Przed czy po?
Zwykle najpierw czytamy i analizujemy lekturę, potem oglądamy adaptację. Tym razem zdecydowałem, że będzie odwrotnie. Najpierw klasa obejrzy film, a potem zajmiemy się tekstem tragedii Szekspira. Nie musieliśmy sięgać po stare wersje, gdyż dzisiaj była polska premiera „Makbeta” w reżyserii Justina Kurzela (info o filmie tutaj).
Kino zaoferowało nam nie tylko film, ale także lekcję ze specjalistą z Instytutu Anglistyki Uniwersytetu Łódzkiego, dr Agnieszką Rasmus (info o uczonej tutaj). Nic lepszego uczniów nie mogło spotkać, gdyż prowadząca nie tylko fachowo zajęła się filmem i dramatem, ale także błyskotliwie zwróciła uwagę na niuanse, które nauczycielom raczej nie przychodzą do głowy, a w końcu wywróciła szkolną interpretację do góry nogami. Dla uczniów dobrze, ale dla nauczyciela źle. Właściwie nie ma sensu, abym po czymś takim zajmował się Makbetem na lekcjach, mogę to bowiem robić tylko gorzej.
Zacząłem się więc całkiem poważnie zastanawiać, czy mogę zadecydować, iż uczniowie obejrzeli dzieło na ekranie, więc czytać już nie muszą. Film był zamiast. Nie przed czytaniem lektury czy po, ale po prostu zamiast. Zresztą dr Agnieszka Rasmus przyznała, że w Anglii Szekspir funkcjonuje w formie teatralnej i filmowej. Poznawanie dramatu polega na graniu lub na oglądaniu, jak grają inni. Zmuszanie uczniów, aby ślęczeli nad tekstem utworu teatralnego, to nasz polski wymysł.
Komentarze
Taka jest ostatnio tendencja, żeby zamiast czytać – oglądać, nie męczyć publiczności tekstem, jeszcze nie daj Panie Boże doczytają, co naprawdę autor miał na myśli i cała tresura na nic. A to huk roboty, w przypadku lewactwa wieki całe, bo co najmniej od rewolucji masońskiej, zwanej prawdopodobnie z racji geograficznej francuską, choć można sięgać znacznie, znacznie głębiej głębiej, nawet do Babilonu.
Zatem dla propagandystów – gitara, żyć nie umierać, ciemny lud to kupi, same profity, zarówno ideologiczne, jak i stricte materialne, gdyż dotacja wprost z naszych kieszeni, czyli tzw. funduszy unijnych, pewna, jak banksterzy w banku.
Weźmy Szekspira w wydaniu Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Wystawiali tam jakiś czas temu Kupca Weneckiego. Ale co to był za Kupiec i o czym? Rzecz jasna nie o tym, iż jedynym pragnieniem pazernego żyda jest wydarcie chrześcijaninowi z piersi serca, którego sam nie ma, jak stoi w oryginale. Teatr Współczesny zrobił Kupca Weneckiego… wersję dla pederastów i s-ki, “gay”, czyli śmieszną, do rozpuku dla tych, którzy to wredne przedsięwzięcie wg wskazówek swych braci z piekła rodem wykoncypowali. Ciągali potem na tę neobolszewicką agitkę młodzież szkół wrocławskich, jak do tego frajera pompki z Teatru Polskiego, co to miał ostatnio wystawić hard-pornola “Śmierć i Dziewczyna”, żeby nikt już nie wygooglował w sieci filmu Romana Polańskiego o tym samym tytule, który mimo iż sprzed dwóch dekad, to bardzo jest dziś na czasie.
A czekając na Godota? Oglądając spektakl, kiedy jeszcze wystawiano Samuela Becketta (też sobie imię znalazł…), któż dojdzie, kto tam czeka i właściwie na co, po co? Nikt. Ot, czekają sobie. I oto właśnie chodzi! W tym szaleństwie jest metoda! Żeby nikt nie czytał, tylko przyjmował za dobrą monetę to, co mu ktoś przedstawi.
