Studenci prowadzą lekcje
Studenci, którzy w tym roku prowadzą lekcje z moimi uczniami (grupa polonistów z Uniwersytetu Łódzkiego), są bardzo krytyczni wobec siebie. Nie zdarzyło się jeszcze, aby ktoś był zadowolony z tego, jak pracował. Dzisiaj jednak przekroczyli granicę samokrytycyzmu, dlatego zdecydowałem się zareagować (chwaliłem zaraz po lekcji, ale mi nie wierzyli).
Wszyscy narzekali, że nie potrafili zainteresować uczniów literaturą. Młodzież okazywała znużenie, zniecierpliwienie, nawet niechęć do prowadzących. Zamiast skrytykować uczniów i opieprzyć jak św. Michał diabła (mnie aż nosiło, żeby huknąć na klasę – bo stary belfer jestem), że nie raczyli przygotować się do lekcji, studenci brali winę na siebie. Młodzież nie pracuje, ponieważ nie widzi sensu w literaturze (pojedynczy uczniowie pracowali, ale większość okazywała lekceważenie). Martwi mnie samokrytycyzm studentów, martwi niechęć do przywołania klasy do porządku, ale podoba mi się postawa, że literaturą trzeba ucznia zainteresować. Tylko jak to zrobić?
Literatura, towar jak każdy inny. Nic więc dziwnego, że trzeba ją specjalnie podać. Rzucanie nagiej książki na uczniowską ławkę i oczekiwanie, że młody człowiek coś z tego literackiego mięsa wysmaży, to nieporozumienie. Niestety, współcześni uczniowie są przyzwyczajeni do spożywania gotowców, dlatego lektura musi już być wstępnie przez nauczyciela przesmażona, zawinięta w folię i przygotowana do dalszego użycia. Jedyne, czego pragnie większość uczniów, to polecenia, aby gotowy produkt włożyć do mikrofalówki i podgrzać do właściwej temperatury. Ponieważ studenci mają większe ambicje, czyli chcą, aby uczeń ze świeżego mięsa sam zrobił smaczne danie, ponoszą porażki. To przecież niemożliwe.
Surowe dzieło literackie to w obecnych czasach produkt elitarny, dla koneserów. Jest mi naprawdę miło, gdy widzę, że część moich uczniów wypożycza, czyta te surowe teksty i samodzielnie próbuje coś z nich przyrządzić. Jednak nie oszukuję się, wiem dobrze, że większość po to surowe mięso literackie nigdy nie sięga, bo dostałaby – za przeproszeniem – intelektualnej biegunki. Większość uczniów musi sięgać po produkt gotowy, tzw. bryk, a jedyne, co potrafi, to odgrzewać w mikrofalówce. Żołądek większości uczniów innej kuchni literackiej nie zna, tylko produkty z mikrofali.
Nie mam takich ambicji jak studenci, tzn. dopuszczam odgrzewanie gotowców, dlatego moi uczniowie nie cierpią na niestrawność, a ja nie oskarżam siebie, iż nie udało mi się klasy zainteresować świeżym mięsem Mickiewicza czy Słowackiego. Mój Boże, jak ja dawno nie widziałem na lekcji świeżonki! Dopiero jak przyszli studenci, to zobaczyłem mięso w czystej postaci. Czyż można się dziwić, że widok ten zemdlił większość uczniów i doprowadziło ich do wymiotów? Studenci polonistyki, kawał krwistego mięsa na stole naprawdę potrafi przerazić! Proponuję przygotowywać lekcje z użyciem gotowców i mikrofalówki, a klasa będzie szczęśliwa, zaś wy zadowoleni.
PS: Przepraszam tych uczniów, którzy czytają lektury, a nie bryki i opracowania – to nie o was.
Komentarze
I tak ma być. Nie trzeba udawać, że wszystkich można zainteresować literaturą. Niech to będzie tylko kilku uczniów. Z nimi trzeba pracować intensywnie, z pozostałych traktować lekko. I nie starać się żeby większość dorównała mniejszości, ale i nie ośmieszać. Niech mniejszość zacznie odczuwać, że tworzy elitę. A większość niech przygląda się powstawaniu elity. Niech w szkole kształtują się elity kulturalne, sportowe, naukowe, artystyczne. Trzeba je inspirować, wspomagać i promować. I nie przeszkadzać większości, nie gnębić jej, nie wciskać wiedzy na siłę uczniom słabszym lub niechętnym. Lepiej pokazywać im jakie są korzyści bycia w jakiejkolwiek elicie.
