Syndrom akademicki a nowa matura
Syndrom akademicki to zaburzenie występujące u ludzi nauki, którzy wyobrażają sobie, że nie muszą przygotowywać się do podjętych zadań, bowiem i tak wszystko najlepiej wiedzą. Na syndrom ten musieli zapaść uczestnicy dyskusji o przyszłości matury, jaką zorganizowało MEN w pierwszym dniu egzaminu maturalnego. Dzisiaj większość serwisów obiegła wiadomość, że matura ustna z języka polskiego może być w formie pracy grupowej. Jak doszło do powstania tak nonsensownego pomysłu?
Zaproszeni goście, wśród nich był między innymi sławny prof. J. Bralczyk, nie poczuwali się do obowiązku, aby przygotować się do dyskusji o przyszłości matury. Bo niby po co, skoro każdy z dyskutantów jest mądry i wybitny. W efekcie ludzie przyszli na spotkanie z niczym i musieli na miejscu coś zaimprowizować, bo przecież media czekały na jakieś konkrety. Usiedli i przy kawie zaczęli podrzucać pomysły. Ponieważ nie wypadało milczeć, goście gadali, co im ślina na język przyniosła. I tak powstał pomysł, aby maturę ustną z języka polskiego zdawać w formie pracy zbiorowej. Co z tego, że to głupstwo? Przecież nawet żaden z uczestników spotkania na początku nie traktował tej propozycji poważnie. I byliby się goście rozeszli do domów, niczego nie wymyśliwszy, ale ci wstrętni dziennikarze zadawali pytania, co szanowni eksperci wymyślili. Więc na odczepnego prof. Bralczyk rzucił, że matura będzie zdawana metodą pracy grupowej. A potem dowiedziała się o tym pomyśle cała Polska i teraz trudno się będzie z niego wycofać. Już nawet sami uczestnicy spotkania w MEN zaczynają wierzyć, że w bzdurach, jakie wygadywali, jest wielki sens. Skoro te bzdury firmują znane nazwiska, czyli ich sławne osoby, to nie mogą to być bzdury.
Nieraz uczestniczyłem w dyskusjach na ważne tematy, których uczestnicy byli totalnie nieprzygotowani do rozmowy. Przykro było słuchać, jakie bzdury wygadywali akademicy, ale nikt im nie przerywał, bo to bardzo ważne persony. A przecież gdyby coś takiego zdarzyło się w każdym innym gronie osób, że na umówione spotkanie wysokiego szczebla ludzie przychodzą nieprzygotowani, to natychmiast rozpędzono by całe towarzystwo na cztery wiatry.
Niestety, tak właśnie reformuje się oświatę w Polsce. Zaprasza się akademicki establishment, który nie ma bladego pojęcia o sytuacji w szkolnictwie, i prosi go się, aby łaskawie wymyślił reformę oświaty. I akademicy wymyślają: bez przygotowania, bez badań i działań, bez konsultacji z nauczycielami, uczniami i ich rodzicami, wymyślają na zasadzie czary mary pstryk i nowa koncepcja matury gotowa. A potem nauczyciele i uczniowie muszą się męczyć.
Komentarze
A co zrobić, gdy rozmowy z dziennikarzem nieprzygotowana jest sama pani minister? Wczoraj rano w 1 programie radia słuchałam bełkotu (bo inaczej tego nazwać się nie da)pani minister. Jej tłumaczenie (a jest matematyczką!), dlaczego źle zrobiono, organizując próbną maturę z matematyki w Poznaniu (wypadła fatalnie), było szczytem kretynizmu. Najważniejsze jest dobre samopoczucie pani minister, jeśli chodzi o przyszłą, źle przygotowaną, maturę z matematyki.
I w podobny sposób od lat reformuje się naszą oświatę. Jak sobie tak pomyślę, to całe moje 18 lat pracy przypada na nieustanne reformowanie szkoły.