A Witkacy, ONI na przykład? Kto po spektaklu skuma, kim są ONI i dlaczego wolał Witkacy odejść z tego najpiękniejszego – jak powiada Wolter – ze światów, niż żyć, kiedy już na dobre/złe przyjdą, a szli? I przyszli. Siedzą teraz po redakcjach, ministerstwach, sądach, partyjnych klikach. Bez serc, bez ducha, te szkieletów ludy. OK, jeśli ktoś zna background, to wie, że Witkacy był oficerem carskiej armii i walczył z żydowskimi bolszewikami, wtedy owszem, dojdzie. Ale jeśli backgroundu nie zna? Albo Szewcy? Kim są? Czy spektakl a la wspomniany już Kupiec Wenecki, bo inne nie dostaną finansowania, cokolwiek wyjaśni? Nic.
Można ciągnąć tytuły dziesiątkami i wszędzie będzie to samo. Zatem czytajmy książki! Nie polegajmy na opinii innych, szczególnie, jeśli są to opinie z mainstreamowych think-tanków.
No ale oprócz książek czytajmy też wolne gazety ze świata, żeby nie wciskano nam kitu wprost z telewizora, oczekując iż bezkrytycznie uwierzymy w makaron, co to go nam nawijają na uszy; czy to odnośnie zamach ów w Paryżu, na WTC i Pentagon, w Londynie, czy w kwestii bombardowań Iraku, Libii, teraz Syrii, zestrzelonych samolotów, czy “Państwa Islamskiego”, bo to wszystko robota owszem – państwa, ale z pewnością nie islamskiego.
Łoł! 2 razy! Dzięki cenzurze za uznanie!
Orzeł to, a nie postronek się zrywa… czyli o frustracji metodycznej.
Konfrontacja z rzeczywistością zawodową i kompetencją otaczającego świata to z pewnością „dla uczniów dobrze, ale dla nauczyciela źle”.
Dobrze natomiast, że pomimo uświadomienia sobie niekompetencji, nauczyciele „mogą to robić tylko gorzej”.
To jest właśnie istota postawy poznawczej, której własnym przykładem uczą: mieświadomość niekompetencji podstawą autorytetu.
Cóż więc takim autorytetom pozostaje narzędziowo i metodycznie – ano „zmuszanie uczniów, aby ślęczeli…”.
W tych okolicznościach przyrody, nasze szczęście, że dylemat metodyczny ślęczenia wyparł ten bardziej tradycyjny „bić albo nie bić…”
Coś mi się zdaje, że obecna większość nauczycielskiego – teraz i zawsze – Sejmu klasykę metodyczną przywróci, w romantycznej wersji „jestem na tak”.
Oczywiście, jak relacjonuje Gospodarz nowoczesność, będzie to powrót do tradycji, naszego szkolnego „zamiast czytania”.
Tak, ślęczenie zamiast czytania to nasza zdrowa, tradycyjna edukacyjna wersja bicia albo niebicia, o czym się oczywiście miejscowym Orłom i Filozofom nie śniło.
PS
Dylemat „o czym jest ‚Kupiec wenecki'”, to właśnie produkt edukacji w której „bić” kształtuje świadomość.
Pamiętam, że w liceum jak była okazja, bo grali w teatrze lekturę, to zawsze chodziliśmy zamiast czytać. Zdumiewające jest, że Pan to dopiero teraz odkrył, że pisarz dla aktorów pisał a nie dla uczniów. Jak zobaczyłem u syna Antygonę, ściàgnąłem mu audiobooka.
Kazać czytać utwór sceniczny można było w czasach, kiedy nie było dostępu on line do orzedstawień.