„intelektualna biegunka” – moja koleżanka od dawna używa sformułowania „sraczka umysłowa”, ale to o czymś lekko innym;)
A czy literatura która się montuje uczniom jest do nich adresowana.
Czy może zainteresować w tym wieku?
Czy Słowacki i Mickiewicz do szesnastolatków pisali, że o Orzeszkowej nie wspomnę.
Czy oni pisali do przyszłych pokoleń?
Dzisiejszy język polski w szkole może tylko do czytania zniechęcić na całe życie. Teraz czytam lektury szkolne i się nie dziwię, że Czarodziejska Góra nie budziła mojego zainteresowania jak miałem naście lat.
Moja polonistka była nawiedzoną kobietą i zawsze, gdy zadawała lekturę, reklamowała ją. To znaczy z wielkim uniesieniem opowiadała co możemy w niej znaleźć, jakie porusza problemy i co w niej jest najlepsze. Muszę powiedzieć, że jej reklamy skusiły mnie do sięgnięcia po kilka książek, po które nigdy bym się sięgnął.
Natomiast ja w przyszłym roku zawitam do szkoły jako student-praktykant. Ciekawe czy będę potrafił zainteresować uczniów. Mi będzie prościej, bo będę uczył o PIENIĄDZACH – czyli ekonomii. A może jestem naiwny?
manager.
Zgadzam się. I powtórzę się. Pozwolić uczniom i nauczycielom pracować metodą wyboru. Przykład: Pan Tadeusz. Wszyscy muszą przeczytać wybraną część. Kto chce całość. Kto nie chce, musi przygotować, na podstawie uzgodnionych z nauczycielem lektur, analizę epoki napoleońskiej, albo społeczeństwa polskiego na przełomie …, albo losów polaków na Litwie w okresie …, albo sytuacji społeczno politycznej na Litwie po 1989 roku, itp. O ilości zagadnień, sposobie sprawdzenia i oceniania zadecyduje nauczyciel.
Taka propozycja zastosowania zasad SZACUNKU I DIALOGU na j.polskim. Czy jako zdolny uczeń, czy jako tępy – czułbym się świetnie. A nauczyciel, jak by się czuł ?
Na marginesie: dlaczego ten przedmiot nazywa się j.polski ? Jaką ma nazwę w innych krajach ?
Panie Dariuszu,
kiedy ukazała się Pańska książka „Spuścić uczniów z łańcucha”, pomyślałam, no może wreszcie coś w polskiej edukacji ruszy; oto głos rozsądku z wnętrza tego molocha.
Chciałam Panu podziękować za udział w publicznej dyskusji nad szkołą, bo takich wypowiedzi nigdy za mało.
Zapraszam na mojego bloga o szkole w realiach warszawskich: http://www.tablica.bloog.pl/
pani Maria z warszawskiego gimnazjo-liceum
„Surowe dzieło literackie to w obecnych czasach produkt elitarny, dla koneserów”. To pokazuje skalę „sukcesu” reformy. W porządnym, a może elitarnym liceum tekst literacki jest mięsem surowym, zbyt trudnym do przyswojenia, rozumiem przecież, że nie z powodu nagłego spadku IQ pośród współczesnych uczniów liceum, tylko z tego powodu, że nikt do tej pory nie wdrożył ( bo nie śmiał, bo nie umiał,bo miał w nosie, bo musiałby działać wbrew systemowi) do pracy umysłowej, nie posiedli podstaw kultury umysłowej i jak widać trudno będzie w tych warunkach ją zdobyć. Napisano, pewnie z przesadą, ale coś w tym było, że my wszyscy z Mickiewicza. A ilu z posiadaczy matury dzisiejszej mody dołączy do tych „wszyscy”? 10%, 5%??? Ale – to nie jest ważne, ważne są parytety, monitorowanie, ewaluacja, a teraz zasadza się MEN na „MODUŁOWE NAUCZANIE” szczególnie w kształceniu zawodowym. I jak zwykle, nie zrobiono poważnych badań, nie ma pieniędzy na pomoce dydaktyczne, warsztaty i pilniki etc. To , że licealista czyta bryki, to jeszcze nic, ślusarza się będzie uczyć modułowo naturalnie zawodu – bez dostępu do pilnika, no chyba że mam da mu ten z własnej kosmetyczki. I będzie modułowo nauczane i „klawo Egon jak cholera, a być może nawet „gites ten teges” jak by to ujął mentor intelektualny MEN dr Ferdynand Kiepski.
