Nauczyciel i jego pan

Minęły czasy, kiedy to nauczyciel był panem i robił w szkole, co chciał, a wszyscy mu ufali, że robi dobrze. Teraz nastał taki porządek, że nauczycielowi się nie ufa, wymyśla mu się wciąż nowe wymagania, kontroluje i każe wypełniać mnóstwo papierków. Nie mam nic przeciwko temu, tylko chciałbym wiedzieć, kogo powinienem słuchać. Bo wszystkich, którzy chcą rządzić nauczycielem, słuchać się nie da.

Po pierwsze, należy wykonywać polecenia dyrekcji, np. w sferze tzw. priorytetów edukacyjnych. Te priorytety co rok, a czasem i częściej, są inne, więc musiałbym mieć silniczek w pupie, aby nadążać za tymi zmianami. Nim się człowiek dostosuje, już zmieniają się wymagania. W jednym roku najważniejsza jest edukacja prorodzinna, a w innym patriotyczna, a w kolejnym proeuropejska, a w jeszcze innym prozdrowotna. Raz wszystkie wysiłki należy skupić na pomaganiu w nauce uczniom z rodzin dysfunkcyjnych, a w innym najważniejsze jest wspieranie ucznia zdolnego. Ten kołowrotek wymagań prowadzi do tego, że najlepszą metodą jest realizowanie bieżących priorytetów wyłącznie na papierze, wtedy na lekcjach można robić swoje. Jakie są rzeczywiste potrzeby uczniów, nie ma znaczenia.

Po drugie, należy dostosować się do oczekiwań rodziców. Większość rodziców jest robiona w balona przez własne dzieci, więc ma o szkole mniemanie zupełnie nieprawdziwe. Nauczycielom nie pozostaje nic innego, jak brać przykład ze swoich uczniów, czyli też robić rodziców w balona. Gdyby bowiem nauczyciel próbował spełniać zachcianki rodziców, to szybko postradałby zmysły. Raz bowiem rodzice żądają zwiększenia wymagań, a gdy się je zwiększy, to proszą, aby ich dzieci traktować łagodnie i aż tyle od nich nie wymagać. I tak non stop. Najlepiej więc mówić rodzicom, że wymagania w tej szkole są bardzo, ale to bardzo wysokie, ale ich dzieci dają sobie świetnie radę, chociaż mogłyby trochę popracować nad tym i owym. Na sto pochwał jedna krytyczna uwaga i będzie dobrze. A zatem kolejna fikcja, bo przecież wymagania są dostosowane do poziomu intelektualnego uczniów. Z g… bicza nie ukręcisz, a z wrony orła nie zrobisz, ale rodzicom tego się nie powie, bo gotowi od razu polecieć na skargę.

Po trzecie, pragnienia uczniów. Jedni chcieliby, żebym brał za mordę, inni, abym się kumplował. Jeszcze inni chcą we mnie widzieć spowiednika i pocieszyciela, a kolejni profesjonalnego wykładowcę. Ja tam mogę być wszystkim dla wszystkich, np. dla ucznia załamanego będę pocieszycielem, a dla lenia biczem i batem, natomiast dla idealisty mentorem, a dla anarchisty kumplem. Tylko że wtedy uczniowie przestaną mi ufać, bo pomyślą, że jestem fałszywy. A to przecież tylko swoisty styl pracy, czyli dostosowywanie się do oczekiwań pojedynczego ucznia. Niestety, młodzież nie toleruje takiego stylu pracy, więc trzeba wybrać sobie jedną jedyną pozę i w niej trwać.

Dla szefa jestem więc biurokratą, dla rodziców nauczycielem, który zachwyca się ich dziećmi i trochę krytykuje, a dla uczniów gram jedną z ról, np. surowego i wymagającego, bo to akurat w moim liceum bardzo cenią uczniowie. Oczywiście gdyby nauczyciel cieszył się zaufaniem przełożonych, rodziców i uczniów, nie musiałby robić tego całego cyrku.