Legenda prof. Miodka
Sławne osoby obrastają legendami niczym stare drzewa mchem. Nie ma większej przyjemności, jak spotkać znaną osobę i zapytać, czy to, co się o niej mówi, chociaż trochę jest prawdą. Wprawdzie Łódź to nie Warszawa, a już w żadnym wypadku nie Paryż czy Nowy Jork, ale i tu zdarzy się przeciąć drogę komuś wybitnemu. Ostatnio miałem okazję posłuchać prof. Jana Miodka, ale z tej okazji nie skorzystałem – z powodu sprawowania opieki nad chorym dzieckiem. Poszedł w zastępstwie przyjaciel i – na moją prośbę – zadał mi ból, opowiadając, co straciłem. Znamienity gość, wierzę na słowo, był boski.
W zamian odwdzięczyłem się koledze legendą o prof. Miodku, jaką przekazał mi kilka lat temu pewien weteran TVP z Warszawy. Akurat stawiłem się z uczniami na Woronicza w związku z tematyką agresji wśród młodzieży – ten temat nigdy nie rdzewieje – i czekałem przejęty, aż nas zaproszą do studia. Obok nas kręcił się jakiś typ, szukając bezpiecznego miejsca na wypalenie papierosa. Widząc cierpienie biedaka, poprosiłem uczniów, aby zdradzili mu, jak się pali papierosy, żeby nikt nie widział i nie czuł. Moja brygada osiągnęła w tej dyscyplinie mistrzostwo, więc nie było wpadki – chłop sobie popalił nieomal na oczach wszystkich, czujniki dymu milczały, szefowa się nie zorientowała.
Po papierosku człowiek nam się przedstawił, ale że nazwiska dziennikarskich sław niewiele moim uczniom mówiły, wyjaśnił, iż jest on tym facetem, który odkrył Miodka. I zaczął opowiadać.
Dawno, dawno temu dostał zadanie pojechać na Śląsk. Pojechał, zadanie wykonał, a wtedy poczuł okrutne pragnienie. Wstąpił do miejscowej mordowni, zamówił kufel piwa, rozejrzał się, szukając osoby, do której mógłby się przysiąść, bo przecież samotnego, obcego człowieka czeka niemiła przygoda. Zaufanie wzbudził jegomość, sączący piwo i opowiadający sobie a muzom historię o niezwykłych przygodach polskich przydawek. Dziennikarz – nie w ciemię bity – poczuł, że trafił na temat godny nagrody Pulitzera. Na końcówce taśmy nakręcił materiał, dał doktorowi od przydawek swoją wizytówkę i wrócił do Warszawy. Niestety, materiał nie spodobał się szefowi, ale po wielu prośbach z litości puścił go tuż przed hymnem narodowym. Mimo niepowodzenia Miodek zaczął przyjeżdżać do Warszawy – pewnie dlatego, aby wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczął od kolekcjonowania wizytówek znanych osób. Wiadomo przecież, że sława polega na umiejętnym zdobywaniu wizytówek, a reszta przyjdzie sama. I tak się stało. Po zgromadzeniu stu wizytówek sławnych ludzi ich posiadacz też stał się sławny.
Moi uczniowie, gdy to usłyszeli, poderwali się z miejsc i zaczęli zagadywać ludzi o wizytówki. Na pierwszy ogień – to widziałem – poszedł Tomasz Raczek, a po nim Hirek Wrona. Trema związana z wystąpieniem przed kamerami przeszła dzieciakom natychmiast. Teraz mieli inny problem. Jak zdobyć wizytówki wszystkich ludzi z telewizji? Szarańcza rzuciła się na budynek TVP i zaczęła pożerać wizytówki. Uczniowie byli niepohamowani, ponieważ dobrze wiedzieli, że od tego zależy ich przyszłość, czyli sława. A w młodym wieku każdy wierzy, że będzie sławny. Nagle okazało się, że to takie proste – wystarczy znać kogo trzeba. A najlepszym dowodem znajomości z ludźmi są ich wizytówki.