ync pisze:
2010-03-08 o godz. 21:00
Nie jest prawdą, że nauczyciele są „szarą masą”. Prawdą jest natomiast, że praca w jednostce budżetowej nie stwarza okazji do współdecydowania. System taki narzuca gotowe rozwiązania ustalane przez urzędników państwowych i samorządowych. Nie ma się ani możliwości, ani przyzwolenia na ingerowanie w te narzucone rozwiązania. Społeczeństwo obywatelskie może tylko sprawić, że wybrani do Sejmu posłowie zaczną interesować się szkolnictwem w sposób zgodny z oczekiwaniami tego społeczeństwa, a to już inna bajka, bo na razie szkolnictwo jest sierotą po macoszemu traktowaną zarówno przez posłów, jak i obywateli.
Z nauczycielem praktycznie nic się nie ustala. Podaje się tylko do wiadomości i oczekuje realizacji. Jedyne co może zrobić, to w ramach prowadzonych lekcji robić coś więcej, ale nie oczekując za to nic w zamian, bo to bezcelowe. Większość nauczycieli po prostu dostosowuje się, bo po co walczyć z wiatrakami.
Na razie tak jest, a to, o czym ty piszesz, to mrzonki. Szkoły państwowe działają bez względu na wyniki. Ważniejszy jest nabór, a więc to, czy w szkole będą uczniowie oraz zapewnienie działalności w ramach zapewnionego przez samorząd budżetu – z tego się rozlicza dyrektora, a nie z tego czy system jest dobry i efektywny.
Urzędnicy mają związane ręce nie dlatego, że nauczyciele są szarą masą, a dlatego, że uchwalane w ministerstwie czy Sejmie przepisy są jakie są. Do tego dochodzą inni urzędnicy, którzy dowolnie te przepisy interpretują, zwykle zgodnie z wolą wójta czy starosty. Dlatego takie ważne jest jakiego wójta czy starostę społeczność lokalna wybierze.
Kwant.
W pełni zgadzam się z Tobą. Również z tym, że moje propozycje to mrzonki a ja mogę być nazwany idiotą. Cała historia cywilizacji jest przepełniona mrzonkami. Historia Polski też. A co by było gdyby nie było mrzonek i idiotów ?
Ile idei, wynalazków, reform i rewolucji, tych dobrych i tych złych, zaczynało się od mrzonek ?
Czy Pan, Szanowny Gospodarzu, pokazuje uczniom historię różnych mrzonek w przeszłości ?
Powtórzę: przypuszczam, że wynalazcą koła był jakiś idiota, nieprzystosowany, naiwniak odstający od szarej masy. Co o tym sądzicie ?
Panie Dariuszu,
dzisiejszy pana tekst czyta się jak reportaż z rzeźni! Nieszczęśni praktykanci pełnią w niej rolę oberrzeźników („Dopiero jak przyszli studenci, to zobaczyłem mięso w czystej postaci”.), „nagie” arcydzieła literatury występują w charakterze ociekających krwią ochłapów („nie udało mi się klasy zainteresować świeżym mięsem Mickiewicza czy Słowackiego. Mój Boże, jak ja dawno nie widziałem na lekcji świeżonki!”). Sięgnięcie po rzeźnicką poetykę to zapewne przejaw szczególnego rodzaju desperacji, na którą wrażliwy miłośnik literatury cierpi przewlekle, uparcie, wbrew przeciwnościom losu, głosząc credo: „Życie jest diabła warte/ poza Szopenem, Mozartem;/ Poza Słowackim i Mickiewiczem/ jest w ogóle niczem”.
Panie Psorze, głowa do góry! Przypomnę tu anegdotę, którą wygłosił prof. Jan Błoński, komentując powszechne narzekanie na czytelnictwo w Polsce: „W średniowieczu czytało trzy procent, dziś czyta cztery, a zatem postęp jest wyraźny”.