A JA MAM PYTANIE KIEDY BEDZIE KLUCZ Z ODPOWIEDZIAMI DO J. POLSKIEGO??TAKI Z CKE??ILE TRZEBA CZEKAC PO EGZAMINIE ŻEBY GO POKAZALI??
Drogi Panie! Trochę pokory. Kto ma tworzyć zestawy egzaminacyjne i nadawać kierunek maturze jak nie pracownicy naukowi??!!
Takie poglądy prowadzą potem do absurdalnej tezy, że uczeń potrafi zrobić coś czego nie zrobi docent fizyki (tutaj chodziło o zadanie z fizyki). Tzn. albo ktoś tu zwariował albo arkusz jest źle ułożony.
To raczej szkoły powinny się dostosowywać do wiedzy akademickiej a nie odwrotnie. W przeciwieństwie nauka zostanie postawiona na głowie.
Jak jeden czy drugi nauczyciel jest taki mądry że chce poprawiać profesorów to bardzo jestem ciekaw czemu nie zrobił doktoratu, habilitacji, wtedy mógłby się mądrzyć ile wlezie. Ale taki nauczyciel nie może przełknąć że są ludzie którzy stoją wyżej niż dyrektor jego wspaniałej szkółki. Że są ludzie którzy dali spory wkład do nauki jakiego on nigdy nie będzie miał szans dać….
O PAni MAdo, to już znacznie wcześniej, znacznie wcześniej, nawet nie Kuberski był pierwszym znanym poprawiaczem. Kłopot polega na tym, że obrzydły nam wzory własne. Wspomniany Kuberski wzorował się na ZSRR i chciał 10 latki, wprowadział Zbiorcze Szkoły Gminne (a wydawało się, że gimnazja z ich wyrównywaniem szans to taka nowość), no i zasadę , że uczeń z knotem pojedyńczym jednak zdaje. Później po klęsce reformy (brak kasy), podjęto nastepną, żeby system jakoś zachować, później jeszcze jakieś zmiany i oto nadeszła wolność. No i zrobiliśmy reformę, aj jak boli. Pomieszaliśmy przodujący przykład ZSRR z anglosasko-frankońskim, w dowolnych zresztą proporcjach. I teraz nikt nie wie co z owym pasztetem począć. Pytanie teraz trzeba postawić takie; czy resztkę sił i dobrej woli bronić systemu, czy może pchnąć go niech się skompromituje totalnie, może coś da się na gruzach zbudować? Na bogów coś trzeba zrobić, bo dochodzi do tego , że mgr wyprodukowany w jakiści akdemij czy innym przybytku, reprezentuje niższy poziom niż w l. 80 abiturient mniej renomowanych techników (np rolniczego telewizyjnego). I to był cel? No, ale ajkie statystyki, jaki skok w ilościach wykształconych „wysoko”!!! Lękaj się świecie fali młodych „dobrze” wyuczonych Polaków!
może nowa matura jest w porządku? może to licealny program nauczania języka polskiego powinien się zmienić – zamiast tłuc literaturę i niejako „przy okazji” nauczyć pisania podań, dyskusji, wypowiedzi, to może te ww. powinny być w centrum? obrona przed sofizmatami, atakami ad personam, asertywność, analiza i synteza (chodzi mi akurat o dwa typy myślenia, gdzie ludzie z różnych „obozów” bez sporego treningu się nie zrozumieją, tylko zdenerwują). może jeszcze aktywne słuchanie, też w warunkach stresu. może też techniki szybkiego czytania. no gdzie to wszystko jest na języku polskim? środek ciężkości wypada na charakterystyce Izabeli Łęckiej, za przeproszeniem, a nie praktycznych umiejętnościach, których potem tak brakuje w życiu.
Juzus, Marcjusz – polecam Waszej uwadze bon mot Bismarcka:
„Hundert Professoren und das Vaterland ist verloren”
http://www.esse-est-percipi.com
Trudno nie zgodzić się z autorem – od początku reforma tak właśnie wygląda: „mądre głowy” coś wymyślą i postanawiają wprowadzić w życie. Oczywiście bez pytania ludzi związanych z oświatą – bo i co oni mogą wiedzieć… No i wychodzi, co wychodzi.