Podobno teraz prof. Miodek posiada tysiące wizytówek, a najbardziej znane osoby same napraszają się, aby ich wizytówkę przyjął do swojej kolekcji. Szczerze żałuję, że nie skorzystałem z okazji, aby zapytać profesora, czy ta opowieść to prawda, czy fałsz. A przy tym sam poprosiłbym go o wizytówkę, bo jak do tej pory nie mam ich wiele.
Komentarze
Szanowny Dariuszu!
Jestem wieloletnim emigrantem zarabiajacym na chleb u zachodnich sasiadow. Od kilku dni odnalazlem blogi „Polityki”. Wspanialy poziom i interesujaca, bardzo aktualna tematyka. Twoj jezyk, styl, poczucie humoru – przepyszne… Zazdroszcze Twoim uczniom. Pewnie nigdy sie nie nudza, a przy tym nieswiadomie – lub nie do konca swiadomie – ucza sie szybciej, ciekawiej i skuteczniej. Dla mnie jest to nieoceniona przygoda ocierania sie o wspaniala polszczyzne, ktorej nie mam na codzien. Pieknie dziekuje!
Pochodze z Lodzi. Baluty. Skonczylem kiedys tam III Liceum im. T. Kosciuszki. Gdybys znalazl odrobine czasu, napisz, prosze, ktore liceum ma tak fantastycznego belfra-poloniste.
A my pewnie spotykalismy sie kiedys pod „siodemkami”…
Drogi Darku!
W moim poprzednim mailu nie zdazylem dokonczyc adresu. Tym razem wyszlo.
Serdecznie pozdrawiam
Stefan
Panie Stefanie,
zanim stado wygłodzonych krytyków rzuci się na Pana wpis, aby udowodnić, że niepotrzebnie mnie Pan chwali, odpowiadam:
– wszystkie informacje o mnie są podane (kliknij O autorze), także moje miejsce pracy (blisko pięknej Trójki jest Dwa Jeden – a szkoły czasem ze sobą współpracują);
– gdy będzie Pan w Łodzi, proszę odwiedzić mnie w szkole (do Siódemek też blisko);
– na razie miło mi będzie czytać Pańskie uwagi (także te negatywne) na temat mojego blogowania. Postaram się odpowiadać.
Pozdrawiam
DCH
Zwracam uwagę, że wskazałPan, Panie Dariuszu dwie ścieżki kariery zawodowej.
Ścieżka pierwsza, przeznaczona chyba dla absolwentów elitarnego liceum, polega na mozolnym gromadzeniu wizytówek i umiejętnym podrzucaniu swojej, tasowaniu ich. I cierpliwym budowaniu swej pozycji w oparciu o ten zbiór.
Ścieżka druga, raczej dla absolwentów szkoły z miejskiej dzungli, to bywanie w mordowniach.
Istniała kiedyś we Wrocławiu kawiarnia „Saba”, położona na Wyspie Piaskowej, obok młyna Maria (Ostrów Tumski, w sąsiedztwie Wydział Filolgii Polskiej,zbiory specjalne Biblioteki Uniwersyteckiej, wszyscy już wiedzą gdzie to było).
Kawiarnia ta należała do Wrocławskiej Spółdzielni Inwalidów i utrzymywała się dzięki dofinansowaniu z fuduszu dla niepełnosprawnych, ale przepisy się zmieniły i widmo bankructwa zawisło nad kawiarnią. Zostałem poproszony o danie „rady biznesowej” co by tu zmienić,żeby jednak nie zbakrutować.Zaczołem dość mętnie mamrotać że okolica historyczna, dużo wycieczek szkolnych, studenci polonistyki niedaleko, a spółdzielnia ma dużo rąk do pracy w warunkach siedzących (Lekka praca w warunkach siedzących, tekst ZUS na Orzeczeniu II grupy inwalidzkiej). Jednym słowem pierogi. Niech siedzą, lepią, dziatwie szkolnej i żakom sprzedają a będzie dobrze. No i oczywiście muszą zrezygnować ze sprzedaży alkoholu.
