Koszyk świadczeń edukacyjnych
Obowiązki nauczycieli zależą głównie od determinacji rodziców i od ciężaru ręki szefa. W mojej szkole rodzice potrafią wymóc bardzo dużo, a dyrekcja ma i miała ciężką rękę. Dlatego tu się pracuje ciężko. Nie twierdzę, że ciężko w ogóle, tylko w porównaniu z innymi szkołami w Łodzi. W zamian otrzymuje się taką samą pensję jak wszędzie oraz – co bardzo ważne – dobrą młodzież.
Pracuje się w miarę dobrze, aż do chwili, gdy rodzice zaczynają żądać za dużo. O wiele więcej niż to wynika z obowiązków pracowniczych. Rodziców rozumiem, gdyż robią to dla dobra swoich dzieci. Chcieliby, aby ich pociechy były jak najlepiej przygotowane do matury. Są gotowi nawet płacić nauczycielom za to dodatkowe przygotowanie. I tu pojawia się problem, bo przecież od rodziców swoich uczniów nie należy pobierać dodatkowych opłat (płacą przecież podatki).
Płacę w przedszkolu za wszystkie dodatkowe zajęcia mojej córki. Zamiast gimnastyki (bezpłatna) ma rytmikę (płatna), a zamiast czegoś tam innego, ma lepszej jakości płatny dodatkowo zastępnik. W liceum ten system nie funkcjonuje. Albo jest oferta bezpłatna (ileś tam lekcji przedmiotowych plus symboliczna oferta kół zainteresowań), albo nic. Wielu rodziców chciałoby jednak czegoś więcej, nawet odpłatnie, ale tego nie otrzyma, więc pójdzie do prywatnych firm edukacyjnych i tam wyda swoje pieniądze.
Uważam, że dobrym rozwiązaniem byłby gwarantowany koszyk świadczeń edukacyjnych, a wszystko co ponadto, np. dodatkowe lekcje języka angielskiego czy ponadwymiarowe ćwiczenia w pisaniu esejów z języka polskiego, byłoby oferowane odpłatnie. Za nieduże pieniądze, o wiele mniejsze niż za kursy firm edukacyjnych, ale jednak nie za darmo.
Jeśli ktoś się oburza, niech wejdzie na odpowiednią stronę Politechniki Łódzkiej (uczelnia publiczna, nie prywatna). Jeśli pracownicy akademiccy mogą w ramach swojej uczelni odpłatnie prowadzić takie zajęcia, to dlaczego nie mogą nauczyciele? Proszę, jak reklamują się uczeni, którzy prowadzą kursy dla maturzystów – zob. matematyków. Koszt kursu z jednego przedmiotu wynosi 625 zł, czyli dużo (powtarzam, to uczelnia publiczna).
Skończmy z fikcją, że szkoły zaspokajają wszystkie potrzeby swoich podopiecznych. To zależy od potrzeb uczniów. Minimalne potrzeby można zaspokoić, gorzej, gdy uczniowie bądź ich rodzice są nienasyceni. Uczniowie mojego liceum mają takie potrzeby i takie ambicje, że nauczyciele niektórych przedmiotów musieliby pracować o wiele więcej, niż wynika to z przydzielonych im obowiązków. Jestem za likwidacją fikcji. Trzeba otwarcie powiedzieć, że szkoła publiczna może zaspokoić tylko podstawowe potrzeby swoich uczniów, natomiast za zaspokajanie potrzeb wygórowanych szkoła powinna pobierać opłatę.
Komentarze
Ogólnie pomysł jest niezły, jednak by nie doprowadził do czegoś jeszcze gorszego niż to co mamy konieczne jest bardzo czytelne rozdzielenie tego co odpłatne od tego co nie.
W przedszkolu jest to jasne: w standardzie jest przechowalnia dzieci i jakiś tam miniprogramik edukacyjny. Poza standardem: angielski, tańce i cała reszta.
Na uczelni, przynajmniej mojej podział też jest jasny – studenci „dzienni” nie płacą „wieczorowi” płacą. Jak student chce trochę więcej – ma darmowe konsultacje (ciekawe, że niewielu studentów z nich korzysta).