Do Marcjusza:
wydaje mi się, że tu raczej nie używa się argumentum ad hominem?
Autor ma całkowitą rację – zaproszono niekompetentnych i nieprzygotowanych do dyskusji na w/w temat pracowników wyższych uczelni. Celowo nie używam słowa uczonych, bo takich w Polsce jest bardzo niewielu. Ich cechą jest to, że nie zabierają głosu na tematy, o których wiedzą niewiele, bo wiedzą jak łatwo się wtedy zbłaźnić.
Wykształcenie podstawowe i średnie to dziedzina samych nauczycieli z tych szkół i pracowników uczelni, którzy zajmują się nauczaniem na tym poziomie. Proszę mi wierzyć – znajdzie Pan wśród nauczycieli inteligentnych pasjonatów. Ale i na uczelniach – na Jagiellońskim na przykład, znajdzie Pan matematyków, fizyków i polonistów, którzy mają odwagę uczyć także w liceach. Jednak zazwyczaj Pan Profesor, Doktor Habilitowany, Magister, Inżynier Telewizjusz Bęcwalski wie o nauczaniu w liceum tyle, co sprzątaczka myjąca ubikacje w szkole. Zwykle uważa, że nauczyciele są w szkole głupi, a uczniowie jeszcze bardziej. Tylko on jest mądry. Ale może też być ekspertem. Stosując jednak biblijne „po owocach ich poznacie”, w gremium zwołanym przez Panią Hall nie było ani jednego eksperta. Niestety.
Ale jaki pan taki kram – sądzę, że Pani minister Hall jest odpowiednikiem Pani Fotygi w PO.
Faktycznie trudni sienie zgodzić z autorem. Obecna prezentacja maturalna już jest beznadziejna (za treść merytoryczną pracy można dostać 3 punkty, a za resztę 17). A praca w grupach? To nawet nie brzmi śmiesznie. Ale proszę sienie martwić – nie wprowadzą tego.
I faktycznie – profesor polonistyki wcale nie musi być dobrym nauczycielem. Bo i dlaczego? Jeszcze co innego profesor pedagogiki, ale o tych jakoś mniej się słyszy.
Na temat pomysłów ignorantów reformujących oświatę powiedziano już wiele na tym i innych forach. A że ignoranci mają tytuły naukowe? Cóż, pracę poznajemy po efektach a nie po tytułach pomysłodawców. Niestety w dziedzinie reformowania edukacji jakoś trudno znaleźć korelację pomiędzy tytułami jej autorów a pozytywnymi efektami reform. Jak wielokrotnie o tym pisałem, w Polsce nikt jeszcze nie odpowiedział na pytanie, kogo możemy uważać za eksperta od edukacji. Dlatego ekspertem jest każdy profesor i jego pomysłów, mądrych lub nie, się słucha, natomiast ignoruje się całkowicie magistrów-nauczycieli na codzień mających z dziećmi do czynienia. Jakie są tego efekty to każdy widzi.
Mam ponadto wrażenie że w reformowaniu oświaty bardziej liczy się tępy upór i przekonanie o własnej nieomylności niż racjonalne argumenty i dialog z zainteresowanymi stronami. Można przeboleć że MEN nie liczy się z nauczycielami, bo tak było zawsze, ale ostatnimi czasy okazuje się że jest głuche także na argumenty rodziców. Kogo więc się słucha? Ano, jak napisał Gospodarz, słucha się tekstów wypowiedzianych ot tak sobie podczas pogadanki utytułowanych głów.
