Twarde realia
„Wszyscy mamy prawo – twierdził Vaclav Havel – wciąż na nowo powtarzać, że chcemy, czego chcemy, nawet wbrew wszelkim twardym realiom i ograniczeniom człowieka, który żąda, oraz możliwościom osoby, która te żądania ma spełnić”. Myśl ta pasuje do szkoły, jak ulał. Wszyscy nauczyciele zostali ostatnimi czasy przeszkoleni w tym, jak wmawiać rodzicom i uczniom, że u nas to na pewno wszystkie ich oczekiwania zostaną spełnione. A przecież warunki pracy w szkole są często takie, że gołym okiem widać, iż tu nauka do głowy nie ma prawa wchodzić. O ułomnościach nauczycieli, w tym moich własnych, o niskich zarobkach, przepełnionych klasach itd. nie ma sensu się rozpisywać. A jednak wbrew twardym realiom każdy rodzic czy uczeń żąda cudów, a my nauczyciele mówimy, że ma rację i jego oczekiwania zostaną w stu procentach spełnione.
Wzorem postawy robienia ludzi w balona jest zachowanie pracowników hipermarketu. Wiadomo, że te olbrzymie sklepy borykają się z brakiem personelu. Klientów przybywa, bo ludzie chcą na okrągło coś kupować, a pracowników raczej ubywa. Mimo to dyrekcja hipermarketu obiecuje w punkcie obsługi klienta, że każdy może wpisać tu dowolną uwagę i – jeśli poda adres – dyrekcja mu niechybnie odpowie także na piśmie. Z powodu przekory sprawdziłem, że te obietnice to zwykła bzdura. Nikt nigdy nie odpowiada na uwagi klientów. W Carrefourze w Łodzi nawet poprosiłem o skserowanie mojego listu i przybicie stosownej pieczątki z adnotacją, że pismo wpłynęło. I co? Miałem czekać tydzień, a tu pół roku minęło i nic. A tak pięknie się pani do mnie uśmiechała, tak zarzekała, że na pewno moje życzenie zostanie spełnione i dostanę odpowiedź. Ani życzenie nie zostało spełnione, ani przeprosin czy podziękowań nie otrzymałem.
A jednak w pełni rozumiem strategię hipermarketów, ponieważ w ten sam sposób traktuje się w szkołach uczniów i rodziców. Obiecujemy gruszki na wierzbie, mimo że drzewo polskiej edukacji gwałtownie usycha i już żadnych owoców nie wydaje. Ale rodzice lubią usłyszeć, że w tej szkole ich dziecko otrzyma tak wspaniałe przygotowanie, że mogłoby i w Harvardzie studiować. Cóż z tego, że później okaże się, iż niejeden absolwent będzie miał problemy w podyplomowej szkółce w Wiśniowej Górze i to w trybie zaocznym albo korespondencyjnym?
Dlaczego w takim razie nie powiedzieć wszystkim prawdy? Dlaczego nie powiedzieć, że skoro nauczycielowi dano tyle godzin, ile przysługuje poziomowi podstawowemu, to uczniowie będą mieć problemy z poziomem rozszerzonym? (cała moja III d, oprócz 4 osób, planuje zdawać maturę rozszerzoną, a przecież od trzech lat realizuję poziom podstawowy, bo takie są moje obowiązki). Dlaczego nie grać z uczniami i ich rodzicami w otwarte karty? Dlaczego nie powiedzieć, że dostaną tyle, na ile pozwolą warunki szkoły i dokładnie tyle, ile nauczyciel ma zapisane w obowiązkach? Dlaczego nie uświadomić wielu rodziców, że ich dzieci talentem Einsteina nie przewyższają?
Aż się boję pomyśleć, co by było, gdybyśmy ludziom mówili prawdę.
Komentarze
In vino veritas…
magda pisze:
2007-01-31 o godz. 13:31
In vino veritas
a w wodzie prawda
Znaczy miało być :w wodzie miłosierdzie
Rozumiem Pana rozterki, sam doświadczam podobnych, a od lat kilku ogarnia mnie zniechęcenie. Zawsze czułem niedosyt, że mogłem uczniów nauczyć więcej, ale obecna (po reformie) niemoc ogarniająca nauczanych i uczących jest porażająca. Może nadmiar szumu informacyjnego docierającego zewsząd stępia młode umysły? Może jednak wiedza przekazywana w szkole nie już przydatna w obecnej informacyjnej i multimedialnej rzeczywistości, a młodzi postępują na wyraz racjonalnie, nie ucząc się?
Dostosowując się do nowej mody na tym blogu:
Quod scripsi, scripsi.
Otwarte przyznanie się, że jest źle doprowadziłoby tylko do zniechęcenia ze strony uczniów. Z jednej strony trzeba stosować opisaną przez Pana strategię, ponieważ pozytywne podejście spojrzenie na problem zawsze przynosi pozytywne skutki, a z drugiej podejmować działania, mająca na celu poprawę sytuacji.