Ile razy można zdawać maturę za darmo?

Jedni zdają maturę raz a dobrze, a inni rozkładają siły na lata. W rezultacie co rok zwiększa się liczba absolwentów, którzy po raz kolejny podchodzą do matury. Zdali ją, ale na nie dość wysokim poziomie. Teraz chcą poprawić. Nie mam nic przeciwko ambicjom absolwentów, niech poprawiają wyniki w nieskończoność. Ponieważ jednak matura jest za darmo, ludzie zgłaszają na wszelki wypadek chęć podejścia do matury, a potem, nie krępując się niczym, zwyczajnie na egzamin nie przychodzą. Mamy więc do czynienia z klasycznym marnotrawstwem publicznych pieniędzy. Przygotowuje się dla tych osób stoliki, drukuje arkusze testów, wyznacza komisje do pilnowania, wypisuje różnego rodzaju druki i wprowadza dane do systemu, a potem okazuje się, że to wszystko na próżno, ponieważ delikwenci zwyczajnie nie przyszli.

Niektórzy twierdzą, że nie byłoby tego, gdyby ludzie musieli płacić za udział w egzaminie. Choćby symbolicznie – za sam fakt przygotowania dla nich egzaminu, a nie za koszt jego przeprowadzenia. Oczywiście wtedy musieliby płacić wszyscy, także ci, którzy nie lekceważą egzaminu i jeśli mówią, że przyjdą, to przyjdą. Tak to już jest, że za głupotę części grupy muszą zapłacić wszyscy.

Powiedzmy jednak, że nie stosowalibyśmy odpowiedzialności zbiorowej. Niechże edukacja nadal będzie bezpłatna. Także poddawanie się egzaminom. Jak jednak przymusić ludzi, aby zgłaszali się na egzamin tylko wtedy, jeśli naprawdę planują przyjść? Co przemówi do rozumu oprócz pieniędzy? Czy prośba wystarczy? Czy wytłumaczenie, że przecież płacimy za to wszyscy swoimi podatkami, więc lepiej ich nie marnować? Czy w ogóle można ludzi przekonać?

Przydałaby się w tej sprawie współpraca z Urzędem Skarbowym. Osoba, która podchodzi po raz kolejny do matury, powinna za to płacić (wniesienie opłaty byłoby warunkiem wciągnięcia na listę zdających). Potem miałaby jednak prawo odliczyć sobie koszt egzaminu od podatku. Oczywiście pod warunkiem, że przyszłaby na egzamin. Gdyby nie przyszła, żadnego prawa do odliczenia by nie miała. Pieniądze wydane na egzamin poszłyby w błoto. Ale byłyby to już jej prywatne pieniądze, więc niech robi z nimi, co chce. Równie dobrze może je wrzucać na szczęście do fontanny.