W szkole już trudniej mi to sobie wyobrazić. Można wprowadzić odpłatnie coś zupełnie poza programem (na przykład kurs łaciny, czy innego języka ale spoza programu) natomiast nie wyobrażam sobie odpłatnie dodatkowych zajęć np z angielskiego, czy matematyki. To łatwo stało by się źródłem patologii – pokusa słabego prowadzenia zajęć darmowych by jak najwięcej osób skierować na zajęcia odpłatne. Nie prowadzę zajęć w szkołach ale o ile pamiętam własne doświadczenia to uczniowie raczej byli zainteresowani tym by z grubsza opanować wszystkie przedmioty a kilka wybranych dogłębnie – czyli may problematyczne „nakładki”.
Ciekawy pomysł. Warto wiedzieć, że szkoła realizuje tylko podstawę programową. Może w LO w klasach sprofilowanych jest lepiej. Natomiast w podstawówkach, gimazjach przydział godzin na poszczególne przedmioty wystarczy tylko na podstawę. Reforma pani Hall nie zapowiada zmiany na lepsze. Jednak częściowa odpłatność jest krokiem w kierunku prywatyzacji, zatem opór zwolenników socjalistycznego egalitaryzmu będzie duży. Na znaczeniu zyskają również rankingi szkół, co też rodzi skrajne często emocje.
„miniprogramik edukacyjny”. Zapraszam do mojego przedszkola, pokażę jak ów miniprogramik wygląda 🙂
Nie wiem czy słuchał Pan dzisiaj sejmowej debaty; jeżeli Pan słuchał to nie rozumiem jak można zadawać takie pytania. Mimo poprawy to jednak cały czas polskie społeczeństwo nie ma pojęcia skąd się biorą pieniądze w budżecie, kompletnie nie kojarzy faktu że ciocia,wujek i ojciec otrzymują wyłudzoną np.rentę a to pomnożone przez milion powoduje że za te dodatkowe zajęcia trzeba już zapłacić. Niestety dopóki ta prosta wiedza nie dotrze do ludzi będą oni chcieli wszystkiego za darmo, samemu dając jak najmniej. Kiedyś jak padała Stocznia Szczecińska zrobiono sondaż czy państwo ma dotować zakład i oczywiście odpowiedź była twierdząca ale już na pytanie czy ty oddałbyś część swojej pensji powiedziano nie. To co Pan proponuje czy częściowo odpłatne studia będzie można wprowadzić dopiero wtedy kiedy skończy się poparcie dla prostych haseł wygłaszanych przez polityków a ludzie przestaną wierzyć że wszystko im się należy za darmo.
@grażka,
Patrząc na przedszkole mojej córki na pewno nie użyłbym określenia „miniprogramik edukacyjny”. Bardzo je sobie chwalę choć jako publiczne mogłoby nie mieć „opłaty stałej” i „żywieniowej”. A co ważniejsze – mogłoby mieć osobę uprawnioną do odmowy przyjęcia chorego dziecka.
Nie wiem, co z tego co robi przedszkole córki jest obowiązkowe ale robiąc wywiad przed wyborem placówki słyszałem też i o takim, w którym ten „miniprogramik” polega na piciu kawy przez opiekunki i oglądaniu wideo przez dzieciaki. Mam nadzieję, że to wyjątek.
Pozdrawiam 🙂
Uważam, że pomysł jest świetny, ale dość ciężki do wykonania. W gruncie rzeczy to szkoły powinny opłacać dodatkowe lekcje uczniłów (kółka), bo komu jak komu ale szkole powinno na tym zależeć. Gdyby dana szkoła za każdego laureata czy finaliste konkursu dostawała dodatkowe pieniądze z MEN to nie było by problemu, bo szkołom by zależało by dodatkowo wspierać uczniów. Narazie myśle że nikt się nie zainteresuje tym problemem jakim jest mała ilośc godzin przedmiotów w których kierunku uczniowie pragną się rozwijać póki nie nadejdzie jakieś odgórne rozporządzenie MEN, ale na to chyba się nie zanosi…
I znów wpisikna siłę, może tak o istotnych rzeczach – tyle ich jest. No zapomniałem, wybitny nauczyciel w wybitnym liceum w czterokulturowej Łodzi.
IgorS. Podnosisz chyba ważny postulat. Opatentuj go.
Nie wiem czy ten pomysł, aby płacic konkretnym szkołom za finalistów czy laureatów różnych konkursów czy olimpiad jest pomysłem nowym, ale gdyby w ten sposób zdobyte pieniadze były również rekompensatą dla nauczyciela prowadzącego za włożoną dodatkową pracę, to można by upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu. Byłyby wreszcie pieniadze na słuszne przecież różnicowanie nauczycielskich płac. Kółka mają małą efektywność a więc pieniadze na nie wydawane ,nie sa należycie wykorzystywane
Szanowny Panie Dariuszu,
pomysł jest dobry, aczkolwiek trudny w Polsce do zrealizowania.
