Koniec roku języka

Wczoraj w moim liceum zakończyła się dwudniowa sesja polonistyczna. Uczciliśmy odchodzący 2006 – Rok Języka Polskiego. Uczestniczyłem w spotkaniach, mając gorączkę powyżej 38 stopni, więc czasem nie wiedziałem, czy nogi się pode mną uginają z powodu choroby, czy też z powodu informacji, jakie prezentowali mówcy. A ziemia usuwała mi się spod nóg wielokrotnie.

Najbardziej wstrząsnął mną Michał Jagiełło z „Gazety Wyborczej”, wygłaszając wykład o języku prasy. Nie wiedziałem, że wejście „Faktu” na polski rynek wymusiło na dziennikarzach różnych periodyków, nie tylko „Wyborczej”, zmianę języka wypowiedzi na niesłychanie prosty. Dzięki trywialnej prostocie można czytać prasę, jednocześnie jej nie czytając. Wystarczy przelecieć oczami po tytułach i wszystko jest jasne. Dlatego tytuły tekstów w wielu gazetach przestały być ironiczne, zabawne, skłaniające do myślenia, a stały się wręcz prostackie – są po prostu tekstem w pigułce. Być może zniekształcam to, co mówił nasz gość (miałem gorączkę), ale zasugerował nam, że dzisiejsza prasa to językowe popłuczyny. Współczesny czytelnik jest leniwy, nie znosi wymagań, a jego oczekiwania są dla dziennikarzy rozkazem. Uczniowie zadali Michałowi Jagielle sporo pytań, pobudzając go do opowiadania anegdot.

Wpadł na naszą sesję także prof. Jerzy Jarniewicz, anglista z Uniwersytetu Łódzkiego i w ogóle sławny człowiek – pisarz, tłumacz, krytyk literacki. Ponieważ jest absolwentem Dwa Jeden, doznał, jak sam stwierdził, „metafizycznego przeżycia”, patrząc na mury swojego liceum. Powiedział, że nie był u nas wiele lat, ale coś mi się wydaje, że kilka lat temu gościliśmy go na spotkaniu redaktorów „Tygla Kultury” z naszymi uczniami (dodam, że redakcja tego miesięcznika dała nam karton książek i numerów „Tygla” na nagrody dla uczestników sesji). Jarniewicz opowiadał o dylematach tłumacza i zachęcał do czytania obcojęzycznych książek w kilku polskich wersjach, o ile dane dzieło ma więcej niż jedno tłumaczenie. Trochę profesor oszołomił młodzież, dlatego zapomnieli języka w gębie i nie zadali ani jednego pytania.

Nie wiem, co w środę mówili uczniowie, ponieważ musiałem wyjść po leki i zbić nimi rosnącą gorączkę. Dzisiaj się dowiem. Przepraszam uczniów za opuszczenie ich prezentacji.

Pewnie koleżanka polonistka zdenerwowała się na mnie, widząc, że znikam ok. 14.00. Na zaproszeniu wołami jest bowiem napisane, że sesję organizują poloniści. Tymczasem wyszło jak zwykle. Wszystkie obowiązki spadły na panią prof. Jadwigę Kolanek, a pozostali koledzy wykpili się drobnostkami. Jedna polonistka na zwolnieniu, ja w gorączce, kolega – zmilczę, co zrobił kolega. Miało być zespołowo, a wyszło jak zwykle – cała sesja wylądowała na barkach jednej osoby. Całe szczęście, że koleżanka ma duże doświadczenie i radzi sobie świetnie nawet wtedy, gdy inni prawie jej nie pomagają. Dziękuję, pani profesor.