Co może nauczyciel?
Początek roku szkolnego zaowocował licznymi wywiadami z osobami, które radzą nauczycielom, jak mają pracować. Jeden z ciekawszych ukazał się w Głosie Nauczycielskim” i nosi tytuł „Szkoła wiele może” (fragment tutaj).
Nauczyciele nie znoszą, gdy ktoś próbuje nimi pokierować. W ogóle w tym zawodzie tylko jedna rada cieszy uznaniem, a brzmi ona tak: „Chcesz dobrej rady? No to posłuchaj: ‚Nie słuchaj żadnych rad'”. Kto więc decyduje się pouczać nauczycieli, ten albo nie ma pojęcia o naszej grupie zawodowej, albo można mu pozazdrościć tupetu.
W tekście „Szkoła wiele może” rad udziela prof. Jacek Pyżalski, pedagog, którego bardzo cenię. Nie powiem, nieźle się to czyta, np. że trzeba tworzyć pozytywne relacje z uczniami, ale co z tego? Jakiś czas temu miałem na jednej ze swoich lekcji gościa. Popatrzył na klasę, ocenił zachowania uczniów, moją relację z nimi, a potem poradził: „Powinien pan schamieć”. Od razu dodam, że mój gość był równie, no może odrobinę mniej utytułowanym pedagogiem, co prof. Pyżalski. Kogo powinienem posłuchać?
Nauczyciele dostają mnóstwo rad, niestety, sprzecznych. Oczywiście, serce podpowiada mi, aby posłuchać rady Jacka Pyżalskiego i budować pozytywne relacje z uczniami. Gdzieś jednak z boku słyszę podszept, że może ten drugi profesor ma rację. Może korzystniej będzie schamieć? A może po prostu być sobą i nie słuchać żadnych rad?
Komentarze
Ciekawe kiedy pan Pyżalski(i podobni mu utytułowani teoretycy-doktrynerzy od pedagogiki!) był po maturze w prawdziwej szkole? Ciekawe czy i kiedy prowadził jakieś zajęcia w rejonowym gimnazjum (z uczniami!), czy spotykał się z grupą roszczeniowych i przekonanych o własnej wszechwiedzy nowobogackich rodziców ? Jeśli nie, to jest on zwykłym, pasożytującym na naszych podatkach darmozjadem! 🙁 Jeśli idę do profesora medycyny, to wiem, że on w życiu leczył i że nadal umie to robić lepiej od przeciętnego lekarza. A profesor pedagogiki zwykle pisał wyłącznie doktrynerskie dysertacje oderwane od realiów … 🙁
To zależy z kim ma się do czynienia.
Królewiątkom rozpuszczonym jak dziadowski bicz trochę dyscypliny może się przydać. Poturbowani przez „życie” potrzebują raczej „przytulenia”.
**http://borchardt.com.pl/roza.html
Opowiadanie „Pod białą różą”, str. 81-85
zza kałuży – rady Twoje słuszne, tyle, że dzisiaj „trochę dyscypliny” może być uznane za przemoc wobec ucznia a „przytulanie” za molestowanie, pedofilie itp.
Do tego doszło !!!
Starałem się nie brzmieć mentorsko – w wychowaniu nie ma takich, którzy wiedzą zawsze lepiej – zbyt dużo czynników wpływa na konkretną sytuację. Czy w takim razie ma w ogóle sens dzielić się swoim doświadczeniem, uczyć się od siebie? Myślę, że tak – po 15 latach pokazywania tego co sam starałem się robić i staram się robić, kiedy pracuję z młodzieżą (zarówno w kontekście sukcesów, jak i bardzo często spektakularnych porażek) – spotykam ludzi, którym coś pokazałem np. 10 lat temu i nauczyli się czegoś na moim doświadczeniu (złym i dobrym) i jakieś konkretne działania stosują z powodzeniem. Z drugiej strony zauważam, że dominuje biblijna zasada – ci, który już mają, biorą z takiej wymiany więcej (tzn.nauczyciele refleksyjni poszukujący, krytyczni wobec siebie). A jak ktoś nie szuka, to ciągle nie do końca wiem, jak to zrobić, żeby zaczął poszukiwać. Z drugiej strony sam wiem ile zawdzięczam nauczycielom, z którymi pracowałem jako początkujący pedagog – od ilu osób sam nauczyłem się i uczę wciąż wielu rzeczy. Trudne wychowawczo i komunikacyjnie sytuacje w szkole to poważny stresor zawodowy, związany z bardzo silnymi często negatywnymi emocjami, szczególnie wtedy, gdy jesteśmy sami bez wsparcia innych. Gospodarz pyta, czy warto „schamieć” (retorycznie chyba pyta. Nie warto! Choć w niektórych sytuacjach warto wykazać się determinacją i zdecydowaniem (oby wyjątkowo i nie jako reguła relacji). Generalnie szeroki temat – ale uważam, że ogromnie ważny dla pedagogiki. Pozdrawiam serdecznie!
Panie Profesorze,
bardzo dziękuję za komentarz. Postaram się nie chamieć.