Z technicznego punktu widzenia nie byłoby problemu, bo można łatwo porównać i przeanalizować minima programowe z poszczególnych przedmiotów i na zasadzie grup fakultatywnych lub modułów problemowych opracować, dodatkowe płatne (nawet symbolicznie, w rozumieniu polskiej mizerii) zajęcia, wychodzące poza program oraz standardową wiedzę licealną. Coś na kształt „A-level”.
Dlaczego trudne do zrealizowania? A no dlatego, że wymagałoby to otwartości, uczciwości „stron kontraktu” sporej orientacji rodziców co do zasadności i zawartości treściowej tych zajęć. Ale nauczyciele nie powinni mieć z tym żadnego problemu, a satysfakcja z zawodu – zapewniona. Śmiem twierdzić, że ta część zarobku byłaby najbardziej satysfakcjonującą częścią nauczycielskiego uposażenia. Nic, tylko bombardować dyrekcje takimi pomysłami. Pozdrawiam
Czesław i IgorS
Zgadzam się, że należy płacić nauczycielom za prowadzenie zajęć dodatkowych, ale nie tylko tych dla uczniów szczególnie uzdolnionych. Na zajęcia rozwijające zainteresowania chodzą przecież uczniowie o różnym potencjale. Czy ci słabsi powinni być odstawieni na „boczny tor”, by nie zajmować cennego czasu nauczyciela zajmującego się potencjalnym laureatem konkursu? Czy mniejszy nakład pracy wkłada nauczyciel w zajęcia z uczniem mającym deficyty rozwojowe i wynikające z tego problemy w nauce, niż w przygotowanie materiałów dla olimpijczyka? Moim zdaniem prace MEN nad zmianami w KN i ustawie o oświacie idą w kierunku organizowania zajęć pozalekcyjnych przez nauczycieli w ramach ich pensum (da się to odczytać z wypowiedzi minister). W związku z tym nauczyciele nie powinni liczyć na dodatkowe wynagrodzenie za pracę w ramach kół zainteresowań, czy zajęć korekcyjno – kompensacyjnych. Reforma w publicznej oświacie jest ukierunkowana nie na dobro uczniów i podniesienie poziomu kształcenia, (patrząc na zmienioną podstawę programową i ilość godzin przeznaczonych na jej realizację oraz na zwiększenie ilości zajęć wf przy nie zmienionej in plus ilości godzin z innych przedmiotów np. j. polski, matematyka, fizyka itd., zatrudnianie nauczycieli bez wyższego wykształcenia, a nawet bez przygotowania pedagogicznego) a na oszczędności dla budżetu państwa ( najwięcej podnosi się pensje najmniejszej liczbie nauczycieli zatrudnionych w szkolnictwie, którzy patrząc na zarobki nauczycieli dyplomowanych i na wymagania jakie się stawia, by osiągnąć ten stopień awansu nie zostaną zachęceni do pozostania w tym zawodzie) i promocję szkół niepublicznych. Poza tym projekt MEN, dotyczący ewidencji czasu pracy nauczyciela wypełniającego statutowe zadania szkoły może zniechęcić najbardziej zaangażowanego w swoją pracę nauczyciela do podejmowania dodatkowych działań na rzecz uczniów (czy tych zdolnych, czy też tych z problemami). Takie są moje spostrzeżenia.
W zasadzie to taki system już istnieje, tyle że jest realizowany przez poszczególnych nauczycieli, a nie szkołę (prywatne korepetycje). To że szkoła na tym nie położyła łapę spowodowane jest przez brak przepisów zezwalających na taki rodzaj działalności oraz przez słabą smykałkę „byznesową” dyrektorów szkół
„Dlatego tu się pracuje ciężko. Nie twierdzę, że ciężko w ogóle, tylko w porównaniu z innymi szkołami w Łodzi.” Proszę mnie nie rozbawiać, jeżeli w naszej szkole się ciężko wg Pana pracuje to zapraszam do gimnazjum, technikum, szkoły zawodowej lub jakiejkolwiek innej szkoły w Łodzi. Mogę się założyć że po miesiącu wróciłby Pan z pocałowaniem ręki do naszej szkoły, bo taki komfort pracy jaki Pan ma, pozazdrości większość nauczycieli w tym kraju;] Pan nas nawet nie uczy, tylko kontroluje jak się uczymy(cytuję Pana). A Pana kolejna wypowiedź apropo dodatkowych odpłatnych zajęć wydaję się kurtuazyjna, zarówno Pan jak i inni nauczyciele w tej szkole udziela korepetycji za grube pieniądze i uczy tego czego powinien pan nauczyc w ramach lekcji w szkole(oczywiście nie uczniów naszej szkoły) I nie wydaję mi się, żeby pan z tych korepetycji chciał zrezygnować, więc proszę sobie darować tę kokieterię Panie Magistrze.
