Lęk o życie ucznia

Od pewnego czasu towarzyszy mi lęk, że mój uczeń może w jakiś sposób stracić życie. Kiedy zaczynałem pracę, przełożony radził, aby za często i za szybko nie wtrącać się w spory uczniów. „Co z tego, że się trochę poprztykają” – mawiał. Starsi koledzy radzili podobnie: „Nic się nie stanie, jak się jeden z drugim zderzy”. Przez lata działała stara nauczycielska zasada: „Mało widzieć”. Teraz jestem świadkiem, jak ta zasada przestaje działać, a dawne wyśmienite rady niewiele są warte. „Musi pan” słyszę dzisiaj od przełożonego-reagować natychmiast i to nawet w najdrobniejszej sprawie, bo inaczej nieszczęście gotowe?.
Nie trzeba mnie przekonywać, że spory między młodymi ludźmi mogą zakończyć się czyjąś śmiercią. Czy dawniej też tak bywało, nie wiem. Wiem jedno: dzisiaj ktoś musi być winien tej śmierci; i nie chodzi tu o samego sprawcę, winna musi być także szkoła i nauczyciele. Społeczeństwo oczekuje, że będzie wielu winnych i że wszyscy zostaną wskazani oraz przykładnie ukarani. Dlatego śmierć w murach szkoły albo w jej okolicy oznacza tropienie tych, którzy mogli zapobiec, ale tego nie uczynili. Gdzie był w tym czasie nauczyciel dyżurujący? Nikt nie dyżurował? A dlaczego? Przecież początek roku szkolnego to normalny dzień pracy, a dyżur należy do obowiązków nauczyciela. Nie wyznaczono dyżurów – znaczy, że winny jest dyrektor. Nie sprawdzono, czy nauczyciele są na dyżurach ? znowu wina leży po stronie dyrekcji. Mój lęk o życie ucznia to nic w porównaniu z tym, w jakim strachu żyje dyrektor szkoły.
Co drugi nauczyciel nie jeździ na wycieczki z obawy o życie swych podopiecznych, ponieważ poza szkołą to dopiero jest niebezpiecznie. Mnie zdarza się jeździć. Zanim jednak wyjadę, godzinami tłumaczę, że nie należy brać ze sobą szalików klubowych. Niestety, zawsze ktoś weźmie, niepostrzeżenie założy i potem ja muszę się użerać, a nawet szamotać z miejscowymi kibicami, którzy chcą mojej grupie dać solidną nauczkę. Przed wyjazdem na wycieczkę proszę, aby nikt nie brał żadnych niebezpiecznych narzędzi. Gadam tak, a potem rekwiruję motylki, sprężynowce. „A po co ci to” – pytam 16-latka. „Na wszelki wypadek” – odpowiada. Żaden nauczyciel nie chce, aby ten wypadek się zdarzył. Ale dzieciaki prowokują wypadki, nosząc ze sobą coś, co przynajmniej przypomina broń.
Jeden z moich uczniów przyniósł na lekcję (a propos Zbrodni i kary Dostojewskiego) siekierę, aby wyjaśnić, że zabicie kogoś takim narzędziem to coś naprawdę ekstra. Wszystkim zaparło dech w piersiach. Inny mój uczeń chodził po ulicy dla szpanu owinięty pasem z prawdziwymi nabojami, aż go policja przyuważyła i zabrała na posterunek. Na randkę najlepiej wziąć kwiaty i nóż. Jak dziewczyna nie weźmie jednego, dostanie drugie. Jakie to romantyczne, prawda? Nikt nie czyta lektur, chyba że mowa jest w nich o zabijaniu. Z Pana Tadeusza do strawienia są tylko opisy broni szlacheckiej, a z Cierpień młodego Wertera list poświęcony pistoletom. Zadałem rok temu uczniom pytanie: „Dlaczego młodzi zabijają. Co można na to poradzić?” Jedna z dziewczyn napisała: „Wszyscy ludzie zabijają, nie tylko młodzi. Wydaje mi się, że starsi dużo częściej – dla pieniędzy i kariery. Młody człowiek, jak już kogoś zabija, to musi mieć ważny powód”.
Proszę mi wskazać program wychowawczy, przy pomocy którego można być coś na to poradzić. Inaczej wszyscy będziemy odpowiedzialni za takie poglądy i za wynikające z nich nieszczęścia.