Dziury w pracy

Wiele osób zazdrości nauczycielom dni wolnych od pracy. Teraz mam jedenaście dni przerwy – ostatnio byłem w szkole 21 grudnia i pojawię się w niej dopiero 2 stycznia. Żadne zadania pomiędzy Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem nie wchodzą w grę.

Praca w szkole jest jak ser szwajcarski – ma wiele dziur. Wracamy, a po kilku tygodniach są ferie. Dwa tygodnie wolnego w styczniu bądź w lutym (terminy zależą od województwa). Niedługo potem, tj. w marcu, są rekolekcje, czyli trzy dni wolnego od zajęć dydaktycznych. A po rekolekcjach jest tydzień wolnego na święta wielkanocne. W maju jest długi weekend, a zaraz potem wakacje (kto pracuje w liceum, temu czas w semestrze letnim szybciej leci, chociażby z powodu matur).

Gdyby nie ferie i wakacje oraz krótki tydzień pracy, dopiero wyszłoby szydło z worka. Ponieważ w Polsce najpierw wprowadza się zmiany, a dopiero potem dostrzega skutki tych decyzji, podobnie będzie z czasem pracy nauczycieli. Niedługo ktoś każe nam siedzieć w szkole osiem godzin dziennie i w dni wolne od zajęć dydaktycznych, a potem się przekona, jak szybko niebo spadnie mu na głowę. Okaże się bowiem, że ze szkół trzeba będzie wyprowadzić prywatne firmy, które wynajmują budynek, gdy nauczyciele wychodzą. A gdy zabraknie firm, to i zabraknie pieniędzy, jakie płacą za wynajem. I jak zaczną walić się budynki jeden po drugim, bo przecież pieniądze z gmin ledwo na kredę wystarczają, to wtedy zacznie się przepraszanie i odkręcanie zmian. Teraz jest takie ciche przyzwolenie: mało płacimy (nie tylko w ramach pensji, ale także na utrzymanie budynków), a wy krótko siedzicie w robocie, wykonujecie robotę w domu, zaś o budynek dba „sponsor”. To zresztą nie jedyny powód krótkiego czasu pracy w szkole. Kto chce zrozumieć, niech zacznie pracować jako nauczyciel.

Dwie są rzeczy na świecie, które muszą mieć wiele dziur, tzn. doskonały ser i czas pracy nauczycieli. Jak ktoś tego nie rozumie, to niech zakleja dziury w serze i zwiększa czas pracy nauczycieli. Zobaczymy, co wtedy będzie. Po prostu bryndza.