Drodzy Blogowicze,
W tym pomyśle, zapewne nie chodzi o formę kółek zainteresowań, czy też o powielanie korepetycji. Rozumiem, że tego typu zajęcia, dla osób chętnych oraz tych, którym zależy na zdynamizowaniu swojej edukacji mogłyby mieć raczej charakter interdyscyplinarny w modułach np. przedmiotów humanistycznych, przedmiotów społecznych, matematycznych itp. Tego typu autorski program mógłby obejmować najnowsze zagadnienia wiedzy, ale także bardziej standardowe, wychodzące poza program. Możliwości jest mnóstwo: od „matematyki w informatyce”, „logiki w matematyce”, po literaturę europejską na tle porównawczym – przegląd lektur w UE oraz „wariacje językowe w językach romańskich i germańskich itd.
Pozdrawiam.
a.,
nie udzielam korepetycji od wielu lat. Proszę nie pisać kłamstw.
Pozdrawiam
DCH
czy to znaczy, że za pracę z klasą wyrównawczą w gimnazjum (uczniowie z róznymi orzeczeniami) nie należy się większa pensja bo nie „wyhoduje się” olimpijczyka? Do niektórych szkół nie przyjmuje się uczniów poniżej ustalonego wysoko limitu punktów. Reszta szkół musi przyjmować uczniów „słabszych”. Czy to znaczy, że nauczyciele mniej przykładają się do pracy? Za olimpijczyka szkoła uzyska dodatkowe fundusze na dodatkowe zajęcia. A kto zatroszczy się o kondycję reszty szkół? Praca z trudną młodzieżą nie jest łatwa. W renomowanym liceum nie ma tylu problemów wychowawczych, rodzice inwestują w naukę swoich dzieci i ineresują się ich postępami w nauce. W innych szkołach nie jest to takie powszechne. Zapraszam do pracy w technikach, szkołach zawodowych, liceach profilowanych. Jeżeli także tam przygotujecie olimpijczyka z przedmiotów ogólnokształcących, to zmienię zdanie na powyższy temat.
Moje dzieci też były olimpijczykami z przedmiotu, którego ja uczę. Bez mojej pracy nauczyciel córek nie dostałby za olimpijczyków nagrody.
a.
Albert Einstein , którego pewnie doceniasz, powiedział znamienne słowa:
„Prawdziwym zadaniem nauczyciela nie jest dostarczanie odpowiedzi, ale stawianie pytań i zachęcanie do poszukiwania samodzielnych odpowiedzi”.
Z tego co jest błyskiem inteklektu tego geniusza czynisz zarzut wobec swojego nauczyciela?
Kręcimy się w kółko. Nazwanie czegoś ?wygórowaną potrzebą? to uznanie, że to , czego się ktoś (uczeń, jego rodzic) spodziewa, ma się nijak w stosunku do okoliczności, w jakich działa nauczyciel, jego zakontraktowanego czasu pracy i otrzymywanego wynagrodzenia. W jednych liceach ?wygórowaną potrzebą? będzie przygotowanie uczniów do zdania matury choćby na najniższym poziomie, w innych- koniecznie na najwyższym poziomie. Klienci szkoły mają rozmaicie ?wygórowane potrzeby?. Względna wysokość tych ?wygórzeń? jest często wprost proporcjonalna do posiadanych środków finansowych.
