Dużo czy mało?

Fajny tekst czytałem w „Filmie”. Chodzi mi o stopkę redakcyjną, bo była najciekawsza. Horror, zgroza – ludzie, których uwielbiałem, zniknęli. Może ich potopiono, a może tylko wyproszono, w każdym razie przepadli nagle jak kamień w wodzie. Naczelny nowy, zastępca nowa, wszystko do góry nogami. Wzruszyłem się, bo dawno nie czytałem tak porażających treści. Co było dalej?

Zwykle po przeczytaniu stopki nie czytam dalej, tylko wyrzucam gazetę do kosza. Po prostu z natury nie lubię kontaktu z ludźmi nowymi, których zupełnie nie znam. Potrzebuje czasu na oswojenie się z nimi. Ale tym razem diabeł mnie podkusił, więc przeczytałem tekst obcej osoby. Może dobrze zrobiłem, bo udało mi się trafić na myśl edukacyjną. A mianowicie taką: „Nowy „Shrek” jest skazany na sukces, ponieważ – nikomu nie ujmując – dzieciom niewiele trzeba?. Znaczy się, można dzieci robić w trąbę i wciskać im każdy kit. Ta mądrość jest wprawdzie wyryta nad drzwiami wejściowymi niejednej placówki edukacyjnej, ale chyba świat filmowy odkrył, że jednak dzieciom trzeba bardzo dużo.

Ja tam na filmach się nie znam, ale filozofię „Filmu” zrozumiałem. Jeśli się mylę, proszę o wytłumaczenie, o co tu chodzi. Może rzeczywiście dzieciom niewiele trzeba, a dorosłym jeszcze mniej. Tylko że głosząc takie mądrości, nowa ekipa „Filmu”, za pozwoleniem starych redaktorów, głosi to, co w ostatnich latach propaguje wielu polskich filmowców, mianowicie, że widzom niewiele trzeba. I dlatego film polski zszedł na psy. Aby „Film” nie poszedł śladem swojego imiennika, proponuję mu chwilę zastanowienia i pójście po rozum do głowy.

Moim zdaniem, cała seria „Shreka” świadczy, że jednak dzieciom wiele trzeba. Dzieciom i wszystkim widzom, a także czytelnikom trzeba tak wiele, że czasem trudno tym potrzebom sprostać. Może w trzeciej części się nie udało, ale nie znaczy wcale, że ktoś wyszedł z założenia, że dzieciom niewiele trzeba. Bzdura.

Pozdrawiam wszystkich, których potrzeb nie zaspokoiłem, szczególnie nisko kłaniam się Bolkowi. Uczniom wiele trzeba, niestety.