Lektury czy bzdury?
Szykują się wielkie zmiany w szkolnym kanonie lektur. Na razie zapowiedział je minister Giertych, ale głośniej od niego krzyczy Potrzeba – matka wszystkich wynalazków. Nic chyba nie jest tak pilne, jak ustalenie kanonu literatury, który byłby szyty na miarę potrzeb nowego pokolenia Polaków, pokolenia, które jeździ po świecie i tam też pracuje.
Dzisiejsi uczniowie to przyszli ambasadorowie polskiej kultury. Najwyższy czas skończyć ze zwyczajem, że lektur szkolnych się nie czyta, bo są do niczego niepotrzebne i tak dalekie od potrzeb współczesnego człowieka, jak własna miedza jest odległa od Księżyca. Zresztą w ogóle wydaje mi się, że uczniowie są z Wenus, a lektury z Marsa. A skąd są ludzie z MEN? Podejrzewam, że też z kosmosu.
Mam nadzieję, że żaden polityk nie ośmieli się szyć kanonu lektur na swoją miarę, a potem wciskać go młodzieży jako obowiązkowy mundurek. A wybierać mamy z czego: na jednym biegunie literatura zaangażowana politycznie (np. pieśni wyborcze Samoobrony, PiS-u czy SLD), na drugim awangardowe „Lubiewo” Michała Witkowskiego czy „Heroina” Tomasza Piątka. Oczywiście w zanadrzu mamy nieśmiertelną Orzeszkową, Prusa czy Żeromskiego, o Mickiewiczu, Słowackim czy Krasińskim nie zapominając. Co czytał pradziad, może też czytać wnuk! Może, ale nie musi. Skoro komputer zastąpił ręczne liczydła, to dlaczego współczesny tekst nie mógłby zastąpić omszałej „Nie-Boskiej komedii” czy przegniłych „Ludzi bezdomnych”?
Co obecny maturzysta powie o polskiej literaturze Irlandczykowi, Hiszpanowi czy Anglikowi? Czy Polak siedzący za granicą na zmywaku będzie sprawiał wrażenie prymitywa, który nic z literatury nie czytał, ponieważ w dobrym tonie było czytać opracowania? A jeśli nawet nie wygląda na prymitywa, bo niektórzy przecież czytają lektury, to zapewne na chodzący na dwóch nogach anachronizm – znawcę kilku XIX-wiecznych tekstów i analfabetę we współczesności.
Tak czy siak, zmiany są konieczne. Gdybym dzisiaj zastanawiał się, co powinno czytać moje dziecko, raczej opowiedziałbym się za listą bestbooków popularnej wyszukiwarki internetowej lub e-księgarni niż za obecnym kanonem szkolnych lektur.
Komentarze
a ja bym proponował tym z MENu aby wreszcie wydali nowy wykaz procedur maturalnych, po nowe rzoporządzenia są tylko nikt nie wie jak matura będzie wyglądała w praktyce, co za czas przyszedł dla polskiej edukacji! a co do lektur to jak sam z góry stwierdzam, że nie przeczytam danej książki to ide i wypozyczam jedną lub dwie które w zamian przeczytam, a które mnie interesują i są związne z moimi zainteresowaniami :]
Szanowny Panie Redaktorze,
Komputer zastapił liczydła dlatego, że robi to samo co liczydła (i jeszcze więcej) tysiąc razy lepiej. Skoro pojawił sie komputer, liczydła straciły kompletnie rację bytu. (No, chyba że sa stosowane w buszu, ale i tam zdaje się docieraja komputery na korbkę.) Literatura z listy bestbooków niekoniecznie odebrała rację bytu literaturze z tzw. „kanonu”, ponieważ niekoniecznie lepiej od niej przedstawia rzeczywistość, opowiada czy cieszy wartościami estetycznymi. Nie sądze, żeby z tych względów „Lubiewo” miało zastąpić „Ferdydurke”, chociaż metrykalnie „Ferdydurke” to staruszka.