Parkerze,
do teatru nadal się chodzi, ale mimo to praca nad tekstem dominuje na lekcjach. Wszystko z powodu wymagań maturalnych. Dawniej uczeń dostawał goły temat i 5 godzin czasu, obecnie, a właściwie od dekady, otrzymuje tekst, do którego musi się odnieść, napisać interpretację. Na egzaminie pisemnym jest tylko tekst, nie ma przedstawienia, filmu, obrazu, dlatego teatr to zwykle tylko wstęp lub podsumowanie pracy nad czarnymi literkami.
Pozdrawiam
Gospodarz
Każdy tekst można poddać obróbce, zależnie od tego, kto i w jakich okolicznościach przyrody obrabia.
Z „Makbeta” zdolny reżyser w mig zrobi komedię wszech czasów.
Zgromadzi fundusze (w kilka miesięcy się zwróci i zacznie zarabiać krocie) i zatrudni Fronczewskiego, Kobuszewskiego; niech tam – Karolaka (!) w roli Makbeta. Lady powinna zostać Celińska.
Oczyma duszy widzę Karolaka, jak się drapie po udzie i wygłasza monolog z aktu trzeciego: o tym, że życie jest opowieścią idioty. Zwłaszcza nad zwłokami Celińskiej.
Hanuszkiewicz zastosował był na scenie hondę w podróbce „Makbeta”. Wolno mu, bo jest Artystą. I – jako Artysta – ma swoje wizje. Ale niekoniecznie wynika to z tekstu.
Hamlet kazał Ofelii iść do „klasztoru”. Na pewno do „klasztoru’?
Czytać i jeszcze raz: czytać. Podkładać we własnym mózgu ton głosu, tempo wypowiedzi protagonistów. Gesty, uśmieszki lub ich brak. Potem dopiero zobaczyć, co nam dali na talerzu. Inaczej mózg obumiera, bo nie ma powodu, by działać.
Ja bym tak nie krytykował czytania dramatów w tekście, chociaż oczywiście preferuję przedstawienia. Ale tak jak umiejętność czytania nut i partytur nie przeszkadza, a wręcz wzbogaca odbiór dzieł muzycznych, tak czytanie dramatów na surowo nie przeszkadza, lecz ułatwia odbiór interpretacji inscenizacyjnych. Poza tym pobudza wyobraźnię i inspiruje twórczo.
Uważam za błąd stawianie tej sprawy na linii „albo, albo”. Im więcej perspektyw poznawczych tym lepiej. A najwartościowszą perspektywą jest chyba współudział w graniu sztuki na przykład w ramach kółek teatralnych.
Panie Profesorze, jeżeli sprawa dotyczy klasy humanistycznej w liceum, gdzie jak można przepuszczać większość uczniów wybiera się na różnego rodzaju filologie, można taką pracę nad tekstem uznać za element przygotowania do studiów a potem pracy. Jak to wytłumaczyć w gimnazjum?
Przecież to jest czas, kiedy trzeba rozbudzić w młodych przyjemność czytania, oglądania i słuchania. Szekspir w dobrej interpretacji to czysta przyjemność, w lekturze katorga. Po co katować ludzi. Jak Cyceron powtórzę na koniec, matura ani żaden egzamin nie jest celem edukacji. Celem jest szczęśliwe i świadome życie.
Gdzie tu na Belferblogu stoi ta ławka, na której lata temu wydrapałem „@parker jest gupi”?
„Jak to wytłumaczyć w gimnazjum? Przecież to jest czas, kiedy trzeba rozbudzić w młodych przyjemność czytania, oglądania i słuchania. Szekspir w dobrej interpretacji to czysta przyjemność, w lekturze katorga. Po co katować ludzi.”
