Kto decyduje o lekturach?

Niedługo każdy będzie mógł decydować o tym, jakie lektury obowiązują w szkole. A wszystko zaczęło się od Giertycha, który według własnego widzimisię wprowadził kanon zdominowany przez pozycje katolicko-patriotyczne. Potem Legutko poparł tę hucpę swojego poprzednika, mimo że poloniści informowali, iż nie da się z uczniami omówić tych wszystkich nowych cegieł (zabraknie czasu w 3-letnim liceum). Padały nawet propozycje, aby przywrócić 4-letnie liceum (dodatkowy rok nauki byłby przeznaczony na krzewienie ducha religijno-patriotycznego).

Czasy ministrów z LPR i PiS-u przeminęły. Nowy włodarz oświaty miał za zadanie po nich posprzątać. Katarzyna Hall nie paliła się do tej roboty. Zapewne drżała jej ręka na samą myśl, że ma z kanonu wykreślać dzieła Jana Pawła II czy Stefana Wyszyńskiego. Każdy polityk by się bał. W końcu prawie posprzątała. Piszę „prawie”, gdyż de facto przesunęła jedynie nowe dzieła w inne miejsce (do lektur nadobowiązkowych). I wtedy poloniści zdębieli. Nie było bowiem pewności, czy trzeba realizować te lektury, czy tylko można. A co, jeśli pojawią się one na maturze? Dobrze pamiętamy, co przeżyli nauczyciele gimnazjów po tegorocznym egzaminie, gdy zaczęto im udowadniać, że nie omówili tego, co powinni. Horror!

Na lament polonistów odpowiedział dyrektor Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, wydając komunikat w sprawie lektur obowiązujących na maturze 2009. Z jednej strony dobrze – w końcu bowiem wiadomo, co obowiązuje uczniów i nauczycieli. Z drugiej strony jednak źle. Rozporządzenie dyrektora CKE jest bowiem sprzeczne z decyzją minister edukacji (okazuje się, że inne lektury obowiązują , niż zarządziła minister – zob. tekst). Mamy zatem precedens, że każdy decyduje, jak chce.

Teraz może nawet dojść do tego, że dla różnych ważnych osób uczeń będzie musiał czytać co innego. A trzeba dogodzić wszystkim. Dla minister edukacji omawiamy jej listę, dla dyrektora CKE – jego listę (szczególnie, jak ktoś chce zdać maturę). Ja nie chcę być gorszy, a zatem dla mnie, swojego polonisty, uczniowie muszą czytać to, co ja ustalę.

Od tych ustaleń w sprawie lektur można zgłupieć i w rezultacie coś pominąć. A wtedy będzie nagana. Tak to sprawdza się przysłowie, że jak chce się psa uderzyć, to i kij się znajdzie. Ponieważ nie chcę być bity i poniewierany, drukuję wszystkie rozporządzenia i dyktuję uczniom. Niech wiedzą, że co urzędnik, to inne przepisy.