1001 godzin w etacie
Miałem przyjemność uścisnąć dłoń Mirosława Orzechowskiego i usłyszeć z jego ust reprymendę. Jako nauczyciel – wrzasnął wiceminister edukacji – mam obowiązek pracować na rzecz szkoły 40 godzin tygodniowo. Tylko tyle? – pomyślałem, gdyż szans na głośne udzielenie odpowiedzi nie miałem żadnych. Wprawdzie w programie TV Toya w Łodzi, poświęconym przeciwdziałaniu patologiom w szkołach, mieliśmy do dyspozycji aż 45 minut, ale politycy bywają zaborczy. Szczególnie przed wyborami. Prowadząca debatę red. Elżbieta Grzeszczuk-Chętko dwoiła się i troiła, aby panu Orzechowskiemu przerwać, ale… polityk musi mieć zawsze rację.
A zatem mój czas pracy wynosi zaledwie 40 godzin tygodniowo. Gdy usłyszała to moja żona (niepotrzebnie zmuszam najbliższą rodzinę, aby oglądała mnie w telewizji), to aż wrzasnęła z bólu i niedowierzania. Bo do tej pory myślała, że zaprzedałem duszę diabłu, a ten zesłał mnie na całodobowe roboty w szkole. Jeśli więc mam w obowiązkach tylko 8 godzin dziennie, to pozostałe 16 godzin mogę poświęcić dla rodziny i dla siebie. A w soboty i niedziele nie muszę w ogóle pracować, czyli mogę robić, co zechcę.
Sam wiceminister to powiedział, więc niech mi uczniowie nie przypominają, że muszę sprawdzić ich prace klasowe, domowe, kartkówki i co tam jeszcze im przyjdzie do głowy. Niech szanowna dyrekcja mojej szkoły też nie oczekuje, że próbną maturę sprawdzę, pracując 150 godzin w tygodniu, przecież Mirosław Orzechowski żąda ode mnie tylko 40 godzin. Tak oto słowo wiceministra stanie się ciałem. Na moją prośbę żona nagrała całą debatę, więc w razie problemów z nieskrępowanymi żądaniami młodzieży, rodziców czy dyrekcji, udowodnię każdemu, że nie ma racji. Rację ma zawsze polityk. Błogosławię dzień, w którym znalazłem się w studiu telewizyjnym i usłyszałem, jakie są naprawdę moje obowiązki.
Jeśli ktoś wątpi w moje obliczenia, prawdopodobnie nie zdawał matury z matematyki. Przecież codziennie mam do przeprowadzenia średnio 4,5 godziny (raz 3, ale innym razem 6). Pozostaje mi zatem do obowiązkowych 8 godzin zaledwie 3,5. Cóż robię w tym czasie? Sprawdzam zeszyty, ewentualnie notatki pisane na kartkach (1 godzina dziennie). Dodam, że uczę ok. 150 uczniów, więc jeśli codziennie sprawdzam 6 zeszytów, w ciągu półtora miesiąca „przerobię” wszystkie i mogę zaczynać kolejkę od nowa. Następną godzinę przeznaczam na korektę sprawdzianów, które w liceum są dość obszerne, więc w ciągu godziny sprawdzam zaledwie 2-3 prace. W efekcie sprawdzian może zostać przeprowadzony w każdej klasie zaledwie 2 razy w ciągu semestru. Kolejną godzinę zajmuje sprawdzenie wyników próbnej matury lub (jeśli próbna matura już przeminęła) ocenianie prac wykonywanych przez uczniów klasy maturalnej. Pozostałe pół godziny dziennie przeznaczam na konsultacje z rodzicami, udział w radach szkoleniowych, ewentualnie na rozmowy z dyrekcją na temat jakości mojej pracy.
W tym momencie kończą mi się obowiązki, czyli mogę nic nie robić: nie przygotowywać się do lekcji, nie opracowywać testów, nie realizować projektów, nie sprawować opieki nad uczniami w ramach lekcji poza szkołą, nie prowadzić kół zainteresowań. Ponieważ to robię, pracuję charytatywnie, w ramach wolontariatu. Nawet podpisałem z dyrekcją umowę w sprawie wolontariatu (tak). Znaczy się sam tego chciałem. Taki mam zawód. Ale jak mam się czuć, gdy mój wyższy przełożony przecież, wiceminister edukacji Mirosław Orzechowski krzyczy na mnie, że MUSZĘ PAMIĘTAĆ, IŻ ETAT NAUCZYCIELA WYNOSI 40 GODZIN TYGODNIOWO. Nie dziwiłbym się, gdyby upomniał mnie tak człowiek sprzedający warzywa na Rynku Bałuckim, ponieważ nie ma on bladego pojęcia o pracy nauczycieli. Ale zarządca edukacji? Jednak żaden sprzedawca mnie nie upomina, ponieważ ma w rodzinie nauczycieli, więc wie, ile naprawdę pracuje nauczyciel.