Mając w pamięci frazę z wiekopomnej pieśni: „Polonista to nie zawód, ale hobby”, serdecznie pozdrawiam!
grab
PS:
Krzepiąca jest myśl, że wegetarianie mają łagodne usposobienie i na ogół nie czepiają się ich choroby psychosomatyczne (zawał, wrzody i inne)…
2PS:
Szczerze podziwiam tych uczniów, którzy mają w pogardzie odsmażane kotlety, a których Pan z respektem w post scriptum przeprasza.
g.
ync pisze:
2010-03-11 o godz. 18:26
Nie przesadzaj !! Wołanie i apelowanie na forum internetowym na pewno nie skończy się wynalezieniem koła.
Aby być partnerem w dyskusji z władzami trzeba czegoś więcej. Liczyć na wsparcie społeczenstwa raczej nie możesz, bo chyba się już zorientowałeś, że ono uwielbia celebrytów, a nie jajogłowych. Partnerem dla władz mógłby być ZNP, ale nie jest. Związek mentalnościowo trwa w innej epoce i nad pracę intelektualną przedkłada morderczą obronę status quo, zwłaszcza dla swoich działaczy. Pozostaje założenie organizacji obywatelskiej. Powodzenia.
Mario z Warszawy,
Słowa uznania za ciekawy i ‚dobrze-się-czytający’ blog.
kwant.
Zgadzam się z Tobą. Z tym, że przesadzam, też. Moje myślenie jest takie: spotykam w mojej okolicy i na tym blogu ludzi myślących o oświacie podobnie, czasem nawet identycznie. A więc już tworzymy jakąś grupę, elitę. Nie tylko wiemy co nam się nie podoba, ale podobnie myślimy o tym jako powinno być. Wszyscy (?) jesteśmy zirytowani istniejącym stanem – to bardzo ważne, bo emocje są istotnym katalizatorem. W normalnym społeczeństwie już dawno skrzyknęlibyśmy się w jakąś organizację lokalną lub ogólnokrajową. Ale my jesteśmy spętani. Księgi by pisać o przyczynach, ale szkoda czasu. Jestem jednak pewien, że nadejdzie taki moment przekroczenia masy krytycznej i zmiany ruszą na zasadzie kuli śniegowej. Ciągle zastanawiam się co będzie tą pierwszą kulką.
Zauważ, że Polacy ożywają gdy jest jakaś akcja sprowokowana czynnikami zewnętrznymi. Potrzebny nam jest ktoś lub coś co nas wzbudzi. A to jakiś Owsiak lub Wałęsa, a to powódź wielka, itp. Może wyłoni się jakiś entuzjasta, który pociągnie za sobą kilkadziesiąt, kilkaset, … osób związanych z oświatą ?
Ciągle wracam też do pytania i proszę o odpowiedź serio, bez uników. Co stało by się gdyby na radzie pedagogicznej rzucić hasło: urządźmy naszą szkołę po swojemu. Czy potrafimy dogadać się i ułożyć program takiej szkoły ? Na początek tylko hipotetycznie. Jeśli nie, to nie mamy o czym gadać. Jeśli tak, to najpierw gadamy między sobą, a następnie idziemy z tym do władz. Twierdzę, że władza urzędnicza w Polsce jest bardzo miękka i warto z nią gadać i naciskać.
Ponownie proszę o krytyczną analizę, zwłaszcza ostatniej propozycji i zwłaszcza ze strony Gospodarza. Ale nie jednym czy dwoma zdaniami, bardzo proszę. Z góry dziękuję.
Świeżość mięsa literackiego w szkołach winna być zbadana przez sanepid. Może się okazać, że są inne przyczyny owej biegunki, niż nieprzystosowanie organizmów do ‚slow food’.
Pierwszy raz widzę polonistę akceptującego „bryki”. Moją nauczycielkę z liceum trafiał szlag, gdy ujrzała na ławce jakie opracowanie i z jakąś niezwykłą przenikliwością słuchała pracy ucznia na lekcji, starając się dostrzec najmniejszy „brykowy osad” w jego mowie. A była to szkoła raczej słaba. Mimo to do końca 3. klasy z literackich analfabetów (Podmiot liryczny? Kosmos.) udało jej się z nas zrobić niezłych maturzystów, w tym paru „rozszerzeńców”. System, w jakim się uczyliśmy wykluczał dyktowanie czegokolwiek. Klasa miała obowiązek sama analizować dzieła literackie, z asekuracją polonistki, wykonywać notatki i sporządzać z nich składne wpisy do zeszytu.