Tak więc Pana analogia nie wydaje mi sie specjalnie trafna. Natomiast problem, który za nią się kryje jest istotny: jak skłonić, zachęcić (nie-zmusić) dzisiejszego licealistę czy studenta do lektur? Zakładajac, że literatura rozszerza horyzonty, kształtuje wyobraźnie, pozwala na dystans do codzienności, dostarcza przeżyć estetycznych? Tej kwestii nie rozwiąże nawet dobry kanon lektur, ponieważ świat wydaje się opuszczać „Galaktykę Gutenberga” i przechodzić na obrazki. Dobry kanon lektur to pomysł dla młodego człowieka już jakoś przekonanego do czytania, ale jak go oderwać od komputera i przekonać? Chyba tylko wyrabiając w nim pewną formę szlachetnego snobizmu, ale snobizmu nie wyrobi sie przez listę lektur, ponieważ lista lektur jest jego zaprzeczeniem.
Panie Dariuszu! Lubię bardzo Pański blog, bo mi o dawnych szkolnych latach przypomina, i prawie zawsze się z Pańskimi opiniami zgadzam. Ale co do lektur nie do końca – uważam, że powinno być i trochę starości, i nowości. Jednak klasyka to klasyka i wypada ją znać, choćby tylko po to, żeby zrozumieć odniesienia do niej w dziełach późniejszych. Za to dorzuciłabym więcej literatury światowej, bo przeciętny maturzysta, jeśli nie urodził się z książką w ręcę, nie ma pojęcia o literaturze francuskiej, angielskiej, amerykańskiej, czy iberoamerykańskiej. Także proponuję po trochu z każdej działki, a tych, których dom nie nauczył czytać, ani nie łyknęli bakcyla w podstawówce tudzież gimnazjum, można uznać za stracone przypadki 😉 Pozdrawiam serdecznie.
Cóż, ja przyznaję głośno, że zgadzam się z postulatem o nowej, odświeżonej liście lektur. Oczywiście, że klasyka staroci jest ważna, wszak to literatura kształtująca humanistyczną postawę licealisty – nie może obyć się bez trenów Kochanowskiego, bo nie będzie oddanym ojcem, bez Antygony, która postraszy go widmem konfliktów tragicznych jakie czekają go w życiu, bez „Zbrodni i kary”, bo zarzuci drogę moralności, bez Reja, bo nie będzie wiedział kto jest ojcem polskiego języka, bez Orzeszkowej, bo nie będzie umiał docenić piękna przyrody…. i tak dalej i tak dalej. Tylko co z tego, skoro jego edukacja w zakresie literatury skończy się na XIX-wiecznej prozie i poezji początków XX wieku? Bo zazwyczaj na tym kończy się program szkolny w praktyce, na więcej nie starcza czasu…. Często nie starcza go dlatego, że przez cały jeden rok omawia się romantyzm! (czego sama doświadczyłam) A jaką naukę o świecie współczesnym może licealista wynieść z polskiego romantyzmu, jaką mądrość życiową? Że trzeba rozdzierać koszule i poświęcić się dla ojczyzny? W obecnych czasach romantyczna martyrologia śmieszy. Ale nie wycofuje się jej z programu edukacji, a potem mamy takie kwiatki jak MW albo idelogię kraju-kaganka katolicyzmu w zepsutej Europie.
Można by część staroci wywalić na rzecz Marqueza, Eco, Becketa, może trochę rzeczywistości PRLu ze skrawków Stachury albo pieśni Kaczmarskiego, zamiast lirycznych wypocin Lipskiej… może i „Lubiewo” a nawet Masłowską? To przecież świat najnowszy, dla młodych bardziej interesujący, język, który szybciej do nich przemówi. A czemu nie włączyć jakiegoś komiksu? Choćby „Maus” Arta Spiegelmana, przykład komiksu o holocauście, który nie jest banalny ani w treści ani z formie.
W literaturze nie ma zasady „im starsze, tym lepsze”, czemu większość polonistów tak kurczowo trzyma się tego zakurzonego kakonu? Szkoda mi współczesności…