Gdyby @parker był mądry to by się nie ośmieszał na Belferblogu takimi pytaniami tylko wpisał w Googla „Macbeth” oraz „middle school” i zaraz zostałby przeniesiony do gimnazjalnej klasy „katującej się” Szekspirem:
**http://www.nytimes.com/2013/02/03/sunday-review/teaching-macbeth-in-middle-school.html?_r=0
„There’s still so much laughter, it’s after 3, and no one notices the time. I think how this exposure to the archaic text exposes the text right back. It’s noisy, a mash-up, a text slamming into the present moment, split open, banged. What does that look like in the classroom, what does that sound like? It is not anyone’s ideal. It’s rowdy, boisterous, demanding and crude. And sounds, improbably enough, a lot like Shakespeare.
Nie twierdzę, że w gimnazjum się Szekspira przerabia, popatrz wyżej entysemicki intelektualisto. Antygona to utwór sceniczny a dyskusja dotyczy nie Szekspira tylko czytania utworów do czytania nie napisanych.
Błysnąć chcesz a jak zwykle się ośmieszasz.
Wiesz czemu?, wykształcenie, ba, nawet IQ nie świadczy o mądrości. Można do Mensy należeć, a być głupią antysemicką swołoczą.
Gdzie mnie tam mieć mądrość @parkera.
Ja to nawet jak słucham Adele na youtubie to najpierw szukam wersji z „lyrics”.
Ale to prawda, kierowcy ciężarówek często namiętnie słuchają audiobooków. Nie mają jak czytać tekstu bo gapią się na drogę.
Gospodarz piękną polszczyzną wyjaśnił parkerowi, dlaczego misję, wizję i sens nauczania przez belfra publicznego wyznacza regulamin egzaminów, no i oczywiście „testy”.
Chodzi przecież nie o to, aby metodycznie uczyć i praktycznie nauczyć, ale przepchnąć towar, świeży czy nieświeży, przez bramkę (zupełnie jak kucharka w peerelowskiej stołówce pracowniczej, mielonego przez okienko).
Interpretowanie testów, bramek, ewaluacji i w ogóle cywilizowanych norm, na sposób mielenia cywilizacji na pożywnego kotleta, chowanego sobie pokątnie do kieszeni, to w ogóle cecha patognomoniczna edukacji publicznej we wspólnotach plemiennych.
Łódź zdaje się matecznikiem kreatywnych rozwiązań na miarę tego Misia, na którego nas stać, również w wymiarze systemowym:
„W szkole nie ma jednak ani jednego ucznia, a mimo to nie można jej zamknąć. (http://www.tvn24.pl)”
No nie można, bo nie pozwalają przepisy!
Pamiętam wpis Gospodarza z dysputą belferską pod nim, o tym, jak to przepisy nie pozwalały nauczycielowi …podać na maturze wody mdlejącej z upału i zaduchu maturzystce…
Dajcie mi człowieka, a przepis na jego sukces się znajdzie, trawestując coraz modniejszego naszego wielkiego rodaka (nie był to Szekspir, ale też klasyk).
🙂
@ parker, 28 listopada o godz. 8:10
–
@ parker, szacun za ten komentarz.
Nb nauczanie przez publikację na belferskim blogu tego typu bluzgów, co czyni belferblog od lat pomimo prawa i protestów, owocuje wynikami wyborów.
Tu regulaminy i przepisy belfrowi nie przeszkadzają.
Kłaniają się związki przyczynowo-skutkowe, nieosiągalne mentalności nauczycielskiej.
(Osobiście nie wierzę, że Pan Chętkowski tego nie rozumie, sądzę że czyni to świadomie, chowając swą niewątpliwą inteligencję i przyzwoitość do szuflady biurka z dyplomem filozofa. Dlaczego tak robi, to niech pozostanie słodką tajemnicą… tylko dla niego).