Gospodarz akceptuje fakt, że za dodatkową opłatą nauczyciele w danej szkole zaczną nadmiarowe oczekiwania traktować poważnie. Usprawiedliwienie tego faktu wychodzeniem ?poza koszyk? to zalegalizowana preferencja dla nauczycieli ze szkół zbierających śmietankę społeczną. Śmietanka zapłaci, spokojnie. Nauczyciele ze szkół, do których trafią ?gorsze dzieciaki? z trudem wyrobią to, co ma być w koszyku i nie będą mieli czasu, siły, ani sposobności, by wycisnąć z ich rodziców haraczu za fanaberie (eseje itp.). To pomysł na systematyczne pogłębianie społecznych nierówności, w tym tworzenie kast nauczycieli lepiej i gorzej prosperujących. Wiemy jednak już z innych wpisów, że Gospodarz traktuje nierówności społeczne jako dopust boży, zjawisko naturalne, a nie wyzwanie.
a.
Czytajac Twoj wpis usmiechnelam sie do siebie z czasow licealnych. Bylam przekonana ze moja polonistka niczego nie uczy. Lekcja zaczynala sie od wyboru ucznia, ktoremu nie zadawala pytan, a ktory automatycznie wiedzial, ze oczekuje sie od niego ok.15 minutowej wypowiedzi na ostatni omawiany temat. W drugiej czesci inny uczen referowal nowy temat, a w trzeciej pani podawala, co nalezy przygotowac na nastepna lekcje- czesto lekture i ok. 100 stron opracowan. Po kazdej lekcji obowiazywalo nas napisanie wypracowania.
Rozgoryczone, razem z trzema innymi kolezankami zawiazalysmy umowe- musimy same przygotowac sie do matury. Pozyczalysmy zeszyty od innych klas, duzo czytalysmy, sprawdzalysmy swoje wypracowania, a przy okazji mialysmy z tego wielka przygode z literatura, czesciowo samodzielnie przez nas dobrana. W koncu zdalysmy mature, a nasze prace zostaly nawet wyslane na jakis konkurs prac maturalnych. Wtedy jeszcze bylysmy przekonane, ze to tylko nasza zasluga, wiec nawet nie podziekowalysmy. Teraz mysle, ze to byl Jej prawdziwy geniusz. Latwiej za kogos cos zrobic, trudniej stworzyc taka atmosfere, dzieki ktorej uczniowie sami sie ucza, rozwijaja swoje zainteresowania, poznaja siebie i tworza.
Zaczynajac prace na uczelni uwazalam, ze etap robienia doktoratu, to taki etap kiedy opiekun powinien powstrzymac sie juz od ciaglego nauczania i pouczania i pozwolic doktorantowi troche pobladzic, zanim znajdzie wlasna droge. Na amerykanskich uczelniach przekonalam sie, ze na poczatku studiow to juz za pozno, trzeba zaczac w liceum. Teraz, jako mama malych dzieci, uwazam ze trzeba pozwolic na odkrywanie swiata na wlasna reke i powstrzymywac sie od nauczania poprzez podawanie gotowych recept juz od kolyski.
W kwestii metod nauczania. Przykład nie całkiem szkolny.
W średniej wielkości kościele, w średniej parafii wystąpił w roli rekolekcjonisty emerytowany profesor Seminarium Duchownego. Nie miał daru mówcy i nawet przy dobrej woli nie można było się dopatrzyć u niego tzw. charyzmy. Gdy szedłem na naukę stanową dla mężczyzn myślałem,że będzie tak jak na innych naukach. Zwyczajnie.Było jednak inaczej.
Rozpoczął naukę od zwrócenia się do organisty aby zrezygnował z akompaniamentu, a słuchaczy poprosił aby a capella,i z mocą zaśpiewali razem 2 zwrotki znanej piesni: „My chcemy Boga „. Myślę, że wszyscy znają treść tej pieśni. Jeśli ktoś poprosi to jestem gotowy ja tu zacytować.
Chłopy jak nigdy staneli na wysokości zadania i zagrzmiały słowa pieśni, które on uczynił treścią swojej nauki stanowej. Oni śpiewając rządali Boga w książce, w szkole…z taką mocą, o jaką sami się nie podejrzewali.
Póżniej, po umiejętnym zagraniu ciszą, omawiał te same słowa obudowując ich przykładami i myślę, że osiągnał cel swojej nauki. Przynajmniej większośc ze słuchaczy zrozumiało przesłanie. Jeśli nie od razu to po pewnym czasie uznali,że swoją misję zrealizował lepiej niż inni uznawani za mistrzów słowa. Jeśli przynudzam, to przepraszam.
