Plan cudów

Podwójny nabór w liceach podniósł osobom układającym plan lekcji poprzeczkę bardzo wysoko. Zespół, który zajmuje się tym w mojej szkole, dokonuje cudów, aby zebrać wszystko do kupy. I jak zwykle bywa, najbardziej obawia się reakcji koleżanek i kolegów. Co też ludzie powiedzą na taki plan?

Niestety, nauczycielom trudno dogodzić. Jesteśmy środowiskiem malkontentów. Dobrej woli tyle, co kot napłakał. Jakikolwiek plan by nie był, ludzie narzekają. Kto pracuje w szkole, ten wie – czy jest dyrektorem, czy szeregowym belfrem – że nauczycielom się nie dogodzi. Trzy z minusem to najwyższa możliwa ocena średnia, jaką wystawią koleżanki i koledzy. Wielu totalnie skrytykuje. Tak było zawsze. Niejeden szef stracił zapał, niejeden zespół obiecał, że więcej palcem nie kiwnie, niejeden nauczyciel zarzekał się, iż nic już nie zrobi dla innych, skoro się nie podoba.

Teraz jednak sytuacja jest inna. Przy takim naborze i w takich warunkach lokalowych właściwie plan był nie do ułożenia. Jednak cuda się zdarzają – i właśnie mamy, co mamy. Zanim bezmyślnie zaczniemy krytykować, zastanówmy się, ile to wymagało pracy. Kiedy ja byczyłem się na Suwalszczyźnie, zadzwoniła koleżanka, aby coś ustalić w sprawie planu. Aż oniemiałem. Mało z łódki nie wypadłem. Że co?

To Ty poświęcasz wakacje na układanie planu? I dla kogo to robisz, kobieto, dla tych niewdzięcznych, którzy będą czepiać się drobnostek? A rzuć to w diabły, niech sami układają. A Ty se popływaj w jeziorze, baw się, wypoczywaj. A jak wrócisz do szkoły 2 września, a co, to ponarzekasz na robotę innych, że nic niewarta, bo to najprzyjemniejsze zajęcie na świecie.