Korepetycje i kursy górą!
Dodatkowa godzina pracy nauczycieli miała zlikwidować korepetycje i kursy. A jeśli nie zlikwidować całkowicie, to przynajmniej poważnie je przetrzebić. Kto chciałby płacić za dodatkową naukę, jeśli we własnej szkole może otrzymać ją za darmo? Tymczasem nauczyciele siedzą w pustych salach, czekają na uczniów, a ci nie przychodzą na dodatkowe zajęcia, ponieważ nie mają na to czasu. Popołudnia spędzają na zajęciach płatnych – kursach bądź korepetycjach. Dlaczego tak się dzieje?
Czy powodem jest to, że dodatkowe lekcje z nauczycielami z własnej szkoły nic nie kosztują? Czy działa zasada, że jak coś jest za darmo, to musi być bez wartości? A jak coś drogo kosztuje, to znaczy, że jest na wysokim poziomie?
Zastanawiam się, czy dodatkowe zajęcia nie powinny być dla uczniów płatne. Tyle się ostatnio mówiło o bezprawnym pobieraniu opłat przez szkoły, że żaden dyrektor nie chce ryzykować – koła zainteresowań i inne zajęcia są więc dla uczniów bezpłatne.
W krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej” opublikowano tekst pt. „Dziewiętnasta godzina – klęska urodzaju”. Daje on do myślenia. Szkoły mają do zaoferowania w tym roku średnio po 1500 godzin (przy 40-osobowej radzie pedagogicznej). Za rok będą to trzy tysiące godzin (oprócz szkół ponadgimnazjalnych). Jak się okazuje, w większości zmarnowanych, ponieważ uczniowie wolą korepetycje i kursy.
Zanim narzucono mi obowiązek dodatkowej godziny, też prowadziłem darmowe zajęcia dla uczniów (koło filozoficzne, konsultacje przedmaturalne). Jednak nie zajmowałem się prowadzeniem list obecności, nie pisałem programów i nie prowadziłem dziennika (czasem symbolicznie coś rejestrowałem). Teraz natomiast głównie dokumentuję, że oferuję uczniom swój czas. Nic dziwnego, że dodatkowa godzina nazywa się w gwarze belferskiej karcianą, czyli taką, która ma być opisana na karcie, a jaka będzie w rzeczywistości, to już nie jest ważne.
Komentarze
Moja żona również nie cierpi na nadmiar uczniów na karcianych godzinach. Zastanawiałem się co było powodem ich wprowadzenia. Uzasadnienie jakoby miało to zapewnić darmowe korepetycje, jest trochę za naiwne. Myślę, że jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Dążeniem obecnych władz jest raczej zmuszanie nauczycieli do większej pracy za te same pieniądze. Dodatkowo jeszcze więcej biurokracji. Nauczyciel tym samym będzie coraz mniej chętny do poświęcania uwagi uczniom co będzie skutkować jeszcze niższym poziomem nauczania w szkołach publicznych. W konsekwencji rodzice chcący zapewnić dzieciom lepszą edukację będą woleli zapłacić szkołom prywatnym, które będą rozkwitały.
Tym samym pozbędą się, przynajmniej częściowo, ciężaru budżetowego jakim jest publiczne szkolnictwo.
Taka moja teoria spiskowa ;).
Wracając jednak to karcianych godzin.
Kiedyś w pewnym Ośrodku Metodycznym krążył taki dowcip (dotyczyło Handkego)
– Jakie jest najbrzydsze słowo na „H”?
– Handke.
Dzisiaj ta zagadka również pasuje :).
Pozdrawiam
Na szczęście mam chętne. Udało mi się uzbierać grupkę (skromną, bo skromną) dziewczynek (ani jeden chłopak… rzecz powinna dawać do myślenia). Część zajęć w duchu artystycznym, reszta typowo przedmiotowa- z tym że teraz nieograniczona programem, podręcznikiem i ilością osób mogę je przygotować tak, jak rzeczywiście chcę.
Na początku roku wszyscy uczniowie zostali poinformowani, że takie zajęcia będą miały miejsce, szczególnie polecam je uczniom będącym z nauką na bakier, gdyż będą mieli okazję bezstresowego, przyjemnego zetknięcia się z przedmiotem, dobrej zabawy, lepszych ocen.
Efekt:
już teraz na 100% wiem, że co najmniej dwójka słabych uczniów, których rodziny nie mają nadmiaru pieniędzy chodzą na korepetycje… Pomijam już fakt, że kłopoty z nauką związane są z tym, że rodzice należą do typu „bo ja go nie kontroluję”, nie starają się zaplanować dzieciom wolnego czasu i generalnie żyją pod pantoflem własnej progenitury, i że te dzieci byłyby w stanie samodzielnie opanować materiał. Ale jest możliwość darmowych zajęć, na których uczniowie mogliby doskonalić swoje umiejętności- i co?