Co do głosów mówiących że szkoły powinny się dostosować do wiedzy akademickiej to mógłbym się z tym zgodzić gdyby ten polski poziom akademicki reprezentował przynajmniej średnią europejską. Gdzie nasza nauka jest obecnie w porównaniu z resztą świata – kto nie wie to podaję adres strony do wglądu: http://www.arwu.org/rank2008/en2008.htm
Równanie do takiego poziomu to raczej staczanie się po równi pochyłej a nie żadna nobilitacja.
Do MArcjusza:
Literki przed nazwiskiem zobowiazuja. Juz sam fakt bycia akademikiem prawdziwemu medrcowi uswiadamia koniecznasc konsultacji z praktykami czyli szeregowymi nauczycielami lub ich przedstawicielami, dyrektorami szkol, bo coz moze zamkniety w twierdzy madrosci profesor wiedziec o realiach w liceum czy podstawowce. Gospodarz pisze zas o „medrcach”, ktorzy swoim nieprzygotowaniem do powaznej dyskusji podwazaja wage noszonych tytulow.
Inny kwiatek z tej lączki.Oto tekst (fragment )z dziennika „Polska:
>Trzeba zmienić formułę funkcjonowania polskiej szkoły.Odwoziłem niedawno na lekcje mojego 9-letniego syna,
on świetnie zna program „Szkoła bez przemocy”. Wie, że prowadzę edukacyjne badania. W samochodzie
tłumaczyłem przez telefon jednemu z dziennikarzy, że najmłodsze pokolenie nie potrafi działać na rzecz
innych, nie potrafi współpracować z innymi. Syn opowiedział mi wtedy, że w jego szkole na rozmaitych
przedmiotach jest coraz więcej zadań, które uczniowie rozwiązują wspólnie, zespołowo. Razem głowią się nad
rozwiązaniem jakiegoś problemu z dziedziny chemii czy matematyki.<
Czapiński niedawno twierdzil,że w polskich szkolach nie ma zajęć w grupach.Dobrze,że wystarczyl 9-letni syn
żeby akurat tę brednię zweryfikowal.Widać jednak,że do bardziej skomplikowanych problemów szkolnej
rzeczywistości [w końcu 9-latek, nawet bystry nie wszystko i nie o wszystkim wie;-)]przydalaby się
„ekspertowi” choćby jakaś żona, kochanka czy córka z 1 malżeństwa będąca nauczycielką.Bo inaczej to on jest
kompletnym ignorantem, a wypowiada się jakby pozjadal wszystkie rozumy!!!;-)
Bralczyk pewnie czytal ten wywiad z Czapińskim w „Polityce” i postanowil być na czasie;-)))))
Do Marcjusza
Dziś doktorat czy habilitację robi się( a i pracuje dalej naukowo) z bardzo wąskiego wycinka wiedzy.Nawet prof.polonistyki zajmujący się np.Mlodą Polską może(szególnie lata od studiów) być kompletnym dyletantem w kwestiach baroku, nie mówiąc już o językoznawczej części polonistyki.Tymczasem panowie naukowcy mieli się wypowiadać w kwestiach odleglych od swoich dziedzin, w kwestiach, w których nie mają praktycznych(!) doświadczeń(oświata to wszak praktyka!!!), a ich wiedza teoretyczna niczym się nie różni od wiedzy byle licencjata…;-)
No ta zasada przyświeca chyba obecnemu rządowi – bo tam jest tylko 1 profesor i widać jak administracja Tuska (PO – znaczy Pełniący Obowiązki) przędzie. A co do min. Fotygi to się nie zgadzam – to kompetentna choć niemedialna kobieta i podziwiam ją że potrafiła egzystować w atmosferze tak obrzydliwej brudnej medialnej nagonki – Hallowa się do niej nie umywa.
Jezu chyba się pomysliłem w dacie urodzenia, zamiast napisc 1989 napisałem 1998…czy uznają mi arkusz z wosu czy też nie??
„Syndrom (nauczycielski) to zaburzenie występujące (u nauczycielek i nauczycieli), którzy (na skutek ciągłego kontaktu zawodowego ze znacznie mniej od nich wiedzącymi uczniami) wyobrażają sobie, że nie muszą przygotowywać się do podjętych zadań, bowiem i tak wszystko najlepiej wiedzą.”