Bardzo, bardzo jestem za ogladaniem najpierw, czytaniem po obejrzeniu. Gdybym nie obejrzala w wieku lat 16 Hamleta w kinie (Kozincewa), nie wiem czy dramat o dunskim ksieciu bylby dla mnie tak wazna na cale zycie lektura. Nawet dzis powracajac do Hamleta ( awracam czesto) pamietam pierwsze sceny z filmu – zwlaszcza „lekche tanca” Ofelii – jakby mechanicznej lalki, w gorsecie, choc taka wlasnie scena nie istnieje u Szekspira. Ale pomaga zrozumiec jej psychiczne zalamanie sie pozniej.
Podobnie z wieloma innymi waznymi dzielami lietartury swiatowej, do ktorych dorywalam sie dopiero po obejrzeniu w teatrze lub na ekranie. Lot nad kukulczym gniazdem, Zabic drozda, Sen nocy letniej, Kariera Artura Ui, Nosorozec i wiele innych – wszystko to najpierw zobaczylam, zanim siegnelam po tekst. I czuje, ze lepiej mi sie czytalo. I glebiej.
A z ostatnich lat przypomina mi sie obejrzana na londynskiej scenie „Kopenhaga” Michaela Freyna. Obejrzalam przedstawienie 4 razy! zanim siegnelam po tekst sztuki. Nie wiem czy gdybym najpierw przczytala, a pozniej zobaczyla, wywarla na mnie az takie wrazenie.
W sumie zgadzam się z tym, co napisała wyżej Helena. Też miałam podobną drogę do wielu tekstów, bo najpierw je” zobaczyłam”, a potem przeczytałam.
Tyle że faktycznie, gdy tekst staje się w związku z maturą tzw. lekturą ogwiazdkowaną (czyli nie tylko fragment, ale na maturze będzie wymagane odwołanie także do całości) – trzeba mieć również kontakt z samym tekstem, nie tylko zobaczyć w kinie czy teatrze jego adaptację lub ekranizację.
Moze nalezaloby zatem zmienic cala „filozofie” egzaminu maturalnego i sprawdzac nie tyke zasob przeczytanych lektur, co umiejernosc patrzenia na swiat i umiejernisc obcwania z literatura. Tak mi sie zawsze wydawalo.
@ zza
Zapewniam, że gimnazjaliści wolą urodzonego nad rzeką Avon niż chociażby Sienkiewicza.
Człowiek czyta i przez skórę czuje, że krążymy obok tematu.
Nazwa przedmiotu jest myląca.
Język polski.
Fizyka tylko w bardzo małym procencie, o ile w ogóle, uczy o etyce pracy naukowej. Szóstkowicz z fizyki może mieć kłopty z odpowiedzią dlaczego Binienda jest nieetyczny. Szóstkowicz z chemii może nigdy nie przeczytać życiorysu Habera.
A od języka polskiego wymaga się wychowywania, kształtowania osobowości, zadawania głębokich pytań i dyskutowania o kondycji człowieka. Opowiadania o historii i to historii praktycznie wszystkiego. Nauczenia komunikowania się z innymi. Bliźnimi i nie tak całkiem bliźnimi.
A nie tylko nauczenia dzieci ortografii i gramatyki.
Informatyka trochę weźmie z matematyki. Doda do tego własne narzędzia ale dla przeciętnego użytkownika dużo z tego to taka informatyczna ortografia i gramatyka. I jest spoko. Nikt do informatyki czy do biologii albo chemii nie ma pretensji, że nie uwrażliwiają na los kobiet, dzieci, mniejszości rasowych, seksualnych czy narodowych. Nie uczą rozwiązywania moralnych i nie tylko dylematów.
A więc język polski to taki hipermarket. Z jakiegoś powodu oczekujemy, że „prowadzi” o wiele więcej towarów niż inne przedmioty.
Polski powinien uczyć komunikacji. Do komunikacji potrzebna jest wspólnota języka i wspólnota pojęć. Z Polakiem – wspólnota „memów” polskich. Z zagraniczniakiem – wspólnota memów kultury światowej.