To mi dało wiele do myślenia. Widocznie ludzie zasiadający w MEN nie tylko nie znają się na specyfice pracy swych podwładnych, ale nawet w rodzinie nie mają żadnego nauczyciela. Inaczej nie gadaliby takich głupot i to przed kamerami. Wstyd, naprawdę wstyd sprawować pieczę nad ludźmi, o których pracy nic a nic się nie wie. Ale służę informacjami, jeśli łaska.
Komentarze
Tak to niestety bywa , gdy na urzędniczych stołkach zasiadają osoby nie mające pojęcia o specyfice pracy swoich ” podwładnych” .
Min.Orzechowski wraz ze swoimi poglądami powinien zostać wyiksowany z resortu , albo wysłany na staż do szkoły – i to jako nauczyciel języka polskiego – ale chyba sie mylę i to poważnie – ponieważ w grę nie wchodzi dymisja tego pana , lepiej niech siedzi za biurkiem , żeby nie ogłupial naszych dzieci .
Oj przydało by się tak wysłać pana Orzechowskiego na staż do szkoły. Swoją drogą ciekawe jak przeżyłby i utrzymał rodzinę za 850 zł miesięcznie bo tyle wynosi pensja stażysty. Ja musiałam się z niej utrzymać wydając połowę pensji na opłacenie studiów podyplomowych(dorabiając pracą na umowę zlecenie) przez prawie 3 lata. Nie miałam ukończonych studiów podyplomowych więc nie pozwolono mi otworzyć stażu. Ciekawe że aby być ministrem edukacji żadne studia podyplomowe nie są potrzebne, a bycie „zwykłym” magistrem psychologii nie wystarczy by pracować na świetlicy.
Nie dziwi mnie nic, a minister Orzechowski nie dziwi już nikogo. Ilość głupot przez niego wypowiadanych rośnie nieustannie: przypomnę kilka akcji, apel do Guentera Grassa o oddanie honorarium z najnowszej książki na polską edukacje, dalej mądrości ewolucyjne, to co pan pisze, to oznacza prostą rzecz u polityków prawie wszystkich spotykaną:oderwanie od realiów życia. 40 godzin tygodniowo, zabawne i czemu akurat 40, z tego co wiem to etat jest 18, a w szkole której ja pracuję 15, ja prowadzę aktualnie 13 w tygodniu. Gdyby doliczyć przygotowanie zajęć, papierkową robotę, rozpoczęty staż, nieustanne myślenie o tym, pomaganie studentom(bo to szkoła wyższa kształcąca nauczycieli), pożyczanie im materiałów, teraz jakież sprawy dodatkowe, właśnie zaczynam organizowanie czegoś w rodzaju klubu filmowego, to wyjdzie dużo więcej. A i plus sprawdzanie prac, to już w ogóle.Poza tym jest to praca wymagająca zaangażowania, oddania, poświęcenia, w sumie życia nie swoim życiem, ale życiem innych. No, ale co może o tym wiedzieć pan Orzechowski.
A ja juz ze dwa tygodnie temu wyslalam listy do Premiera i do Giertycha protestujac i domagajac sie aby tego becwala, nieuka Miroslawa Orzechowskiego wywalono z ministerstwa. I nie chodzilo mi nawet juz o Darwina, ale o to co powiedzial o tolerancji: polska szkola obejdzie sie bez (nauczania) tolerancji – ludzkosc od pokolen swietnie sobie radzila bez niej.
Uznalam to za wypowiedz grozniejsza nawet od nieuctwa w sprawie pochodzenia gatunkow. Nikt tego jakos nie odnotowal, wszyscy sie skupili na Darwinie…
Odpowiedzi nie dostalam – jakby kto byl ciekaw….
Tak czytam te Pana notatki i tak sobie myślę, jaki Pan jest mądry… szkoda, że tylko na forum…
Zgadzam się z poprzednim komentującym. Jakoś znajduje Pan czas na pisanie bloga, występy w telewizji, wywiady do polityki i innych gazet, pisanie ksiązek itd. więc nie wiem jakim cudem jeszcze daje Pan radę faktycznie poświęcać te 150 godzin tygodniowo na uczniów. Pan wiceminister z pewnością nie zasługuje na szacunek, a Pan mógłby słowa zamieniać w czyny. Z calym szacunkiem.
