Belfer w filharmonii

Chciałem iść do opery, ale w końcu wylądowałem w filharmonii. Kto by się spodziewał, że spotkam tam połowę rady pedagogicznej mojego liceum, łącznie z dyrekcją. Ucznia nie było ani jednego. A szkoda, bowiem dziś miał miejsce „najsłynniejszy galowy koncert w Europie prosto z wiedeńskiego towarzystwa”, jak zapowiadali organizatorzy. Dyrygował Fuat Mansurow, a śpiewała Natalia Nifontowa. Znawcom być może mówią coś takie nazwy jak: Strauss Festiwal Orchestra i Strauss Festiwal Balet Ensemble. Udałem się na tę ucztę duchową w ramach terapii odwykowej (aby nie wulgaryzować na lekcjach). Jeszcze trzy-cztery takie uczty i przestanę przeklinać. Koleżanki i koledzy widocznie też na jakimś odwyku, skoro się spotkaliśmy.

Moja 2,5-letnia córka Wiktoria uparła się, aby pójść ze mną do filharmonii. Jeszcze nie klnie jak szewc, dopiero się wprawia, więc jej nie wziąłem. Wymusiła tylko na mnie przyrzeczenie, że następnym razem ją wezmę. Ten następny raz ma być, jak orzekła, jutro. Obawiam się jednak, że jutro nie ma żadnego sensownego koncertu w Łodzi, nie licząc oczywiście tych, po których się klnie z powodu zmarnowanych pieniędzy za bilet. Dzisiejszy koncert był doskonały, zgrabny, frywolny, dobrze zagrany, lekko wytupany, dźwięczny.

Niestety, zdarzył się zgrzyt, ale nie w grze, tylko w przerwie koncertu. Otóż starym zwyczajem udałem się do kawiarni na espresso. Zapach kawy bowiem wietrzy zatoki, co korzystnie wpływa na słuch. Okazało się jednak, że przez pomyłkę zaparzono mi trociny z fotela dyrektora filharmonii, bo tylko napar z trocin fotelowych może być tak ohydny. Ludzie, zróbcie coś z tą kawą w łódzkiej filharmonii albo grajcie koncert bez przerwy, a na kawę pójdę gdzie indziej! Normalnie szlag mnie trafił z powodu tej imitacji kawy, że aż mi uszy zatkało. Przetkało mi dopiero wtedy, gdy zagrano „Unter Donner und Blitz”. Koncert doskonały, ale kawa najohydniejsza w mieście. Podobno „po wiedeńsku” była lepsza.