Jak tu nie egzaminować?

Przyjechałem wczoraj do szkoły, aby prowadzić lekcje, a tu klasy nie było. Zbiegłem do pokoju nauczycielskiego i zacząłem czytać kartkę z zastępstwami. Zamurowało mnie, gdy zobaczyłem, że zostałem wyznaczony do pracy w komisji maturalnej (egzamin pisemny z geografii) w zaprzyjaźnionej szkole, więc klasę zwolniono. Pani wicedyrektor kazała mi jechać szybko do VIII LO. Do egzaminu pozostało 40 minut, więc powinienem zdążyć. Jednak w tym sęk, że ja już miesiąc temu prosiłem o to, aby w czwartek 10 maja nie egzaminować. Miałem wyjątkowo ważną sprawę urzędową do załatwienia. Umówioną na wiele tygodni wcześniej. W kwietniu, gdy ustalono harmonogram matur, zostałem wyznaczony do pracy na maturze ustnej z języka polskiego. Poprosiłem wtedy dyrektora o zgodę, abym mógł się zamienić z kolegą. Szef się zgodził. Zamiast mnie wpisał Piotra. A tu nagle taki szok. Mam siedzieć w komisji.

Rzuciłem się do nóg wicedyrektor i się ulitowała. Poleciła zadzwonić po nauczyciela, który został wyznaczony jako egzaminator oczekujący, czyli na wszelki wypadek, gdyby ktoś zachorował albo z innych powodów nie mógł przybyć. Niestety, egzaminator oczekujący nie odbierał telefonu. Zaczęliśmy szukać kogoś innego. Udało się przekonać Stasia, aby pojechał. Ponieważ był bez samochodu, postanowiłem go odwieźć. Do rozpoczęcia egzaminu pozostało tylko kilka minut, więc musiałem jechać jak wariat. Dwukrotnie przekraczałem dopuszczalną prędkość, zlekceważyłem większość znaków, wymusiłem kilka razy pierwszeństwo i dzięki temu dokonałem cudu. Dojechaliśmy na czas.

Zawróciłem, aby zdążyć na następną lekcję, i znowu jechałem jak wariat. Trasę, którą normalnie pokonuje się w dwadzieścia minut, przejechałem w pięć. Wszedłem do klasy, poprowadziłem lekcję. Po dwudziestu minutach wszedł Stasiu i wywołał mnie na korytarz. Okazało się, że egzaminatorowi oczekującemu, temu który nie odbierał telefonu, intuicja kazała przyjść do szkoły. Więc przyszedł. Zatem niepotrzebnie zawiozłem kolegę na egzamin. Stasiu mógł wrócić. Wcześniej o mało ducha nie wyzionął, tak się przejął moją jazdą i w ogóle całą sytuacją. A ja po tych przeżyciach niewiele rozumiałem z języka prawniczego, jakiego przyszło mi słuchać po lekcjach, w związku z tą sprawą, z powodu której nie mogłem wczoraj egzaminować.

Dziękuję Bogu, że na drodze nie stał żaden automatyczny radar. Maszyna nie ulitowałaby się nade mną, a policjantów może bym przekonał, że mam uzasadnione powody, aby jechać na wariata. Ale jakoś też nie stali.