Buba,
oni nie odpowiadają. Jak już zostali wybrani – ślepną, głuchną i tracą kontakt z wyborcami. Obudzą się przed wyborami.
Kolego po fachu proszę nie zapominać o radach pedagogicznych i zebraniach rodziców. Wczoraj dzięki kumulacji spędziłam w szkole 11 godzin!!!
Kochani,
nie zapominajcie, że mam brata bliźniaka. Ja pracuję w szkole, a on błyszczy w mediach. OK?
Pozdrawiam DCH
A trzeci braciszek kleci idiotyczne notki na podrzędnym blogu.
Hilary Plateau,
widzę, że mścisz się na mojej rodzinie za trójki z wypracowań, które Ci stawiałem, gdy byłeś jeszcze uczniem przesławnej klasy A.
Pozdrawiam Twoją prześwietną rodzinę, w tym brata nie-bliźniaka
DCH
Błąd, przesławny DCH. Spektrum ocen z wypracowań wystawiał mi kto inny, więc moje i tak dosyć zachowawcze oceny tutejszych notek czy szeroko pojętej działalności magiczno-pedagogicznej w Pana wykonaniu pozbawione są osobistych podstekstów. Co jest w tym temacie największą ironią? Że literacko stoi pan trzy klasy niżej od światopoglądowego matołka – Orzechowskiego.
Panie profesorze, 3 lata nauki i ani jednego sprawdzianu z epoki ? Zaledwie 2 kartkowki z wiedzy o lekturach. A jesli chodzi wypracowania maturalne na tematy, które wczesniej sami opracowywalismy to zostawię już bez komentarza. Brane zeszyty do sprawdzania? – chyba zrobił Pan sobie przerwę w czasie mojej edukacji, bo z taka sytuacja sie nie spotkalem. Pan sie miga od nauczania co chwila pozwalajac uczniom prowadzic lekcje – przykład powtorki z lektur, które przez cała 3 klasę prowadzili uczniowie.
A Pan tu coś mówi o pracowaniu, o nauczaniu ? Kreowanie swojego wizerunku w mediach jako Ten nowoczesny, Ten z wybitnym podejsciem do mlodziezy.
Moze wiecej pracy, a mniej lenistwa Autorytecie i Ikono XXI liceum ogolnoksztalcacego.
Panie Darku, niech sie Pan nie przejmuje — zawsze znajdzie sie ktos, kto z rozkosza bedzie opluwal innych. Prosze sie nie zrazac i pisac dalej.
A w temacie — minister Orzechowski jest zalosny, a w cala Polske i tak poszla opinia, ze nauczyciele to darmozjady z kupa wolnego czasu. Ach, te dwa miesiace wakacji! Przypomnial mi sie napis, jaki swego czasu widzialam na koszulce pana w Wielkiej Brytanii. Glosil on: Three reasons to be a teacher: Christmas, Easter and Holiday 🙂
Zgadzam się z tym wątkiem z wcześniejszego komentarza o pogardzie dla tolerancji. Obaj panowie ministrowie kompromitują się swoimi wypowiedziami, bo takie wypaczenia pięknych słów tolerancja, demokracja, porządek, to przewrócenie do góry nogami wszystkich wartości.
Ktoś musi to nazywać po imieniu i dlatego cieszę się, że autor tego bloga znajduje czas na pisanie.