I w tym momencie barmanka, która wydawało mi się że wcale nas nie słucha, wytoczyła się zza baru i ryknęła: „Tu do nas profesor Miodek na koniak przychodzi, o tam zawsze siedzi.” Kawiarnia Saba już nie istnieje, i nie wiem do jakiej „kultowej mordowni” we Wrocławiu trzeba by iść, aby Profesora spotkać i wizytówkę wyłudzić a swoją dorzucić.
Ale widzę że tu Stefan do „Siódemek” namawia, od czegoś trzeba zacząć, tylko wizytówki nie zapomnieć.
Nie czytalam powyzszego tekstu. Guzik mnie obchodzi co oszol;omy nie znajace ,lub co gorsze, udajace ze nie znaja realnosci tamtych lat. pisze jrdna reka (lewa-wypadek) wiec prosze wybaczyc. jestem wiekowa dama(sic) vu7wielbiam Pana ((wyklady) nie mam wyzszego wyksztalcenia, ale mam ucho w cudzyslowie oczywiscie, uzycie ktorego to akrobastyka dla mnia niefdostepna.moja matka mieszkala pod zaborem niemieckim, chodzila przez granice do niedzielnej szkoly polskij, pomorze (sprzed 1939)i nauczyla mnie wrazliwosci na jez. polski. nieraz mam pytania. np moja mama zawsze mowila pojadzie a nie pojedzie.mimo uwahg mowila i pisala pojadzie.dlaczego? jak mozna sie z Pane,m kontaktowac? czy docenil Pan moje wysilki zeby chociaz wzgledom grzecznosciowym uczynic zadosc? zdzislawa kuta kaweczyn 78 21-050 piaski. adres e-mail trzecia@neostrada pl przed kazdym forum stane zeby popierac Pana. ponadto chcialabym znow uslyszec, i zobaczyc. Pana spiewajacego w show telewizyjnmy ,
I ładnie to tak żeby wiekowa dama legitymowała takie pierdoły??!! 😀
Często tu trafiam i chętnie czytam. Bycie „belfrem” to coś znajomego mi…, to długa historia. Zapraszam do odwiedzenia mojego bloga http://www.lady-tilly.blog.onet.pl
Po prawie 7 miesiecznej przerwie weszlam na strone. Droga Zubrowko! Damy nie znaja nieprzyzwoitych slow a tym bardziej ich nie uzywaja. Jezeli weszlas na strone, to znaczy ze jestes rowniez jestes fanka prof. Miodka. Cieszy mnie to. Jak widzisz reka sprawna (oko po operacji tez). Wiec wszystko ok, zeby tylko Pan Profesor znow sie pojawil.
Panie Dariuszu,
tak się składa, że mogę zaspokoić Pana ciekawość- choć to już ponad dwa lata minęły od powstania tej notatki. Dopiero od niedawna jestem czytelnikiem BelferBloga, więc zanim przebrnąłem przez wszystkie wpisy, upłynęło trochę czasu.
Profesor Miodek to mój szef, więc mogłem zasięgnąć informacji bezpośrednio u samego źródła- i spieszę się świeżo nabytą wiedzą podzielić.
Niestety, cała ta urocza anegdota z prawdą ma tyle wspólnego, co funkcjonujące swego czasu dowcipy o Radiu Erewań.
Dawno, dawno temu, bo jeszcze w 1987 roku, Władysław Tomasz Stecewicz z TV Warszawa poznał profesora Miodka w Świdnicy na „Święcie słowa”, dwa tygodnie później zaproponował mu stworzenie „Ojczyzny polszczyzny”. W maju nagrano pierwsze odcinki, poszły do kolaudacji, a na początku sierpnia ruszyły emisje- i tak to się zaczęło. Nie było też potrzeby podróżowania do Warszawy, bo program kręcono we Wrocławiu. W późnych latach osiemdziesiątych nie posługiwano się u nas wizytówkami (a w każdym razie nie masowo), profesor Miodek ani ich nie zbierał, ani nie zbiera- a nawet nie ma własnej.
Ot i cała historia.
Pozdrawiam serdecznie,
V.