Konflikt na poziomie
Długo nikt się nie chciał ze mną pokłócić, więc zaczęły mnie brać nerwy. Czy ja jestem szef, żeby ludzie schodzili mi z drogi i udawali, że wszystko im się we mnie podoba? Przecież na kimś muszę odreagować cały ten stres. Nie ma jak kłótnia w pracy! Jezu, ale mi to dodaje energii! Skoro nikt nie chce się ze mną pokłócić, to widocznie nie jestem już dla nikogo przeciwnikiem – myślałem. Starzeję się. Niedobrze! To nienormalne przychodzić do pracy i nie mieć z nikim na pieńku. Niedługo święta, a tu człowiek nikomu nie zalazł za skórę. Nie będzie okazji wybaczyć i prosić o wybaczenie. Za dobre relacje z kolegami źle na mnie działają. Oczywiście starych ran nie liczę, przecież nie można żyć tylko przeszłością. Obmawiania też nie liczę. Dla mnie liczy się tylko otwarty sprzeciw. Będzie okazja powalczyć, udowodnić, kto ma rację, wymierzyć cios, pchnąć, wygrać, ewentualnie polec ku chwale słusznej sprawy. Jednak ludzie niekłótliwi się zrobili, wszystko znoszą, każdą moją głupotę przyjmują, koniec świata.
W końcu trafił mi się ktoś, kto stanął do walki. Muszę przyznać, że długo czekałem, ale warto było. Żadna pyskówka mi się nie trafiła, tylko dżentelmeński pojedynek, w dodatku z mistrzem sporów, chociaż nie miałem pojęcia, że tak godny przeciwnik pracuje w tej szkole. A było tak. Zająłem koledze salę, o nic nie pytając. Rozlokowałem się ze swoją klasą i udałem głupiego. A co mi zrobi? Na pewno wyjdzie, rzuci mięsem do ściany, ale mnie słowa nie powie, najwyżej się skrzywi. Tymczasem było inaczej. Osobnik ten poważnym tonem, że aż mnie zmroziło, powiedział (dość głośno, ale nie za bardzo) przy klasie: „Nic się nie stało, ale więcej tego nie rób”. Muszę przyznać, że słowa „więcej tego nie rób” rozłożyły mnie na łopatki. Poczułem się przegrany, trafiony w serce, znokautowany. Zrozumiałem, że problemem nie jest to, co zrobiłem. W końcu każdemu się zdarza strzelić głupstwo. Problemem jest powtarzanie swoich głupstw, a na to kolega – jak zapowiedział – więcej mi nie pozwoli. Natychmiast go przeprosiłem. I obiecałem też, że naprawdę więcej tego nie zrobię. Raz mi w zupełności wystarczy, aby zrozumieć, że przegrałem. Co za konflikt! Krótki, ale na jakim poziomie! No i gadamy ze sobą jak przyjaciele, bo przecież pojedynek już się skończył, a wynik dla każdego jasny. Przegrałem, uznaję wyższość kolegi.
Komentarze
nigdy nie wiem kiedy Pan kpi a kiedy na poważnie…
nigdy nie wiem kiedy Pan kpi, a kiedy na powaznie 🙁
dlaczego Panu tak zależy na darciu kotów w kolegami z pracy? Ta notka ma być jedną z wielu prowokujących do tego?
Cóż łatwiej jest obgadać (co Pan zauważył z resztą), a dlaczego? bo mamy pewność, że słowa przez nas wypowiedziane nie zostaną opublikowane w internecie, przeczytane i skomentowane. 40-letnia pani Kazia siedząca przed monitorem w Cieszynie może niekoniecznie chce wiedzieć, że zajął Pan komuś salę.
1 zdanie – też mi konflikt
ha ! mój chłopak Pana zagiął 😛
Jeden z celniejszych Pańskich wpisów. Naprawdę. I nawet pomijając znakomity morał, slicznie podany, mam wiele sentymentu do Pańskiej początkowej wypowiedzi. Lata całe temu, mój pierwszy śp. Dyrektor, u którego zaczynałam pracę w charakterze sekratarki technikum, zwykł mawiać od czasu do czasu „Pani Jadwiżko; niechże Pani sprawdzi łaskawie, czy jakiego zebrania albo narady nie mam. W Komitecie może? Muszę się gdzieś wyawanturować!” Mądry to był człowiek i konsekwentny. Kiedy posłał mnie na studia, regularnie po sesji sprawdzał indeks, gorsząc się zresztą dlaczego wysiłków nie przyspieszam, przed terminami nie kończę? W dobrej pamięci pozostał, tak, jak i Jego chęć na awanturę poza szkołą ukochaną.
Żeby taki sam pogląd mieli nasi politycy, ech; ale do tego to trzeba dżentelmenem być i basta.