Korepetycje lepsze od szkoły

Nauczyciele nie mogą zrozumieć, dlaczego mądre i zdolne dzieci wolą korepetycje od nauki w klasie. Przecież korepetycje są dla głąbów. Skąd więc ten pęd do prywatnych lekcji wśród utalentowanej młodzieży? Moda czy głupota?

Też się dziwiłem, ale ostatnio przestałem. Coś do mnie zaczęło docierać. A stało się to na ostatnim posiedzeniu rady pedagogicznej. Akurat podkusiło mnie, aby usiąść z przodu i zachowywać się jak belferski prymus. Normalnie siedzę z tylu, gadam z kolegami i czuję się fajnie.

Jak już siedziałem w pierwszej ławce, to chciałem słyszeć, co mówi prowadzący (z prymusami nie da się pogadać). Niestety, hałas z tyłu był tak niemiłosierny, że nie mogłem zrozumieć prowadzącego. Każdy gadał z każdym, a wykładowca z sufitem. Tylko ja i troje prymusów chciało słuchać. Od czasu do czasu ci z przodu uciszali tych z tyłu, ale pomagało to na pięć sekund. Miałem wrażenie, że i ta wiedza jest bez sensu, i ja do niczego, że tu tak siedzę bezproduktywnie. Po co mi nauka, której nawet nie słyszę?

Podobnie wyglądają nasze lekcje. Może nie tak koszmarnie, bo nauczyciele jako zespół to najgorsza klasa w szkole, ale niewiele lepiej. Nic więc dziwnego, że w takich warunkach nie da się uczyć, a każde korepetycje, nawet z najgorszym prowadzącym, są lepsze od nauki w szkole. Wiedza nauczyciela i jego umiejętności nie mają znaczenia. Chodzi o ten rumor. Może gdybym grał codziennie w piłkę na podwórku, łaził po drzewach z kumplami, dzielił pokój z rodzeństwem, to ten hałas na lekcjach nie miałby dla mnie znaczenia. Skoro jednak jestem umysłowym jedynakiem, przyjaźnię się ze smartfonem i laptopem, na lekcjach muszę mieć ciszę i spokój – inaczej o kant d… taka nauka.