>Wiemy jednak już z innych wpisów, że Gospodarz traktuje nierówności społeczne jako dopust boży, zjawisko naturalne, a nie wyzwanie.<
Nauczyciel nie ma obowiązku być rewolucjonistą i mesjaszem.Jeśli caly system spoleczno-gospodarczy kraju oparty jest na nierównościach spolecznych, to oczekiwanie że akurat żalośnie usytuowana materialnie grupa zawodowa kosztem swojego życia zechce te nierównści przezwycięzać.Mnie akurat interesuje rozwój bardzo zdolnych niezależnie od srodowiska i jeśli mialbym robić coś ponad obowiązki pracownicze, to akurat to a nie odchamianie przyszlego personelu TESCO czy McDonaldsa.I tyle!!!
Po przezwyciężać powinno być:…jest mżonką!!!…
Hanna i wielu innych ma racje.”hodowanie” olimpijczyka to praca przyjemna polegajaca glownie na „wspieraniu i kontrolowaniu pracy ucznia ewentualnie jego srodowiska domowego”. Z punktu widzenia spoleczenstwa i jego pozytku nalezaloby „wyciagac” tak zwanych sredniakow bo oni zasila przyszle polskie firmy, organizacje, szkoly , ministerstwa itp. Olimpijczycy sa dobrzy w kuciu na olimpiady, o,czym zreszta kiedys pisano w Polityce po rzesledzeniu paru „olimpijskich zyciorysow renomowanej „trojki” z Gdyni. Wniosek Oplacenianie ich i ich nauczycieli nie jest powiedzialabym oplacalne dla ogolu spoleczenstwa.
Patologia pod tytulem korki dla wlasnych uczniow wlasnego przedmiotu juz istnieje i to od dawna. Dla porownania podam przyklad z Japonii. Za podobne praktyki „leci” sie z pracy, systemowym udoskonaleniem jest praca nauczycieli do poznych godzin wieczornych (platna lub nie, nie bede wczodzic w szczegoly) czyli korki fizycznie niemozliwe. Nauczyciele niezadowoleni ze swoich pensji przechodza do sektora prywatnego i pracuja jeszcze dluzej bo „dzien przcy” z uczniami szkol srednich zaczyna sie przeciez grubo po 18-stej. Zarabiaja jesli dobrzy w swym rzemiosle ale stres jak ten kasjer z aktualnego artykulu w Polityce plus ciagly bat konkurencji. Nie ma lekko.
W liceum mojego syna część kół zainteresowań jest finansowana przez organ prowadzący. Niestety jest to kropla w morzu potrzeb, pozostałe koła jak i zajęcia fakultatywne, wyrównujące wiedzę są finansowane z pieniędzy wpłacanych na Radę Rodziców.
Oczywiście w szkołach które nie są elitą i nie mają olimpiczyków, pieniądze dla nauczyciela za zajęcia z klasą wyrównawczą też powinny się znaleźć, co do tego nie mam wątpliwości. Ale jeśli oprócz tych kółek które służą podciągnięciu się uczniów, zorganizować zajęcia dla uczniów naprawdę dobrych i interesujących się danym przedmiotem( ale tylko jednym żeby się nie okazało że nagle mają na wszystkie tego typu zajęcia chodzić) które służyły by poszerzeniu wiedzy z danego przedmiotu, to myśle że takie rozwiązanie byloby dobre. A jeśli chodzi o te pieniądze które dostawała by szkoła za olimpijczyków, to posłużyły by one podniesieniu ogólnego poziomu edukacji.
>Olimpijczycy sa dobrzy w kuciu na olimpiady, o,czym zreszta kiedys pisano w Polityce po rzesledzeniu paru ?olimpijskich zyciorysow renomowanej ?trojki? z Gdyni.<
Tsubaki!Przygotowaleś kiedyś jakiegoś laureata olimpiady matematycznej, fizycznej, chemicznej, informatycznej, technicznej…???Jeśli nie to nic nie wiesz na ten temat więc nie deprecjonuj cudzych osiągnięć!!!Akurat laureat takich naszych olimpiad ma wstęp na najlepsze uczelnie świata(MIT,Caltech,Cambridge, Oxford,Imperial College…) wraz z odpowiednim stypendium.Z czegoś to wynika;-)))Przygotowanie do zadnej z tych olimpiad nie polega na kuciu.Co do tekstów w Polityce, to akurat z „trójki” wyszlo wielu wybitnych ludzi.Na UJ i UW większość co wybitniejszych profesorów nauk scislych można znaleźć na listach laureatów odpowiednich olimpiad…
Tsubaki!