Zdolni uczniowie? Szczerze powiedziawszy, to się nie dziwię w takim wypadku rodzice wolą zajęcia płatne. Ich oferta jest po prostu o wiele bardziej atrakcyjniejsza. W mojej szkole szczytem rozbestwienia jest ksero, komputer, programy, należy przynieść samemu, pomoce dydaktyczne tylko samodzielnie wykonane, tak więc nie oszukujmy się- jeżeli kogoś stać na rozwijanie talentu dziecka, niech go skieruje tam, gdzie są jak najlepsze warunki.
Inaczej postrzegam kwestię uczniów mających problemy, gdyż często (aczkolwiek to nie zasada!) pochodzą z rodzin niezamożnych i powinno im zależeć na zajęciach bezpłatnych. A może po prostu wierzymy, że to co droższe jest lepsze? Trudno udzielić odpowiedzi. (Tak na marginesie, w mojej szkole obowiązują również konsultacje, na których i tak słabych się nie spotka, co najwyżej osoby zdające sprawdziany, gdy były nieobecne).
Jeżeli ta godzina ma mieć sens, to uczniowie powinni być do niej zobligowani. Szczególnie ci słabi. Proszę bardzo, mamy ofertę zajęć 50 nauczycieli, niech dzieciak wybierze przynajmniej jedno. Nie wiem jak w innych szkołach rzecz się przedstawia, ale moi słabeusze nie mają zapełnionego grafika zajęć popołudniowych, głównie a. siedzą na kompie, b. siedzą na placu, tak więc czasu do zagospodarowania jest sporo. Odgórnie powinno podzielić zajęcia na wyrównawcze, przygotowujące do konkursów, hobbystyczne czy co dusza zapragnie, nauczyciele wybierają jeden typ zajęć i już.
I po ostatnie. Proszę nie myśleć, że staram się „migać” od pracy i po odbębnieniu 18 godzin zabieram torebeczkę i pędzę do kosmetyczki. Lubię ten zawód, wściekam się często, psioczę- ale nie wyobrażam sobie innej pracy. Lubię pracować z tymi moimi diabełkami. Ta godzina mi nie przeszkadza, w końcu mam pracować 40 godzin, jednym z moich obowiązków jest przygotowanie dzieciaków do konkursów itp. itd. (wystarczy doczytać Kartę) i nie potrzebuję nakazu ministra, abym musiała z dzieciakami pracować. Naprawdę do furii doprowadza mnie to, że prawie cały wrzesień przesiedziałam tworząc dokumentację, która trafi do segregatorów, które to z kolei będą się pokrywać kurzem przez cały rok, a następnie pójdą na przemiał. I że jeszcze się jej natworzy (różnego rodzaju badania, ankiety, raporty, sprawozdania…). Zdecydowanie ten aspekt mojej pracy powoduje u mnie drganie powieki.
A u mnie wielkiej zmiany w rozkładzie dnia nie będzie. O jedną godzinę mniej będę pracował niż w innych latach (wyjdzie i tak więcej niż planowo). Poświęcę ją na odreagowanie złości za traktowanie jak durnia, który nie wie jak wykorzystać należny czas pracy.
Władza lubi mieć poczucie, że jak ograniczy swobodę kolejnym kagańcem to nie zostanie ugryziona z szacunku. Pierdu, pierdu.
Hm, trudno wyjaśnić ten fenomen. Może to być także fakt, że jeśli nauczyciel nie nauczył na lekcji, to i na dodatkowej godzinie nie pomoże, może to być też dlatego, że jak nauczyciel jest niemiły w stosunku do uczniów, jest bardziej egzaminatorem i egzekutorem, to uczniowie wolą go unikać. Korepetytor jest przyjacielski z zasady. Jak jest naprawdę, trzeba zrobić ankietę i zapytać uczniów i rodziców.
P.S. Zgadzam się z przedmówczynią, że zajęcia dla uczniów słabszych powinny być kompulsywne, chyba że rodzic wyraźnie sobie tego nie życzy. I dla uczniów dysfunkcyjnych.
A ja nadgorliwych o kieruję do Hallowej ,wymyśliła, niech napiera.
A ja właśnie dowiedziałam się,że szkoła nie zaoferuje dziecku w tym roku kółka fizycznego, bo większość godzin zostałą przyznana klasom bilologiczno -chemicznej i chemiczno-fizycznej, sztandarowym kierunkom tejże placówki. Niestety, dziecko ma nieszczęscie chodzić do klasy mat.-fiz i dla niego nie ma dodatkowych zajęć bezpłatnych. Dlaczego tak się dzieje? Odpowiedź ze strony dyrekcji jest prosta – bo tak jest. Jak chcemy mieć kółko, to możemy sobie za nie zapłacić – 80 zł za godzinę.
