31 marca – strajk nauczycieli

O przystąpieniu szkoły do strajku dyrektor dowiedział się już w zeszłym tygodniu, natomiast o liczbie strajkujących dopiero dzisiaj rano. Ok. godz. 10 dane te powinny spłynąć także do ZNP, o 11.00 powinna je poznać cała Polska (info tutaj oraz tutaj).

Dyrektorzy wprawdzie nie wiedzieli oficjalnie, ale przecież powinni znać nastroje wśród swoich pracowników i orientować się, czy protest będzie masowy. Jest to ważne, ponieważ na szefie spoczywa obowiązek zapewniania opieki dzieciom. W niejednej szkole sugerowano uczniom, aby zostali w domu. Tak było w podstawówce mojej córki, w podstawówce córki koleżanki i w wielu innych łódzkich placówkach.

Niektóre szkoły mocno zaangażowały się w protest, inne słabo, a jeszcze inne wcale. W moim liceum uczniowie spodziewali się, że dzisiaj nie będzie żadnych lekcji. Sporo osób 10 dni temu było na wagarach. Jak próbowałem rozmawiać o tym z rodzicami, to usłyszałem, abym dał spokój, bo dzieci są tak dumne z tego, że nie były w szkole, iż nie wolno w nich zabijać niezależności. Niech i tak będzie.

Uczniowie spodziewali się, że podobnie niezależni i zdolni do buntu będą ich nauczyciele. Niestety, po burzliwej dyskusji zwyciężyła opcja, że nie strajkujemy. Niektórzy zgłosili stanowisko odrębne, co zostało zaprotokołowane, ale większość była na „nie”. Uczniowie zaczęli patrzeć na nas z pogardą. Pokazaliśmy im, do czego jesteśmy zdolni – to znaczy do niczego. Popieramy strajk, ale sami nie strajkujemy – czyli dupa. Dużo wody upłynie w Wiśle, zanim uda nam się odzyskać autorytet. Jeśli komukolwiek w szkole należy się nagana, to raczej nam, nauczycielom. Uczniowie mają więcej ikry.