Źródlem tekstów o „trójce” w Polityce są
1.Zawiść tych ktorzy sukcesów nie odnoszą.
2.Propaganda(sponsorowana) szkól niepublicznych, które niszczą, jako konkurencję, wybitne szkoly publiczne.
I tyle!!!
Izabela:
Nauczycielka przedmiotu, który będę zdawać na maturze, a który nie jest nauczany na poziomie rozszerzonym w mojej klasie, przez dwa lata przeprowadziła pewnie jedynie parę lekcji. Zdarza się, że wchodzi do sali, sprawdza listę obecności, a potem przez 40 minut nie odzywa się ani słowem. Lekcje, które zostały przeprowadzone, polegały na tym, że czytaliśmy zadany temat w podręczniku, a za tydzień był z niego sprawdzian. Zdarza się też dość często że przychodzą studenci na praktyki i mieszają nam w głowach tak, że nikt nic nie rozumie. Teraz, w klasie maturalnej, nauczycielka postanowiła, że skoro w naszym profilu nie ma jej przedmiotu, odpuści nam te lekcje całkowicie i będziemy mogli na nich przygotowywać się na te dla nas ważniejsze. Wcale jej to nie obchodzi, że 20% klasy planuje zdawać ten przedmiot na maturze- nie mamy go w profilu, więc nie będzie nas nim męczyć… Do matury przygotuję się sama, bo nie stać mnie na kursy, ale nie umiem sobie wyobrazić, że mogłabym być wdzięczna leniwej babie za to, że zmusiła mnie do samodzielnej nauki. Jeśli ktoś ma w sobie tyle zapału, że chce się uczyć mimo wszystko, to jest to wyłącznie jego zasługą, a nie tych, którzy rzucają mu kłody pod nogi.
Swego czasu pisałem o pomyśle, który poszedł dalej. Skoro juz mamy przymus szkolny i planuje się skoszarować nauczyciela w szkole na 8 godzin to może niech uczeń sam sobie wybiera przedmioty na które chciałby uczęszczać. na wzór amerykański trzy przedmioty obowiązkowe, a reszta wg własnego uznania. Z tym, ze oferta powinna być zdecydowanie szersza niż te 10-12 przedmiotów, które dzisiaj oferuje oświata.
Co do pańskiego pomysłu to warto przyjrzeć się słowackiemu modelowi bonu oświatowego. Tam uczeń oprócz pakietu standard dostaje bon oświatowy na zajęcia dodatkowe. Może wybrać we własnej szkole lub w innej.
Cassandra:
Doskonale rozumiem o czym piszesz. Tez mialam nauczycieli, ktorzy niczego nie uczyli. Paradoksalnie, jako licealisci, wlasnie takich lubilismy, bo udawali naszych kumpli i dawali nam czas na swojej lekcji, zeby przygotowac sie na te trudniejsze.
Moj wpis byl przykladem na to, ze nie rozumialam do konca metod pracy swojej polonistki. Nie twierdze tez, ze byly doskonale, ale uczyly samodzielnej pracy, mobilizowaly do codziennego pisania i przygotowywania dluzszej wypowiedzi na kazda lekcje polskiego. Najcenniejsza chyba byla taka wolnosc w dobieraniu literatury. Przygotowujac cos samemu, wybieralismy czasami mniej znane wiersze ( bo nam sie bardziej podobaly od tych obowiazkowych), szukajac na wlasna reke przykladow i cytatow dotarlismy do pisarzy, ktorych nie wymieniono w zestawie lektur..
Jednym z najwazniejszy zadan nauczyciela (i rodzica) jest zainspirowanie swoich uczniow (dzieci), ale powstrzymanie sie od nadmiernego wplywania na ich zyciowe wybory a nawet sposob myslenia i postrzegania swiata. Mojej polonistce to sie wlasnie udawalo. Nie bylo rewelacyjne przeprowadzanych przez nia lekcji, stala jakby z tylu, pierwszoplanona role na lekcji gral zawsze uczen, ktorego wszyscy sluchali, a Ona nie wtracala sie do wypowiedzi. Latwo przeprowadzac takie lekcje? I tak, i nie. Zalezy od osobowosci nauczyciela.