Do Marcjusz
W rządzie Tuska jest na pewno więcej profesorów niż jeden-tak z marszu min.nauki, min.środowiska, min.finansów.Byl jeszcze Ćwiąkalski…
Dużo wiecej jest profesorów v-ceministrów-choćby Marciniak w MEN…
Nie twierdzę,że to się przeklada na jakość pracy tego rządu-prostuję tylko „przeklamanie”;-)))
Hahaha min finansów profesorem? Spojrzyj w CV Rostowskiego. To magister! Sprzedawany nam pod szyldem profesora 😉
A „mędrcy” o których pisze Gospodarz to ludzie którzy często nie mają ani literek przed nazwiskiem ani ciekawych tematów do rozważań ale zwykłe inwektywy – vide: Lech Wałęsa. To jest „mędrzec”.
Nie twierdzę że wszyscy profesorowie są rozsądni. Popatrzmy na min. Kudrycką która ingeruje w niezależność naukową UJ. Nauce przeszkadza upartyjnienie profesorów. Ale to na szczęście probelm marginalny.
Na marginesie: to właśnie chyba prof. Marciniak był spiritus movens tego idiotycznego tłumaczenia że czego nie wykona docent PAN to zrobi uczeń. Może ministrem prof. Marciniak nie jest dobrym ale żartownisiem na pewno 🙂
Popieram gospodarza w całej rozciągłości, ale mam też uwagę osobistą. Czasem dla rozrywki rozwiązuję w wannie matury z różnych przedmiotów, te drukowane w Wyborczej. Dodam, że zdarzyło mi się parokrotnie nie trafić w osławiony klucz, mimo głębokiego namysłu – a jestem doktorem nauk humanistycznych. Poczułam się lekko nieswojo. Nie jestem polonistką, tylko historykiem sztuki, ale, o zgrozo, rozwiązywałam również maturę z historii sztuki. I też zdarzyło mi się nie zgadnąć, o co mogło chodzić. Dalej – mam syna 12 letniego, kótry zdawał jakiś czas temu egzamin po podstawówce. Próbny zdał 40/40. Polonistka z dumą powiedziała rodzicom na zebraniu, że przerobiła materiał już w lutym i rzeczywiście, mój syn bezbłędnie odróżnia epitety od metafor, słyszał o metonimii (!!), wyróznia jakieś rodzaje podmiotów w wierszu, ale od wrzesnia jego klasa przeczytała 3, slownie: trzy nowe lektury, w tym jedną w postaci fragmentów w podręczniku (Tego Obcego Jurgielewiczowej. To przestarzała książka, ale napisana nieźle).
Autor ma 100% racji. Akademicy z reguły nie mają pojęcia o metodyce i uwarunkowaniach nauczania szkolnego. Są to ludzie głęboko przekonani o własnej mądrości i o wyjątkowości swojej specjalności. Byłem raz na naradzie w sprawie niskiego poziomu nauczania matematyki w szkołach. Na tej naradzie nauczyciele szkolni wyraźnie przewyższali akademików poziomem intelektualnym, umiejętnością analizy sytuacji, a także dokonania syntezy i wyprowadzenia wniosków. Włączanie akademików w pisanie programów nauczania i podręczników szkolnych jest najczęściej szkodliwe. Dobrze może to zrobić tylko ktoś znający realia szkolne z własnej pracy „przy tablicy”. Żeby było jasne – mam komplet skrótów przed i za nazwiskiem, może z wyjatkiem członka PAN czy PAU. Jestem pełen uznania i szacunku dla dobrych nauczycieli szkolnych.
Do S-21
dziewięć lat to trzecia klasa podstawówki. Jak on (w jego szkole podstawowej) może rozwiązywać grupowo zadania z chemi, która jest dopiero w gimnazjum? To się nie trzyma kupy.
