Język polski w lekturach

Wielu uczniów przejmuje bezkrytycznie język pisarzy i zaczyna mówić tak, jak to jest napisane w książkach. Można więc usłyszeć na lekcji słowa typu: „te głupie baby”, „wzięli go do domu wariatów”, „przerobili ją na mydło”, „głupi Rusek” itd. Staram się poprawiać uczniów, przypominając, że tak nie należy mówić, szczególnie na lekcji, na forum publicznym.

Dzieciaki jednak albo nie rozumieją, o co mi chodzi, albo też udają głupich. Jedni mówią, że tylko cytują, a drudzy, że inaczej przecież się nie da tego powiedzieć. Rozumiem prawo cytatu, ale cytowanie należy w mowie zaznaczyć, np. formułą „cytuję” albo „Jak napisał Tadeusz Borowski…”. Być może jednak wcale nie chodzi o cytowanie, tylko o językową niesprawność. Może uczniowie mają na tyle ograniczony zasób słownictwa, iż rzeczywiście nie przychodzi im do głowy inna nazwa szpitala dla nerwowo chorych niż „szpital wariatów”? Może nie wiedzą, że „przerobienie kogoś na mydło” można określić jako zbezczeszczenie zwłok ludzkich, polegające na przerobianiu ich na mydło? A może przyczyna jest taka, że niejednemu uczniowi sprawia przyjemność, gdy pogardliwie wyraża się np. o kobietach bądź mężczyznach, ludziach chorych umysłowo, przedstawicielach innych narodowości i wielu innych osobach? Pisarze zapewniają tylko alibi.

Nie wiem, jaka jest przyczyna operowania na lekcji pogardliwym słownictwem zaczerpniętym z lektur. Na pewno jednak należy uczniom zwracać uwagę, że to słownictwo jest nie na miejscu. Człowiek nie powinien mówić językiem faszystów, komunistów, antysemitów, homofobów, ksenofobów, bandytów i różnej maści wyrzutków. Przynajmniej w szkole nie powinno być przyzwolenia dla takiego języka. Artystyczne użycie języka przez pisarzy to nie to samo, co posługiwanie się nim w realnych kontaktach między ludźmi.