Izabela:
Pewnie, że to mobilizuje, gdy nauczyciel wymaga przygotowania się na każdą lekcję i to egzekwuje. Wartościowe jest również, gdy docenia samodzielną inicjatywę ucznia w wyszukiwaniu lektur spoza kanonu na zadany temat. Wydaje mi się jednak, że rola nauczyciela to nie tylko sprawdzanie postępów w nauce uczniów, ale też dawanie czegoś od siebie, podawanie jakiejś wiedzy, której później będzie można wymagać. Chociaż może rzeczywiście kiedyś takie metody, o których piszesz, mogły się sprawdzać, bo w przypadku starej matury liczyła się głownie znajomość literatury. Teraz przygotowanie do matury polega na studiowaniu setek kluczy w celu wykształcenia u siebie umiejętności schematycznego myślenia, jak najbardziej zbliżonego do tego, co wymyślił autor takowych, tak więc samodzielne przygotowanie do matury z polskiego stało się chyba niemożliwe… Pozdrawiam.
Cassandra:
Niestety nie znam nowej matury wiec trudno mi sie do tego odniesc, lecz skoro piszesz ze polega to tylko na „studiowaniu setek kluczy w celu wyksztalcenia u siebie umiejętności schematycznego myślenia” to tym bardziej umyka mi tu rola nauczyciela, bo kazdy i tak musi te klucze sam przestudiowac. Ale przyznaje, nie wiem na czym powinno przebiegac przygotowanie do nowej matury.
Drogi Zenku,
Wlasnie mi o to chodzi, ze olimpijczycy pojada na zachod, tam pracuja dla obcych, ktorzy opatentuja owoce polskiego intelektu i polskiego podatnika i potem nam te owoce drogo sprzedaja jako lekarstwa czy technologie. NAwet jak zostana na polskich uniwersytetach to i tak dorabiaja za granica w czasie wakacji. Nic dziwnego, ze dla polskiego studenta energii juz nie maja. A potem mazanie sie, ze jakosc studentow spadla. JAkos dziwnie sie ten spadek rozpoczal od otwarcia granic, kiedy nauczycielom akademickim otwarly sie mozlowosci pracy za granica.
Artykul wPolityce byl o olimpijczykach w ogole a nie o olimpijczykach w gdynskiej trojce.
Prywatne licea nie maja olimpijczykow?
>Prywatne licea nie maja olimpijczykow?<
Mają malo i rzadko, na pewno mniej niż gdyńska trójka czy szczecińska 13.
Co do reszty-rozumiem,że wg ciebie najlepszy sposób na wysoki poziom nauki w Polsce to zakaz wyjazdów dla najzdoniejszych, najlepiej zamknięte obozy;-)))))))))
Taki model rozwoju byl w stalinowskiej Rosji-rozumiem,że ci się spodobalo;-)Skuteczność byla jednak kiepska i naukowców musieli wspomagać panowie z KGB i GRU kradnąc cudze wynalazki.
Poziom studentów w Polsce zacząl spadać drastycznie kiedy zamiast kilkunastu procent rocznika zaczęto ksztalcić za te same pieniądze i tymi samymi ludźmi( korzystającymi z tej samej bazy) ponad 4 razy więcej.
To co piszesz o olimpijczykach wskazuje na ogromną zawiść w stosunku do tych wybitnie zdolnych i frustrację.Azjaci jednak cenią zdolności i mądrość-tego się jeszcze w Japonii nie nauczylaś;-))))))
Zenku,
Dziekuje za odpowiedz. Nie wiedzialam, ze tak cianko w prywatnych.
„Azjaci jednak cenią zdolności i mądrość-tego się jeszcze w Japonii nie nauczylaś;-))))))”
Oczywiscie, ze cenia ale nie dla sztuki jak my tylko dla korzysci iwcale sie z tym nie kryja wrecz obnosza.
A wedlug mnie najlepszy sposob na wysoki poziom nauki w Polsce to reformy, nie to to o czym piszesz. Jesli mialabym wchodzic w szczegoly to te pieniazki dla olimpijczykow czy ich nauczycieli lepiej przeznaczyc na odpowiednie place dla produktywnych, polskich, pracujacych dla Polski, naukowcow, ktorymi by ewentualnie zechcieliby zostac.
Frustracji i zawisci w stosunku do nikogo nigdy nie czulam. No moze kiedy nie moge w Polsce nowoczesnej Toyoty kupic a wiem ze nad jej wydajnymi bateriami pracowali polscy naukowcy (wykorzystywani zreszta tanio)