Czyli o sztukach Szekspira trzeba uczyć nie tylko tak samo jak o tekstach z Biblii, Koranu czy z różnych mitologii, tzn. dostarczając ludziom uniwersalnie zrozumiałych na świecie klocków Lego, ale przydałoby się jeszcze uczyć ich w językowo zrozumiałej wersji tychże klocków.
Ilu Polaków za granicą potrafi powiedzieć w trzech zdaniach (po niemiecku, angielsku czy hiszpańsku) co to jest „Pan Tadeusz” albo o czym pisał Sienkiewicz i jak on wpływa na myślenie współczesnych Polaków?
Ilu Polaków za granicą potrafi pogadać po niemiecku z Niemcem, choćby tylko kilka zdań, o literaturze niemieckiej a z Anglikiem po angielsku o tym nieszczęsnym Szekspirze? A choćby i o Harrym Potterze?
Który przedmiot w szkole bierze na siebie dostarczenie tych klocków komunikacji międzykulturowej? Polski, angielski, niemiecki?
Język przedmiotów ścisłych jest uniwersalnie zrozumiały wszędzie na świecie. Być może dlatego postęp techniczny jest tak szybki?
A postęp w dziedzinie etyki? Filozofii? Reszty przedmiotów humanistycznych? Ktoś zauważył?
Z powodów religijnych, podsycanych religijną literaturą, podpalanych płomiennymi agitacjami ludzie się tak samo mordują jak tysiące lat temu. Naucz ich matematyki, inżynierii, naucz ich programowania i znajdą pracę w każdym kącie świata.
Nikt się nie pyta czy uczyli się z podręczników rosyjskich czy amerykańskich i czy pisma którego Wiekiego Matematyka lepiej jest studiować w kinie czy w teatrze.
@zza kałuży
Nie do końca się zgadzam – z jednej strony paradygmat np. fizyki nakazuje weryfikację hipotez przez konfrontację z rzeczywistością (eksperymentem!) – bardzo by się (polskim, choć nie tylko) przedstawicielom „humanistyki” przydało [vide eksperyment Sokala… 😉 ]
Z drugiej strony były próby tworzenia fizyki z przymiotnikami np. aryjskiej czy proletariackiej … 😉
@belferxxx 28 listopada o godz. 22:20 246478
Zgoda, uprościłem. Łysenko też się zdarzył.
Nie sądzisz jednak, że zadania stawiane językowi polskiemu są dużo większe niż by to wynikało z nazwy przedmiotu?
Bo gdyby ostrzyc polski np. z zadania „dostarczania wspólnotowych memów” to można by ograniczyć program do głębokiej analizy tylko kilku dzieł. Zamiast dyskutować nad tym, „czy oglądać czy czytać” oczywistym by było, że pracę nad Makbetem zaczynamy od obejrzenia 3 ekranizacji filmowych PLUS idziemy do teatru PLUS robimy klasową inscenizację PLUS czytamy cały tekst.
I zamiast zaczynać od nalewania z pustego, czyli z uczniowskiej głowy, zaczynamy od PORÓWNANIA i ANALIZY 3 filmów, 1 sztuki, własnego przedstawienia i oryginalnego tekstu.
Oczywistym jest, że w taki sposób czasu wystarczyłoby tylko na kilka dzieł. Długa „lista lektur” idzie do kosza. Uczeń nie usłyszałby w szkole o większości pozycji z tradycyjnego „kanonu”. Nie dostałby przymusowej kroplówki z memów „polskich”, „narodowych”, „prawicowych”. „lewicowych”, „katolickich”, „marksistowskich” czy jakichkolwiek innych.
Dostałby za to narzędzie do późniejszej samodzielnej analizy, sposób patrzenia na wszystkie inne teksty literackie, filmy i sztuki teatralne.
Tobie na fizyce ktoś stawia zadania podtrzymywania polskości i umacniania polskiej dumy narodowej opowiadaniem życiorysu Wróblewskiego? 😉