Nauczyciel objazdowy

Reforma edukacji spowoduje, że w szkołach zaroi się od nauczycieli zatrudnionych na dwie-trzy godziny. Będą wpadać na swoje lekcje i natychmiast wypadać, aby zdążyć do kolejnej placówki. Pożytku z takich pracowników nie ma żadnego (info o problemie tutaj).

Już teraz zdarza się, że ktoś pracuje w kilku szkołach i w ten sposób ma etat. W moim liceum jest taki jeden nauczycieli. Chociaż „jest” to za dużo powiedziane. Ma tutaj tylko cztery godziny, więc konia z rzędem, kto widział kolegę. Trudno się dziwić, przecież nie będzie siedział na radach, jeździł z klasami na wycieczki, udzielał się w projektach, był dostępny dla uczniów, rozmawiał z rodzicami na konsultacjach itd. Przecież ma u nas tylko cztery godziny, więc nie można oczekiwać od niego zbyt wiele. Wszyscy rozumieją, że niby jest, ale właściwie go nie ma.

Jednego takiego nauczyciela da się przeboleć. Wszyscy mu nawet zazdroszczą, ponieważ on jeden ma zawsze powód, aby się wymigać od dodatkowych zdań. Co jednak zrobić, gdy połowa kadry będzie pracować w formie objazdowej i ograniczać swoją aktywność w szkole wyłącznie do prowadzenia tych dwóch-trzech lekcji? A taki system właśnie szykuje nam reforma. Pełne zatrudnienie będzie luksusem dostępnym dla nielicznej grupy przedmiotowców (polski, matematyka, angielski). Pozostali będą łapać, ile godzin się da, i a reszty szukać dalej.