Nauczyciele na rowerach
Fajnie jest przyjechać do pracy na rowerze. Z zazdrością patrzę na koleżanki i kolegów, którzy tym środkiem lokomocji dojeżdżają do szkoły. Mnie, niestety, rośnie brzuszek od jazdy samochodem, ale na rower raczej się nie przesiądę. I nie chodzi o to, że mieszkam piętnaście kilometrów od miejsca pracy. Problemem jest brak ścieżek rowerowych. Musiałbym jechać zdartym poboczem, tuż przy ruchliwej ulicy, obok tirów – przynajmniej połowę drogi pokonywałbym, wdychając spaliny nieomal wprost z rur wydechowych samochodów. A dalej tylko trochę lepiej. Na pewno nie wyszłoby mi to na zdrowie. Równie dobrze mógłbym napić się zużytego oleju silnikowego – efekt byłby podobny.
Jazda na rowerze pozostaje zatem rozrywką weekendową i przyjemnością wakacyjną. W dni powszednie nie mogę sobie na to pozwolić. Pamiętam nauczyciela, który 30 kilometrów dojeżdżał rowerem do pracy. Spocony, fizycznie wymęczony, ale za to zawsze w doskonałym humorze. Na tyłku miał przetarte spodnie, ale za to na buzi uśmiech od ucha do ucha. Ja natomiast jadę w korku do pracy, w tyłek gryzie mnie gniew, że nie mogę wcisnąć gazu do dechy, i z tego powodu trudno mi potem na lekcjach zachować dobry humor. Najgorsze są godziny ranne. Gdy mam na ósmą, korek jest największy. Gdy zaczynam pracę później, ruch na ulicach robi się trochę mniejszy. Trudno jednak o takie dni, kiedy jazda do pracy sprawiałaby przyjemność. Może gdybym jechał rowerem, ale nie ruchliwą ulicą, lecz ścieżką, wtedy tryskałbym humorem. A tak, wkurzony jestem od samego rana, bo tylko korki i korki.
Na parkingu szkolnym stoi kilkanaście rowerów, z tego kilka należy do nauczycieli. Większość belfrów przyjeżdża zatem do pracy autobusami, tramwajami lub własnymi samochodami. W tramwajach ciasno, w autobusach i ciasno, i śmierdzi. Obydwa środki lokomocji spóźniają się na potęgę, czasem wcale nie przyjeżdżają. Czy można się dziwić, że ludzie, którzy tak podróżują do pracy, mają skwaszone miny? O wiele lepiej mają rowerzyści. Nic więc dziwnego, że są sympatyczniejsi od samochodziarzy.
Komentarze
Jadąc samochodem słucham płyt z lekcjami hiszpańskiego 🙂 Dzięki tej sztuczce nie denerwuję się stojąc w korkach i nie wkurzają mnie nawet stada „nauk jazdy”, które w moim mieście stanowią prawdziwą plagę.
Chocby nie wiem, ile artykulow pisac, budowa sciezek rowerowych po prostu nie miesci sie decydentom w glowie i nie zmiesci sie. To dla nich wciaz sprawa wagi wesolego miasteczka, a nie czesc polityki transportowej. Nie wierza, ze rowery moga trwale uwolnic nas od korkow i trujacych emisji. W Kopenhadze, gdzie kllimat jest jeszcze gorszy 30% podrozy odbywa sie na rowerze. Prosze zaczac glosowac na Zielonych!
Chętnie, do szkoły, pojechałabym rowerem, ale…30 km w jedną stronę, zakupy po drodze a jesli nie to laptop własny, plus kilogramy teczek z papierami 🙂 Chętnie od jednej do drugiej szkoły poszłabym pieszo, ale laptop i te papierzyska… nie da rady, tylko samochód 🙁
Pan od jazdy samochodem wkurzony? Radyjko jakieś pan chyba w pojeździe posiada? Może złej stacji pan słucha? Radzę pobawić się trochę prztyczkami, w tym mieście nadaje coś koło 20 stacji radiowych, któraś przecież musi pana zrelaksować, chyba, że pan na muzykę nieczuły, wtedy to nic pana nie uratuje.
… a ja się zastanawiam ostatnio nad kupieniem skutera, albo hulajnogi na ładowane baterie. Takie hulajnogi po jednym ładowaniu jeżdżą do 2 h z prędkością ok. 8 km/h.
Mnie to wystarczy, a w miasteczku i tak mnie mają za wariata. To mogę jeździć sobie hulajnogą. Za to nie muszę mieć garażu, bo sobie hulajnogę koło półki z butami postawię.
Ale przy okazji rozpierdziuchę tu zrobię, coby ‚koniowiązy’ dla rowerów przy każdym urzędzie i innych instytucjach pożytku publicznego porobiono.
Będę relacjonował.
Pozdrawiam, G.
Dla mnie podstawowym problemem jest doprowadzenie się do porządku po przejechaniu 12 km do roboty w piękny czerwcowy dzień, albo w nie taki piękny dzień październikowy… W robocie nie ma prysznica, a jakoś wyglądać muszę, nawet jeśli nie jestem pod krawatem.
A na komunikację naprawdę nie narzekam. Pomykam sobie po szynach. W robocie jestem w 30-40 minut.
Za Koziołem (Kozłem?): muzyki posłuchać, jak radio wkurza, słuchać własnej; albo, za przeproszeniem, audiobooka włączyć
Ja obecnie mieszkam w Holandii, gdzie rower jest podstawowym środkiem transportu. Na uniwerek mam 3,5 km w jedną stronę, trochę pod górkę. 3/4 studentów z mojego roku dojeżdża na rowerach (a większość mojego roku to nie-Holendrzy). Na rowerze jeździ się jak pada (Holendrzy – z parasolką, niezła sztuka jak wieje), na rowerze jeździ się po zakupy (są specjalne torby na bagażnik albo koszyki zakładane z przodu więc nie ma problemu jak cokolwiek przewieźć. Zresztą sztukę wożenia torby na kierownicy już opanowałam 🙂 Jazdę w spódnicy i klapkach też. To że mam na ramieniu torebkę to normalne. Każda kombinacja jest tu do przyjęcia (widziałam matki odwożące do przedszkola/żłobka dwójkę dzieci na rowerze a trzecie za nią na własnym rowerze. I to jest w Holandii piękne 🙂
A ja życzę polskim nauczycielom,żeby mogli przesiąść się z rowerów na diesle, a dopiero jak im się znudzą techniki arcydzieła, niech sobie kupią porządne rowery (także kosztują dla nich nazbyt wiele).
Mieszkam od 20 lat w Bawarii i tak jak Aina z Holandii jezdze do pracy, po zakupy, w odwiedziny itd. rowerem. Jest taniej, zdrowo i nie denerwuje sie korkami, nie martwie sie o miejsce do parkowania, nie interesuja mnie ceny benzyny i czy ktos mi nie podrapie (12-letniego ale calkiem calkiem) auta. Oczywiscie wszedzie sa drozki rowerowe, miejsca do parkowania rowerow, ludzie sie nie wstydza jazdy rowerem. Rowerami jezdza uczniowie, studenci, nauczyciele, profesorowie, dzieci do przedszkola. Wielu dojezdzajacych pociagami ma na dworcu rower, na ktory przesiada sie zeby dojechac do pracy czy szkoly.