Pozdrawiam
Gospodarz
Do belferxxx: Stanowczo protestuję przeciwko nazywaniu prof. Pyżalskiego teoretykiem i darmozjadem. Pan profesor nieraz opowiadał o różnych sytuacjach, które mu się przytrafiły, gdy pracował tu i tam. A z jego opowieści wynikało, że były to dość ciekawe środowiska; nie tylko zwykłe szkoły rejonowe, ale też placówki dla trudnej młodzieży. Zatem jako wykładowca jest dla mnie niezwykle autentyczny. Warto sobie poszukać jego szkoleń na YT i posłuchać. Mentorstwa i „teoretykowania”nie uświadczycie. Aha, i jeszcze pan profesor Pyżalski mawia, żeby nie stosować żadnych porad i technik, jeśli nie jest się do nich przekonanym. Gospodarzu, rób Pan swoje 🙂 Pozdrawiam!
Być sobą i nie słuchać rad. Złotego Środka nie znajdziemy, niestety.
Bardzo cenię Pana Pyżalskiego. Kilkakrotnie miałam ogromną przyjemność uczestniczyć w jego warsztatach i za każdym razem wychodziłam pełna zapału do pracy. Ale zgadzam się także z Gospodarzem. Należy być przede wszystkim sobą. Kto jak kto, ale młodzież od razu wyczuje każdy fałsz. Uważam, że trzeba po prostu (a może aż) starać się dopasowywać metody pracy do każdej grupy czy klasy. Zindywidualizować, w miarę możliwości, swoje podejście do ucznia, też przecież człowieka, he he. I, co chyba najważniejsze, żadne, nawet najlepsze, rady nie pomogą, jeśli się belfrowi zwyczajnie nic nie chce…
Dulek… bardzo nieładnie tak robić, ale wyprzedziłeś mnie w komentarzu, bo czekałem na rejestrację tutaj. Ale Ci jestem wdzięczny i tak.
Jacek P. jest moim studentem. A ja byłem wykładowcą. W opinii belferxxx jestem więc pasożytem snującym się pośród teoryjek i fantazji. Przepraszam za to. Kiedy on zmagał się z trudnościami belferowania, ja bujałem w obłokach.
Może usprawiedliwieniem będzie to, że 24 lata pracowałem z trudną młodzieżą w ośrodku wychowawczym. Moi wychowankowie zrobili matury, niektórzy – studia. Nauczyciele ich przekreślali. Może dlatego, że byli zajęci walką z łobuzami i „dzisiejszą młodzieżą”, nie mieli więc czasu.
Pasożyt Pyżalski po obronieniu się na koniec studiów bezczelnie przyszedł do mojej placówki, zamiast pozostawać nadal pasożytem. Był wychowawcą trudnej młodzieży. Był wobec tego moim kolegą i musiałem oceniać jego pracę, podejrzewam, że po znajomości… Prócz tego uczył angielskiego w gimnazjum (przypuszczam, że wiedział, iż wyzwą go od pasożytów i pracował nad jakimś ściemniackim argumentem). Jego bezczelność jest w dodatku tego formatu, że ośmiela się od wielu lat prowadzić szkolenia w całej Polsce dla rad pedagogicznych „jak pracować z trudnym uczniem”, a te otumanione przez niego baby twierdzą, że to, czego uczy – działa. Zupełny bezsens, prawda?
belferxxx – niech spotkania się z grupami roszczeniowych i przekonanych o własnej wszechwiedzy nowobogackich rodziców pozwalają innym trwać w opozycji, bo sami są przecież nieskazitelni – czytałem gdzieś o tym. Z pewnością…
PS. Zmień pseudonim. Sugeruje coś nieładnego…
Przepraszam…
Nie mogę się powstrzymać od komentarza do samego siebie, bo mnie on zdenerwował. Nieładnie się tak wymądrzać. Ale może to dlatego, że 10 lat byłem pedagogiem ulicznym, 10 lat uczyłem w 8-klasowej podstawówce w ostatniej klasie, a jeszcze w dodatku wykładałem metodykę resocjalizacji już wtedy, kiedy wspominany Jacek Pe miał doktorat i również wykładał resocjalizację. W tej samej uczelni.
Studenci powiedzieli mi kiedyś, że zupełnie nie rozumieją, czemu prowadzący zajęcia na resocjalizacji zgodnym głosem twierdzą, że łobuzów trzeba „krótko przy mordzie”, a tylko ja i niejaki Pyżalski bredzimy coś o cierpliwości, o tym, że nie ma skutków natychmiastowych, o tym, że powstawanie związków emocjonalnych z wychowankami zwiększa sukces (dobrze, dobrze myślisz teraz – belferxxx…!).
Pocieszam – zawsze może być tak, że jesteśmy głupkami. I tyle…
@Krzysztof Kwiatkowski
Mój post był warunkowy – jeśli … 😉 Więc jeśli mamy przypadek NIETYPOWY to bardzo dobrze i na zdrowie! 🙂 Większość pouczających to jednak doktrynerzy-teoretycy zamknięci na rzeczywistość, nieprawdaż…. 😉