Do Polonistycznej Masakry,
Moja metoda jest głęboko przemyślana, natomiast w żadnym razie nie jest wyrazem lenistwa. Wprost przeciwnie, wymaga większego zaangażowania niż w tradycyjnym nauczaniu. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że niektórym uczniom może się nie podobać. Podczas kształcenia gimnazjalnego wielu uczniów nabywa umiejętności uczenia się tego, co nauczyciel przyniesie na tacy, np. rozwiązywania gotowych testów. Przy okazji dochodzi do zaniku innowacyjności, samodzielnego myślenia, stępienia wrażliwości na to, co naprawdę jest pożyteczne, a co szkodliwe. W ramach nauki licealnej znaczną jej część poświęcam na oduczenie tych krępujących umiejętności, a wyćwiczenie nowych. Nieraz moja praktyka pedagogiczna bardzo boli uczniów, szczególnie tych, którzy nie mogą zrozumieć, że sami muszą stawiać problemy, wyszukiwać informacje, że nauczyciel za nich nic albo prawie nic nie zrobi. To boli. Ja widzę ich ból i wiem, że niektórzy mają mi za złe, że nie stosowałem łopatologii, nie wrzucałem do ich umysłów wiedzy łopatą. Przepraszam. Wiem, że w Twoim wypadku poniosłem porażkę, ponieważ nie oduczyłem Cię umiejętności niesamodzielnego uczenia się. Zgadzam się więc, że jesteś moją porażką. Może rzeczywiście powinienem wrócić do łopatologii (a tak też uczyłem). Robię się starszy, więc łopatologia przyniesie mi więcej satysfakcji. Dziękuję za ten komentarz ? konflikt z uczniem czy absolwentem jest generatorem zmiany. Pozdrawia DCH
Ale nie ma Pan racji, Panie Profesorze. Nie należę do ludzi, którzy chcą mieć wszystko wbite do głowy przy pomocą „łopatologii”. Ale nie widze większego zaangażowania w tym, że uczniowie mają robić wszystko sami. Pan mowi o pracy, a jej Pan nie wykonywał. W gimnazjum nie miałem wcale nauczycielki, która wbijała nam wszystko do głowy. Mogłem sam myśleć, sam interpretować. Ale Pan nie uczy. Cała klasa chodzila na korepetycje, bo wątpiła, że zda maturę. W notce blogowej zauważam jakieś anomalia : Jeśli ktoś wątpi w moje obliczenia, prawdopodobnie nie zdawał matury z matematyki. Przecież codziennie mam do przeprowadzenia średnio 4,5 godziny (raz 3, ale innym razem 6). Pozostaje mi zatem do obowiązkowych 8 godzin zaledwie 3,5. Cóż robię w tym czasie? Sprawdzam zeszyty, ewentualnie notatki pisane na kartkach (1 godzina dziennie). Dodam, że uczę ok. 150 uczniów, więc jeśli codziennie sprawdzam 6 zeszytów, w ciągu półtora miesiąca ?przerobię? wszystkie i mogę zaczynać kolejkę od nowa. Następną godzinę przeznaczam na korektę sprawdzianów, które w liceum są dość obszerne, więc w ciągu godziny sprawdzam zaledwie 2-3 prace. W efekcie sprawdzian może zostać przeprowadzony w każdej klasie zaledwie 2 razy w ciągu semestru. Kolejną godzinę zajmuje sprawdzenie wyników próbnej matury lub (jeśli próbna matura już przeminęła) ocenianie prac wykonywanych przez uczniów klasy maturalnej. Pozostałe pół godziny dziennie przeznaczam na konsultacje z rodzicami, udział w radach szkoleniowych, ewentualnie na rozmowy z dyrekcją na temat jakości mojej pracy. – Zeszyty slużyły Panu do odpoytywania uczniów samemu nie będąc świadomym o czym wygłaszał Pan pogadanki na lekcji mojej klasy. No chyba, że moja klasa była na tyle wyjątkowa. Ale sprawdzanie ich nigdy nie miało miejsca. Sprawdzanie sprawdzianów ? – jakich ? Z czego ? Nie pamiętam, żeby były. A prowadzenie lekcji prez uczniów to była okazja na załapanie dobrej oceny. Nie zawsze te lekcje były rzetelnym przedstawieniem wiedzy. Zdarzały sie błędy merytoryczne, których Pan nie poprawiał, a na koniec lekcji : Bardzo ciekawa lekcja, 6 !! I wszyscy chcieli robić lekcje, bo to była pewna szansa na dobrą ocenę.
Niech (świadomie używam formy rozkazującej) nie robi ze mnie jakiegoś kretyna, co sam nie potrafi użyć własnego mózgu. Ja nie rozumiem ambiwalentnego stosunku do ucznia. Pragnie Pan żeby każdy uczeń sam miał się wszystkiego dowiadywać ? (Co na Pańskich lekjach i tak nie miało sensu, bo Pan tej wiedzy nie sprawdzał) Proponuje wychodzić z sali – większy będzie z tego pożytek.
Szczerze się uśmiałem z następującego fragmentu:
„Do Polonistycznej Masakry,
Moja metoda jest głęboko przemyślana, natomiast w żadnym razie nie jest wyrazem lenistwa. Wprost przeciwnie, wymaga większego zaangażowania niż w tradycyjnym nauczaniu.”
– i dalej ani się Pan nie zająknął o jakimkolwiek udziale nauczyciela w nauczniu metodą DCH.
Uważam, iż trzecia Nagroda „Edukacja XXI” należy się Panu za wymyślenie przełomowej metody pedagogicznej, która polega na tym, że uczniowie mają się sami z siebie uczyć bez jakiegolkwiek pośrednictwa i przy całkowitej absencji nauczyciela.
