naprawdę wszystko musi być coraz prostrze? Jak szybko zaczniemy się uwsteczniać?
Narnia mi się nie podoba, zdecydowanie nie. Tak jak i Musierowicz. Wolałam Hemingway’a, Gombrowicza itd
@Asia.
Nic nie musi byc prostrze, ale ja to juz za przeproszeniem Gombrowiczem i Hemingwayem po prostu wymiotuje. Orzeszkowa i Matuszewska, to mi dopiero autorki. To sie czyta, to sie analizuje, to jest prawdziwa literatura. Wiersze Kossaka, filmy Kawalerowicza, Muzyka Stranda. Gospodarzu, gdzie podzialo sie nasze stracone pokolenie?
Jak bylam uczniem to najbardziej podobaly mi sie pozycje z listy uzupelniajacej, ktorych sie nie „przerabialo”. Te z listy obowiazkowej, jesli nie udalo mi sie przeczytac przed „przerabianiem” na polskim, czytalam dlugo po zakonczeniu „kariery uczniowskiej”;) Z drugiej strony szczerze wspolczuje polonistom-zeby zainteresowac klase 30-stu nastolatkow „Bogurodzica dziewica” czy panem Tadkiem trzeba byloby byc artysta, grajacym na pelnych obrotach kazdy dzien, kazda godzine, kilka razy dziennie.
mój numer jeden to „Srebrne orły”. na moim roku (100 filologów) byłam jedną z pięciu osób, które przeczytały tę książkę. ale z drugiej strony „Ulisses” to dla mnie całkowita porażka. więc na studiach nauczyłam się ściągać i czytać głównie streszczenia. i tak mi się przypomina stary kawał: jak sobie pomyślę, jakim jestem filologiem, to się boję iść do lekarza 🙁 ale przynajmniej mam tyle wstydu, żeby nie być nauczycielem 🙂 a w niebyciu studentem, uczniem i nauczycielem uwielbiam to, że mogę czytać tylko to, na co mam ochotę i co mnie zainteresuje. hm.. może ludzie nie czytają, bo im się to kojarzy z nudnym przymusem? pozdrawiam
nie byciu – miało być „niebyciu” <—– cudzysłów 😉