Rozpaczliwie neutralni, dorabiający i Don Kichot
Czytam wypowiedzi internautów na różnych forach, także na Belferblogu, na temat planowanego strajku nauczycieli. Uważam, że strajk jest w Polsce prawnie dozwoloną formą społecznego protestu, jest zgodną z przepisami reakcją na poczucie krzywdy, jest prawnie dopuszczalnym czasowym buntem pracowników wobec pracodawcy. Organizowanie strajku jest w Polsce uregulowane przepisami, więc nie przyjmuję do wiadomości, że to bezprawie.
Rozumiem brak akceptacji strajku nauczycieli wśród ludzi, którzy nauczycielami nie są. Mogą mieć swoje zdanie. W końcu ja też nie muszę popierać strajku pracowników Poczty bądź scenarzystów filmowych. Nie znam specyfiki pracy w tych zawodach, więc mogę nie rozumieć, dlaczego ci ludzie się buntują. Co innego jednak, kiedy strajku nie akceptują nauczyciele. Zrozumiałbym, gdyby po prostu byli zadowoleni z pensji, jaką otrzymują w szkole. Jednak – jak przeczytałem – przyczyny odrzucania strajku są zupełnie inne. Oni wychodzą z założenia, że wszystko jest OK., bo przecież można dorobić. Po co strajkować, skoro jest tyle okazji do podwyższenia swoich zarobków. Można dawać korepetycje, prowadzić kursy przygotowujące do egzaminów, odpłatnie odrabiać za uczniów zadania i w ogóle brać wszystko, co wpadnie w ręce. Po co strajkować – twierdzą – skoro edukacja to istna kopalnia skarbów. Wystarczy tylko znaleźć swoją żyłę złota.
Nie oceniam tych, którzy dorabiają. Oceniam tych, którzy propagują dorabianie jako lekarstwo na całe zło. Oceniam tych, którzy lekceważąco wypowiadają się o swoich koleżankach i kolegach, którzy z jakichś powodów nie dorabiają. Oceniam tych, którzy zalecają nauczycielom, aby byli cwaniakami i wykorzystywali wszelkie możliwości dorobienia. Oceniam tych, którzy wycwanili się tak bardzo, ze nie na rękę im wszelka zmiana w edukacji – bo mogą na tym finansowo stracić.
Mamy dzisiaj trzy grupy nauczycieli. Pierwsza grupa to ludzie, których dręczy apatia, są oni przekonani, że nie ma sensu się angażować w jakąkolwiek działalność, np. w strajk, bo nic się nie zmieni. Bardzo dużo nauczycieli to ludzie wycofani z aktywności społecznej, czasem z wszelkiej aktywności, są oni rozpaczliwie neutralni wobec wszystkiego. A mówiąc potocznie, mają wszystko gdzieś. Druga grupa nauczycieli to ci, którzy po skończeniu lekcji mówią: „A teraz idę zarabiać prawdziwe pieniądze”. Jest ich sporo. Wykonują oni kawał dobrej roboty. Jeśli tylko nie propagują swej postawy, tylko uznają ją za zło konieczne, jestem gotów ich szanować. Trzecia grupa to ci, którym jeszcze się chce – zgodnie z prawem i honorem – zbierać ciernie na drodze swojej kariery zawodowej. Takimi cierniami są niskie zarobki oraz wynikająca z nich groźba popadnięcia w apatię, w zawodowe wypalenie. Takim cierniem w zawodzie, który kłuje, jest konieczność dorabiania korepetycjami, kursami itd. To jest przykra konieczność, ale nie recepta na sukces i satysfakcję zawodową. I ta trzecia grupa nauczycieli – na oczach belfrów zarówno zobojętnianych, jak i tych dobrze ustawionych – planuje zorganizować strajk.
Ta trzecia grupa nauczycieli prosi dwie pozostałe, aby nie wmawiały jej donkiszoterii i pogoni za złudzeniami albo, co gorsze, nie wyprawiały jej na Księżyc. Czasem trzeba iść walczyć z wiatrakami.