Tak nawiasem mówiąc, czy wie Pan, co po łacinie znaczy słowo określające Pański tytuł zawodowy?
Moja Polonistyczna Masakro,
staram się zrozumieć Twoje żale. Szkoda, że nie mieliśmy okazji porozmawiać o nich, gdy się uczyłaś. Widocznie byłaś wtedy niedojrzała do buntu. Teraz to już musztarda po obiedzie, ale są inni uczniowie, a zatem Twoje refleksje są dla mnie cenne. Jestem przeciwnikiem pedagogiki nauczycielocentrycznej. Uważam, że uczenie się nie może polegać na odtwarzaniu wzorów innych osób, np. nauczyciela. Uczenie się powinno – moim zdaniem – polegać na łączeniu osobistych doświadczeń z wiedzą sugerowaną przez programy nauczania. Dzięki temu jest szansa na tworzenie i przekształcanie, a nie na odtwarzanie. Uczenie się to przeobrażanie siebie, uczenie się to dostrzeganie naszych relacji ze światem, uczenie się to podejmowanie ryzyka, że nasza wiedza i umiejętności mogą nie być w pełni zgodne z oficjalnymi standardami (zbyt pochopnie nazywasz to błędami). Uczniowie przypominają armię – powiedział jeden z pedagogów – zawsze świetnie wyszkoloną do udziału w poprzedniej wojnie, a zupełnie pozbawioną umiejętności w nowej walce.
Szczerze żałuję, że nie było okazji porozmawiać wcześniej o metodach nauczania.
Pozdrawiam DCH
PS Przepraszam, jeśli obraziłem nawiązaniem do łopatologii.
Byłem niedojrzały do buntu. I gdybym dalej był „nauczany” przez Pana to i tak nie zmieniłoby to nic. Dalej siedziałbym cicho jak myszka, bo wątpie, że moje komentarze na temat nauczania spotkałyby się z miłym odzewem – w skrócie – delikatnie pokazywałby Pan jakim jestem pionkiem w Pańskich nauczycielskich rękach. I może Pan zaprzeczyć, ale robiłby to Pan choćby podświadomie. A a’propos moich żali – ja nie mam żalu. Ja (pozwolę sobie użyć wyświechtanego i kolokwialnego zwrotu) przebimbałem 3 lata na j. polskim. I wtedy było to fajne, cool i super. Zero stresu, zero wymagań i zero kolejnej porcji wiedzy do przyswojenia. Ale chyba wolałbym teraz mieć coś w głowie.
Ja Pana nie powielam, nie odtwarzam. Tych od łopatologii też nie. A dlaczego? Bo ja mam własny rozum, własne autorytety i własne cele. A w XXI LO są ludzie, których aż tak nie trzeba uczyć życia, przeobrażania siebie i dostrzegania relacji ze światem. Sami też sobie poradzą.
„[…] Uczenie się to podejmowanie ryzyka, że nasza wiedza i umiejętności mogą nie być w pełni zgodne z oficjalnymi standardami […]” – Zgadzam się, moja wiedza z j. polskiego jest zupełnie niezgodna z jakimikolwiek standardami.
„Szczerze żałuję, że nie było okazji porozmawiać wcześniej o metodach nauczania.” – może użyje Pan lubianej przez Pana wersji pisania listów przez uczniów. Proponuje dać im szansę napisania ich na komputerze, gdyż może wystąpić efekt ukrycia prawdziwych poglądów przes strach – po charakterze pisma można się zorientować, kto ową opinię napisał. Uczniowie boją się wygłaszać swoje pretensje, bo nie chcą obrażać Profesora.
Panie Rotmistrzu,
Proszę nie pozbawiać mnie przyjemności poznawania Pańskiej erudycji. Wbijać szpile drugiemu człowiekowi każdy potrafi, ale robić to z udziałem intelektu jednak nie każdy. Do tej pory zaszczycał mnie Pan niezwykłą wiedzą i autentycznym polotem. Czyżby repertuar się wyczerpał.
Na głupstewko, że czynię z absencji metodę, odpowiem słowami mojego drugiego mistrza w zawodzie:
Itaque, carissimi mei, sicut semper obedistis, non ut in praesentia mei tantum, sed multo magis nunc in absentia mea, cum metu et tremore vestram salutem operamini.
Mam nadzieję, że nie muszę Panu ani tej pięknej łaciny tłumaczyć, ani podawać autora.
Pozdrawiam
DCH