Pewnie zapłacimy, bo dzieci uwielbiają fizykę, dzięki wspaniałej, nieszablonowej i bardzo zaangażowanej nauczycielce.
Tyle tylko,że już płacimy 180 zł na fundację szkoły i z tych pieniędzy opłacana jest pani robiąca kanapki(!) a nie może być opłacana lekcja fizyki.
Obawiam się, że w większości przypadków problem tkwi w jakości tej dodatkowej godziny. Jak już ktoś wyżej napisał, skoro nauczyciel nie potrafi nauczyć w ciągu pewnej liczby godzin w tygodniu, to ta dodatkowa godzina pewnie niewiele zmieni. Do tego często traktowanie uczniów na lekcjach też pozostawia wiele do życzenia…
Druga rzecz to pewnie brak chociaż odrobiny marketingu ze strony nauczycieli. Może gdyby te zajęcia odpowiednio zareklamować, zachęcić dzieci do udziału? To już nie te czasy, kiedy się dzieci linijką po łapach lało.
Dodatkowa godzina ? A kto z rodziców ( i dzieci ) o niej słyszał?
Gdybym nie przeczytała tego artykułu nigdy bym się o niej nie dowiedziała. Na zebraniach klasowych ani na zebraniach rady rodziców nikt nawet nie pisnął słówkiem o dodatkowych godzinach ,ani o kółkach zainteresowań.
Po pięcioletnich doświadczeniach jako matki dziecka w szkole państwowej stwierdzam , że szkoła to koszmar dla dzieci i rodziców. A gdy czytam powyższe wpisy widzę ,że również dla nauczycieli i dyrekcji.
Jako społeczeństwo możemy sobie pogratulować !
Płacę za godzinę korepetycji 50zł z matematyki bo nauczycielka, która uczy przez dwa lata nie potrafiła wytłumaczyć i wyegzekwować podstaw po co mi trzeci rok ułudy. Dyrekcja szkoły nie chce widzieć problemu, niedouczony nauczyciel ważniejszy od uczniów. Wyboru nauczyciela na tą dodatkową godzinę być nie może, bo jak by to wyglądało, że wszyscy nagle chcą innego?
Wiem co piszę, bo przerabiałem z synem podstawowy materiał i widziałem jakie „genialne” działania wymyślał a należy do najlepszych uczniów w klasie.
Moją karcianą godzinę dyrekcja włożyła do planu najsłabszej klasie. Mam więc komplet na lekcji, pracuję za darmo dodatkową godzinę nie z tymi, co bym chciała (z tymi, co bym chciała, i tak siedzę, jak zwykle, i nadal w ramach czynu społecznego), a lekcję zapisuję równolegle i w dzienniku zwykłym i dzienniku zajęć pozalekcyjnych. Bajka.
Wbrew temu co Pan stara się tu powszechnie głosić (jacy to nauczyciele są cudowni i zaangażowani i jakie to ministerstwo jest okropne), prawda jest zupełnie inna. Nauczyciele w większości przypadków robią WSZYSTKO, żeby zrobić tylko to, co jest absolutnie konieczne, bo uważają że „za te pieniądze to i tak robią łaskę”. Zajęcia dodatkowe (w odróżnieniu od płatnego korepetytora) będą prowadzić kiepsko, bo przecież to pani minister ich zmusiła (a ona nie ma pojęcia o co chodzi – pojęcie mamy my, nauczyciele, tyle że za tym nic nie idzie).
Jerzy (napisał to wyżej ma niestety rację) – jeśli uczeń wybierze nie swojego nauczyciela – ma problem. Bo przecież pracy nauczyciela się nie ocenia – jeśliby ktoś chciał ocenić ich pracę w skali 1-6 podniosą rwetes jakby ktoś ich mordował.
Ci sami nauczyciele na prywatnych zajęciach to inni ludzie.
Gdyby zajęcia były interesujące, a nauczyciel miał autorytet, chętni by się znaleźli, niech Pan się nie martwi.
Korepetycje są płatne, więc za ich olewanie jest opr od rodziców: „płacę, to masz iść!”. Za olanie zajęć dodatkowych żadnego opr nie ma.
Korki zwykle odbywają się w konfiguracji 1 uczeń na jednego nauczyciela – więc są jakby skuteczniejsze, niż zajęcia z grupą ludzi.
Poza tym dzieciaki są albo przeciążone (bo często dla rodziców dzieciak ganiający an kupę zajęć dodatkowych to prestiż) i nie mają czasu, albo rodzice maja je gdzieś, a one z kolei mają gdzieś dodatkową godzinę.