Przed kilku dniami dyksik (http://chetkowski.blog.polityka.pl/?p=461#comment-61179 ), a teraz Marcjusz rozpoczyna swoją wypowiedź od „Hahaha” i ozdabia ją stosownymi obrazeczkami. Nie jestem ponurakiem, ale uważam, że należałoby w końcu oddzielić żarty i różnego rodzaju „hihi” „haha” od rzeczowej i opartej na argumentach dyskusji. A takich dyskusji jak nie było, tak i nie ma.
Mogłoby się wydawać, że w Polsce nic nie jest sprawdzalne. Nie są sprawdzalni profesorowie wyższych uczelni, a tym samym i pozostali pracownicy naukowi; nie są sprawdzalni zatem i wykształceni przez nich nauczyciele pracujący nie tylko w szkołach podstawowych, ale i w liceach. W konsekwencji nie są sprawdzalnymi również uczniowie szkół podstawowych, gimnazjów oraz absolwenci liceów – a w konsekwencji studenci. I w ten sposób kółeczko się zamyka.
Warto byłoby też w końcu zauważyć, że nie wszystkie „nauki” są takimi samymi „naukami”. Czy na przykład pedagogika jest nauką, czy tylko zbiorem niesprawdzonych i niesprawdzalnych poglądów na temat wychowania i kształcenia dzieci i młodzieży? Czy historia jest zbiorem zweryfikowanych i logicznie powiązanych z sobą zdarzeń czy tylko beletrystyką historyczną wykorzystywaną przede wszystkim dla celów polityczno-propagandowych?
Nie poszukuję odpowiedzi na powyższe pytania, bo mimo wszystko są to tylko marginalia. Ale byłbym bardzo wdzięczny wszystkim nauczycielom, a szczególnie nauczycielom liceów, za przedstawienie – nie swoich poglądów i opinii – tylko DAJĄCYCH SIĘ ZWERYFIKOWAĆ FAKTÓW o jakości oceniania uczniów zarówno w ocenianiu zewnętrznym jak i w ocenianiu wewnątrzszkolnym. A jeżeli nie są w stanie tego zrobić, to przynajmniej powinni się zastanowić – dlaczego?
Do Ewa
Ja tylko cytuję autorytet medialny prof.dr hab.Janusza Czapińskiego za dziennikiem „Polska”;-)Możesz sobie sprawdzić na ich stronie w dziale Opinie.Za to co autorytet medialny mówi nie ponoszę odpowiedzialności;-)))
Jedne z rzeczywiście wartościowych wypowiedzi w tym temacie:
http://polskatimes.pl/magazyn/114312,jaka-szkola-taka-matura,id,t.html
Do Józef K.
Lackowski mówi to co dysponujący konfiturami chcą slyszeć(nie tylko w tym wywiadzie!)-no i te konfitury dostaje;-)))Sam wywiad to zbiór schematów i stereotypów powielanych od lat…;-)
Akademicki establishment to często osoby, które oglądały szkołę, gdy same do niej chodziły, nieznające prawa oświatowego, ignorujący rzeczywistość (uczelnie bardzo różnią się od innych instytucji), egoiści zainteresowani głównie sobą i swoimi interesami, realizujący w praktyce myśl Leca „Zawsze znajdą się jacyś Eskimosi, którzy dla Murzynów w Afryce opracują zasady zachowywania się podczas upałów”. Szczególnie jeśli za taki instruktaż dobrze zapłacą. Bywają zasługujący na swoje tytuły, niestety, ci akurat rzadko zapraszani są do doradczych i decyzyjnych gremiów). W profesorskim wydaniu słyszałam już takie głupoty, że nic mnie nie zadziwi. No cóż, prawdziwy problem to nie nierozgarnięte sprzątaczki (można szybko albo douczyć, albo zwolnić), tylko głupi profesorowie – nienaruszalni, bezkarni, często decydujący (np. poprzez ekspertyzy) o losach całych społeczności.